Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91174

przez ~Niekompetencja24 ·
| Do ulubionych
Zmieniłam pracę i trafiłam z deszczu pod rynnę. W poprzedniej pracy dostałam nagle obowiązki za 3 osoby, które odeszły. Do tego rotacja była taka, że ledwo nowe osoby poznawały imię ekipy, a już pojawiły się nowe twarze w miejsce starych. Doszło do tego, że ja mając 1,5 roku stażu w firmie, byłam tam najdłużej pracującą osobą. Moje prośby o zmniejszenie obowiązków i bardziej ludzkie podejście do nas, przeszły bez echa. I tak trafiłam do nowej pracy, gdzie jest jeszcze gorzej niż było w poprzedniej, bo tam przynajmniej nikt do pracy mi się nie wkręcał.

Co obiecano mi na rozmowie kwalifikacyjnej:
-umowę na okres próbny, potem na czas nieokreślony
-zakres obowiązków jak w poprzedniej firmie (dajmy na to obowiązki A) i okazyjnie obowiązki z innej dziedziny, ale o której też miałam pojęcie, chociaż doświadczenia mniej (obowiązki B), a raz na kwartał obowiązek C, o którym miałam takie pojęcie, że jest. Powiedziano mi, że ten obowiązek to z mojej strony będzie wymagał tylko przeskanowania dokumentów do innej osoby
-miejsce parkingowe
-pracę rozpoczynającą się od 7:00

Przyszłam do pracy pierwszego dnia. Nie czekało na mnie biurko, ani komputer. Miałam sobie załatwić w kadrach, aby ktoś z działu technicznego biurko mi przyniósł i zmontował, a od informatyków komputer. W kadrach powiedzieli, że u mnie w biurze jest wystarczająco dużo stanowisk i mam usiąść na wolnym. Okazało się, że biurko dla mnie było zawalone dokumentami, które dopiero potem zabrała kierowniczka. Komputer dostałam po 3h od rozpoczęcia pracy. W międzyczasie dostałam do czytania procedury.

Drugiego dnia miałam mieć przeszkolenie z wypełniania obowiązków B, aby wiedzieć jak oni robią je w firmie (każda ma swoją specyfikę). Dziewczyna, która miała mnie szkolić, nie przyszła. Kierowniczka zadeklarowała się, że ona mi to szkolenie zrobi w czasie wolnym. Do dzisiaj go nie miałam, a pracuję już 5 miesiąc.

Nie dostałam żadnych informacji o firmie. Nie wprowadzono mnie w nieruchomości, którymi miałam się zajmować. Gdy sama chciałam się przejść, powiedziano mi, że mam od tego ludzi z technicznego. Zwątpiłam w to co usłyszałam. Spytałam się jak mam przygotowywać umowy nie wiedząc nawet gdzie dane pomieszczenie jest (a teren mamy ogromny). Mam dzwonić do technicznych to mi powiedzą. Tym sposobem gdy klient dzwonił i zadawał mi proste pytanie np. czy witryna ma podest, nie mogłam na to odpowiedzieć.

W końcu sama zaryzykowałam i poszłam z technicznym do 3 lokali, bo kierowniczka nie miała ich rzutów, ani żadnego info o nich. Dostałam opiernicz.

Gdy pozyskałam klienta na duży lokal i już miałam podpisywać z nim umowę, kierowniczka wpada do mnie, że to już nieaktualne, bo uwaga: "ktoś z działu marketingu ten lokal wynajął jakiejś gazecie na miesiąc". Spytałam się jak to możliwe, skoro wszystkie umowy powinny przejść przez nas. Okazało się, że ta nie, bo przeszła prosto przez dyrektora.

Jak się można domyślić, to nie jedyny lokal, który był wynajęty, a u nas widniał jako wolny.

Moje obowiązki B okazały się bardziej angażujące niż obowiązki A. Do tego zaczął się cyrk, bo nie dostałam dostępu do danych spółek córek naszej głównej spółki, a bez nich nie mogłam właściwie wykonywać swoich obowiązków. Kierowniczka kazała mi chodzić do osób z danej spółki, aby wydrukowały mi dane potrzebne do spełnienia obowiązków B.

