Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany
Historia znajomego doktora wykładowcy akademickiego. Jako, że studiuję na studiach doktoranckich i od przyszłego października będę prowadził zajęcia, znajomy doktorek postanowił uraczyć mnie, oprócz cennymi wskazówkami, kilkoma opowiadaniami z jego doświadczenia akademickiego.

Było to kilka lat temu. Doktor prowadził zajęcia, ani trudne, ani łatwe, zakończone egzaminem. Nie miał w zwyczaju robić studentom problemu w zaliczeniu przedmiotu, co nie oznaczało piątek w indeksie za darmo. Przyszła więc sesja egzaminacyjna, doktor przyjmuje studentów po dwóch (jeden odpowiada, drugi na końcu sali przygotowuje się do odpowiedzi), aż w końcu wypada kolej pewnego studenta, nazwijmy go Marcin. Zajmuje miejsce do odpowiedzi.
Doktor zadaje pierwsze pytanie, Marcin odpuszcza, stwierdzając że nie wie. No to drugie pytanie, tu już Marcin trochę nykał, dukał, kluczył, ale suma sumarum na pytanie nie odpowiedział. No to doktor postanowił dać mu pytanie ratunkowe, jakieś z pierwszych zajęć bo z nich można najlepiej "lać wodę", aby tylko studencina coś składnego i w miarę naukowego z siebie wydalił. Niestety tu Marcin stwierdził, że to pytanie jest z pierwszych zajęć, więc się ich nie uczył, bo "myślał, że nie będzie". Doktor, chcąc nie chcąc, podziękował i wystawił ocenę niedostateczną.
(S)tudent: ale jak to?
(D)oktor: no przykro mi ale na żadne pytanie nie odpowiedział pan poprawnie, nie pozostawia mi pan wyjścia, ocena niedostateczna.
S: ale coś tam odpowiedziałem przecież.
D: niestety dwa zdania i minuta "yyyyy" to trochę za mało na zaliczenie.
S: ale przecież wszyscy mówią że u pana nawet ciężki idiota zda
D: no jak widać nie każdy

Rozmowa trochę jeszcze potrwała, bez skutku dla Marcina. Dwója w indeks, kartę egzaminacyjną. Sprawa wydaje się zamknięta, poprawka nieunikniona. Po jakiś dwóch tygodniach doktor siedzi sobie na konsultacjach gdy do pokoju wchodzi (P)aniusia.
P: dzień dobry, ja do dr X
D: tak to ja w czym mogę pomóc?
P: bo ja jestem MAMĄ Marcinka i przychodzę w sprawie jego egzaminu.
Doktor był w lekkim szoku, ale ciekawość badawcza nakazała mu drążyć temat bo zapowiadało się na niezły cyrk. Nie zawiódł się. Mamusia, jak w podstawówce, zachwalała synka, że dobry, uczciwy, że zdolny ale leniwy. Nie dała sobie przetłumaczyć, że Marcinek, po pierwsze, zupełnie nie popisał się na egzaminie, na co jest świadek w postaci studenta przygotowującego się do odpowiedzi przed Marcinkiem. Po drugie karta egzaminacyjna jaką doktor dostał z dziekanatu już dawno została tam zwrócona i nie ma szans aby zmienić ocenę. Po prośbach przyszły naturalnie groźby, że złoży skargę, że nagłośni to, że uczelnia dostaje za Marcinka pieniądze od Państwa Polskiego, więc Marcinek powinien zdać. Na to doktor wypalił, że jeżeli ona uważa, że z samego faktu finansowania tego kierunku na uczelni, Marcinek powinien zdać, to jej się pomyliła szkoła wyższa ze Stadionem Dziesięciolecia (wtedy jeszcze istniał). Jako, iż mamusi nieuchronnie argumenty musiały się skończyć, została wyproszona z pokoju.
Ot, podejście niektórych ludzi do rzeczywistości - płacę to wymagam, bez względu na nic.

Uczelnia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (245)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…