Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91216

przez ~Anita96 ·
| Do ulubionych
Piekielna kuzynka, a może ja?

Wychodzę za mąż w sierpniu. Z racji tego, aby goście mogli się przygotować, oznajmiłam zaproszonym ten fakt już na początku roku. Teraz przechodzimy do formalności, czyli wręczania zaproszeń. Już w styczniu informowaliśmy, że wesele odbędzie się bez dzieci. Robimy małą uroczystość w restauracji, gdzie nie przewidujemy menu dziecięcego (restauracja go nie posiada normalnie, a i jej targetem nie są rodziny z dziećmi), a rozrywki tylko dla dorosłych (testing whisky, win). Zdecydowaliśmy się na taką formę z dwóch względów - większość sal z okolicy za sam najem liczyła sobie około 15 tysięcy. Do tego talerzyk 300 zł/os. Po naszym obliczeniu tradycyjnego wesela, wyszło nam, że zamykali byśmy się w kwocie blisko 60 tysięcy złotych. Znacznie przekraczało to nasz budżet. Drugim względem była nierówność w liczbie naszych gości. Narzeczony ma ogromną rodzinę (jego mama miała 4 rodzeństwa, ojciec 3). Wszyscy posiadali już dzieci, a nawet wnuki. Nie wszystkich też chcieliśmy mieć w tym dniu obok siebie, mimo że do najbliższej rodziny należą (np. wujek alkoholik mojego narzeczonego, który pobił jego ojca, bo nie chciał mu pożyczyć pieniędzy lub siostra teścia, która od początku nam źle życzy, bo nie spełniamy jako para jej standardów, czyli narzeczony mieszka w moim mieszkaniu, a ja pracuję, zamiast mieszkać u niego i być tradycyjna żona). Narzeczony nie ma mieszkania, ja moje odziedziczyłam po babci za dożywotnią opiekę nad nią.

Wydawać by się mogło, że większość gości zrozumiała nasze motywacje, czyli koszt wesela przy wariancie zapraszamy całe rodziny był dla nas nie do udźwignięcia i raczej są w stanie zorganizować opiekę nad dzieciakami nad ten czas, tym bardziej, że uroczystość zaplanowaliśmy od około 16 do 1 w nocy.

No i doszło do zapraszania mojej kuzynki- Lucyny. Lucyna ma trójkę pociech, ponownie wyszła za mąż,stąd 1 ma innego tatę niż reszta. Najstarszy ma 5 lat, najmłodsze ponad 2. Miałam z nią dość normalny kontakt, ale gdy usłyszała o moim weselu bez dzieci, jakby odpalił się jej demon. Najpierw powiedziała, że nie będzie problemu i zostawi dzieci u teściów, a gdy pojechaliśmy wręczyć zaproszenie, dosłownie skrzyczała nas, że wesele to impreza rodzinna i ona bez dzieci się nie ruszy. Próbowałam ją uświadomić, że źle by to wyglądało bo pozostałe osoby z dziećmi (czyli około 10 par) zgodziło się przyjść bez potomstwa, a więc postawiłbym ich w niekomfortowym położeniu, gdybym pozwoliła nagle na 3 maluchów.

Podkreśliłam charakter przyjęcia- nie jest to normalne wesele, bardziej kolacja z degustacją alkoholi i późniejszą zimną płytą z różnymi daniami (od tradycyjnych po wegańskie) ale żadne z nich to menu dziecięce. To, że sala nie ma miejsca na żaden kącik dla dzieci, czy nawet salki do przebrania, gdyby dzieciaczki się pobrudziły albo oblały.

Do Lucyny to nie dotarło. Wyrzuciła mi, że ja na jej drugie wesele byłam proszona i to nawet z "nim" (wskazała na narzeczonego). Nic dziwnego skoro jesteśmy w związku od 10 lat, gdzie podkreślałam jej, że nie muszę być zaproszona, a wystarczy mi potem kawa na mieście albo kolacja. Jednak kuzynka zdecydowała się na organizację wesela na ponad 120 osób. Pierwsze było skromne, więc drugie chciała na wypasie.

Zagroziła mi, że nie przyjdzie, a jak przyjdzie to cała jej rodzina, bo nikogo wykluczać nie będzie. Jeszcze raz poprosiłam o przemyślenie sprawy, bo nie chcę kłócić się o taką rzecz, która już ustalona była w styczniu i wtedy jej wersja była inna. Podkreśliłam, że jeśli nie może znaleźć opieki nad dziećmi, to możemy w późniejszym terminie pójść na kolację w miejsce dzieciolubne, abyśmy mieli czas dla siebie, a dzieci się nie nudziły. Odrzuciła tę propozycję, bo skoro my jesteśmy tak biedni, że nie stać nas na normalne wesele, to ona w półśrodki nie będzie się bawić.

Po raz ostatni podkreśliłam jej, że gdybyśmy mieli zapraszać wszystkie dzieci, to ich sama ilość wynosiła by około 20 osób, a praktycznie żadna z sal, z której mieliśmy oferty, nie przewidywała mniejszej ceny talerzyka lub była ona kwotą symboliczną mniejsza od normalnej (zwykle 20-40 zł mniej), za dziecko.

Dałam jej czas do namysłu i wyszłam, czując się bardzo źle. Szczególnie, gdyby powiedziała mi o tym w styczniu, to może wymyśliłabym jak pogodzić jej chęć bycia z dziećmi, z poszanowaniem całej reszty gości. Teraz postawiła mnie pod ścianą i dziwię się temu, bo zawsze miałyśmy dobre kontakty. Jest mi zwyczajnie przykro.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 64 (86)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…