Co więcej, to co miało być raz na kwartał, czyli obowiązek C, pojawiał się cały czas. Nie umiałam tego zrobić, kierowniczka nie miała czasu aby mi wytłumaczyć i kazała "sprawdzać jak było i robić tak samo". Problem w tym, że do plików archiwalnych nie miałam dostępu, a wersję papierowe były trzymane w archiwum w piwnicach, do którego dostęp mieli archiwiści, będący studentami, którzy rotowali się na tym stanowisku średnio co miesiąc.

Skończyło się na tym, że połowę dnia pracy przez obowiązki B i C, siedziałam w pokoju, jak się śmiałam, prawie emerytek, bo jedynie one potrafiły mi pomóc.

Po okresie próbnym kierowniczka zaprosiła mnie na podsumowanie tego okresu. Towarzyszył jej dyrektor działu (który zwykle był zajęty wszystkim, a nie tym co się u nas dzieje). Upomniano mnie, że siedzę za dużo w pokoju emerytek i nie zajmuję się pracą. Że zamiast robić dokumenty, biegam po budynkach i kseruje kartki, albo gadam ze studentami.

Zapytałam się więc jak inaczej mam sobie radzić, skoro nie mam od nikogo pomocy, a ze studentami gadam gdy szukamy papieru, który potrzebuję, a o którym oni pojęcia nie mają. Obiecano mi pomoc od kierowniczki, która zaczęła negować każdy mój dokument.

Dajmy na to, przygotowałam umowę na lokal dla spółki Januszex. Widziałam, że plik był edytowany. Za chwilę telefon od kierowniczki, że mam przyjść do niej do pokoju, bo w umowie były błędy. Zapytałam się więc jakie. Błędem było użycie słów: Najemca, bo według niej powinnam używać jedynie Januszex. Wytłumaczyłam jej, że przecież jest napisane w komparycji "zwanej dalej: Najemcą".

Obowiązki B według niej u podstaw robiłam źle, bo nie rozróżniam działów naszej spółki i spółek zależnych. Trudno abym je rozróżniała, skoro nikt ich sam nie rozróżnia i np. prosta sprawa wymiany oświetlenia powinna iść do działu technicznego. Owszem, ale nie u nas. Tu dział techniczny się wysypywał i miałam iść do elektryków, którzy w żadnym dziale nie widnieli. Ale aby było śmieszniej - oni wymieniali całe oświetlenie. Jeśli błąd następował na styku żarówka - trzon lampy, była to już sprawa nie, nie działu technicznego, tylko utrzymania, który był w spółce zależnej.

O obowiązkach C szkoda mówić, bo według kierowniczki, pracującej w tej spółce od 5 lat, nasze prawie emerytki, zatrudnione od lat 40, nie mają pojęcia o pracy i źle mi tłumaczyły. Czy ona mi wytłumaczyła? Nie, kazała robić.

Poszłam na skargę do dyrektora i wszystko zostało obrócone przeciwko mnie. Że mówiłam na rozmowie kwalifikacyjnej, że znam się na obowiązkach a,b i c doskonale. Że procedury mam w małym paluszki (owszem, w normalnie funkcjonującej spółce) oraz najlepsze, że znam język angielski w stopniu zaawansowanym.

Mieliśmy aż jednego klienta zagranicznego, który nie potrafił mówić po angielsku więcej niż podstawy. Próbowałam więc do niego mówić jak najłatwiejszymi słowami i zamiast silić się na kwieciste opisy, mówiłam: good big room, quiet. Good for gabinet. Price 1000 złotych (i pokazywałam na palcach). Widział to dyrektor i uznał, że było to nieprofesjonalne.

Wkurzyłam się i nie dałam po sobie jechać. Zarzuciłam im brak przeszkolenia stanowiskowego, burdel w papierach i dokumentach, dziwne zagrywki za plecami osób pracujących u nas w dziale. Oni ponownie wytknęli mi niekompetencję i że za taką pensje, to powinnam robić wszystko.

Roześmiałam się. Moja pensja na okresie próbnym wynosiła szalone 3700 zł. Po okresie próbnym 4000+bonusy od wynajmu, którego ani razu jeszcze nie zobaczyłam, bo to będzie liczyło się od moich umów, a te obecne "były już wypracowane".

Nie zdziwię się, gdy po świętach dostanę wypowiedzenie, bo nie dałam się stłamsić.

praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (164)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…