zarchiwizowany
Skomentuj
(2)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Około 3 lata temu zdarzyło mi się zachorować. Z racji ogromnego bólu i ciężkich objawów zaczęłam szukać pomocy. W przychodni "moja" pani doktor pierwszego kontaktu przywitała mnie słowami "skąd się pani tu wzięła". Następnie wykonała pełne nienawiści badanie szarpiąc mnie za biustonosz z niebywałą agresją i wystawiła diagnozę "złe samopoczucie, zmęczenie" oraz zakomunikowała mi, że zmyślam chorobę i zawracam gitarę. Po wielu innych, już prywatnych, ale także lekceważących wizytach pojawiły się pierwsze diagnozy SM. Trafiłam do szpitala, liczyłam, że mi tam pomogą. Skarżyłam się na ból, ale nie dostałam nawet namiastki leków, które pomogły by w nim ulżyć. Po jednym dniu i wykonanej mi punkcji lędźwiowej, na którą zgodę do podpisania dostałam dopiero po badaniu (gdybym wiedziała, że wolno mi odmówić to bym się nie zgodziła), oświadczono mi, że nie będą mi pomagać, bo jeszcze na tym etapie nie można wystawić pewnej diagnozy. Dostałam jednak 1 kroplówkę, taką samą jak osoba chorująca na SM na mojej sali. Nie mogąc znieść bólu i wiszącej nade mną diagnozy (lubię sport, jestem aktywna zawodowo i mam marzenia inne niż niepełnosprawność), w cierpieniu ulżyłam sobie alkoholem. Uspokoił mnie i fizyczny ból też trochę zelżył. Mimo, że nie byłam na wielkiej "fazie" (0,85 promila), urwał mi się film i skończyłam na oddziale neurologicznym monitorowanym. Pierwsze co usłyszałam nad swoim łóżkiem to narzekania pielęgniarki "o Boże! Co za dzień!". Mając odwagę z procentów odpowiedziałam "a co, pracować się nie chce?" No i tutaj się zaczęła cała akcja - od rozbierania mi majtek na widoku przy wszystkich, przez najbardziej bolesny zastrzyk w dupę jakiego doświadczyłam w źyciu, aż po krytykę wykonywanego przeze mnie zawodu, o którym niestety wiedzieli z papierów (w moim przypadku było to w dokumentacji, choć możecie tego nie rozumieć). Gdy już nastąpił spokój, to - jak to na kacu - zachciało mi się pić. Po wcześniej wspomnianym profesjonalnym pielęgniarskim komentarzu o natłoku roboty nie odważyłam poprosić, żeby ktoś dał mi pić, a sami też nie jarzyli, że człowiek potrzebuje wody do życia. Miałam ją w plecaku przy łóźku i postanowiłam się tam dostać. Niestety łóżko z barierkami więc wymagało to gimnastyki i przewieszenia się przez ową przeszkodę jak wąż. Na ten incydent zjawiła się lekarka z propozycją nie do odrzucenia, że mam się "zgodzić na pasy, albo może być gorzej". Nie powiem ile razy błagałam, żeby mnie stamtąd wypisali skoro i tak - jak sami twierdzili - nie da się mi pomóc. Skończyłam przywiązana do łóżka, a nie muszę chyba tłumaczyć, że dla osoby z silnym bólem pleców i kończyn, taka wymuszona pozycja jest horrorem, bo nie można się obrócić na bok i skulić, aby jakoś skontrować ból. Udało mi się jedynie zanurkować głową pod poduszkę, co pomogło mi przez chwilę nie cierpieć z powodu połączenia oświetlenia w pomieszczeniu i mojego światłowstrętu. Oczywiście poduszka została mi zabrana.
Dziś już nie korzystam z pomocy medycznej, jedynie teleporad aby pozyskać L4, gdy mam gorsze dni. Z bólem walczę codzinennie. Ostatnio był tak silny, że sklasyfikowała bym go na 9/10 jednakże nie zgłosiłam się na SOR. Zadzwoniłam na prywatne pogotowie. Cennik 1500zł za sam przyjazd ratownika + każde badanie dodatkowo płatne. Zrozumiałam, że dla mnie już nie ma pomocy
Dziś już nie korzystam z pomocy medycznej, jedynie teleporad aby pozyskać L4, gdy mam gorsze dni. Z bólem walczę codzinennie. Ostatnio był tak silny, że sklasyfikowała bym go na 9/10 jednakże nie zgłosiłam się na SOR. Zadzwoniłam na prywatne pogotowie. Cennik 1500zł za sam przyjazd ratownika + każde badanie dodatkowo płatne. Zrozumiałam, że dla mnie już nie ma pomocy
Ocena:
-8
(20)
Komentarze