Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Asertywny

Zamieszcza historie od: 2 lipca 2011 - 17:26
Ostatnio: 24 czerwca 2023 - 9:45
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1412
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 271
 

#24587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia plokijuty o pilocie dowcipnisiu, przypomniała mi parę historii z czasów mojego dzieciństwa. Będąc wtedy kilkunastoletnim dzieciakiem, co roku spędzałem miesiąc wakacji u moich dziadków mieszkających w południowo-zachodnich rejonach Polski, we wsi odległej kilka kilometrów od granicy. Były to lata 70 i 80, a więc czasy PRL-u i "komuny". Część z was moi Piekielni wie, a Ci co nie wiedzieli to niech wiedzą, że wtedy granice naszej Ojczyzny były gęsto patrolowane. Bardzo często nie tylko przez naszych WOP-istów ale i przez inne nacje. I właśnie o nich będzie.

Historia 1.

Z racji bliskości granicy, w owym czasie praktycznie codziennie na niebie można było zobaczyć latające myśliwce wojskowe (w owych czasach były to radzieckie MiG-21 oraz SU-11 z charakterystycznym trójkątnym zarysem skrzydeł). Przeważnie latały w parach i dość często słychać było charakterystyczne "gromy" gdy przekraczały barierę dźwięku.

O ile latały wysoko nie było problemu, ale któregoś pięknego dnia byłem świadkiem jak jeden z owych "asów przestworzy" lecąc na wysokości około 100-150 metrów nad wsią przekroczył barierę dźwięku po czym ostro wyrwał w górę. Efekt: w trzech obejściach będących w "epicentrum", z dachów budynków pozostały jedynie więźby dachowe z resztkami dachówek, z których większość zamieniona w latające pociski, pozabijała większość domowego ptactwa biegającego po podwórkach. Padł też jeden koń i kilka świń. W promieniu kilkuset metrów nie ocalała żadna szyba. Ponieważ było to lato, większość ludzi była w polu, więc nie było ofiar wśród ludzi. Oczywiście wezwano milicję i wysłano skargę do dowódcy okręgu Wojsk Pogranicza, ale nic to nie dało, bo pilotami byli Rosjanie i nic im nie można było zrobić.

Historia 2.

Dwa lata później będąc na wakacjach usłyszałem historię o innym latającym dowcipnisiu. Na skraju wsi znajdował się PGR (w owych czasach owe twory gospodarki centralnie sterowanej dość dobrze prosperowały) zajmujący się hodowlą krów. Z racji iż w odległości około 30 kilometrów od wsi znajdowały się dwa duże poligony, czasami można było zobaczyć latające śmigłowce wojskowe.

Pewnego dnia, dwa lecące śmigłowce obniżyły pułap lotu do kilku-kilkunastu metrów i skierowały się na liczące około 200 sztuk stado krów, spokojnie pasące się na łące. Można sobie wyobrazić co się działo, gdy dwie potężne maszyny zawisły nad stadem biednych zwierząt, które uciekały w popłochu łamiąc nogi. Po tym "dowcipie" PGR nie mógł doliczyć się kilkunastu krów, które uciekły, a drugie tyle trzeba było dobić aby się nie męczyły. Także i w tym przypadku pilotami byli Rosjanie, ale ponieważ PGR był państwowy (jak wskazywała nazwa) to podobno jakieś odszkodowanie udało im się wywalczyć.

Historia 3.

Także usłyszana przy okazji historii numer 2. Lipiec, upał - pełnia żniw. Ludzie uwijają się w polu przy sianokosach. Skoszone zboże powiązane w snopki i poukładane w sterty na polach, coby je przewieźć następnego dnia do stodół. Następnego dnia ludzie przyjechawszy na pole zobaczyli snopki (część z nich była rozerwana) porozrzucane po całym polu. Efekt przelotu całej eskadry śmigłowców bojowych na niskim pułapie, lecących na poligon aby ćwiczyć się w obronie Ojczyzny.

Ot, uroki życia na pograniczu...

Wieś na pograniczu...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (446)

#15414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do tej pory żerowałem tylko na Waszych opowieściach ale przyszedł czas co by zapodać coś od siebie. Opowieść będzie nieco długa ale postaram się napisać ją tak abyście doczytali ją do końca.
Połowa lat ′90 (dokładnie rok 1995). Wśród mojego rocznika była wtedy bardzo popularna marka sprzętu Audio Video o nazwie P...-T.... Również i ja miałem sprzęt grający tejże firmy. Oprócz wieży kupiłem również słuchawki, które niestety po 2 miesiącach użytkowania uległy uszkodzeniu z powodu wady fabrycznej. Tak więc wziąłem kartę gwarancyjną i znalazłem punkt naprawy, przepraszam "Autoryzowany Serwis" tejże firmy na ul. Piekielnej, sprzęt do pudełka, gwarancja w kieszeń i jedziemy.

Dotarłszy na miejsce zastałem wielce znudzonego Jaśnie Pana Serwisanta [JPS] grającego w jakąś grę.
[Ja] Dzień dobry.
[JPS] (po kilkunastu sekundach) - słucham
[J] - przyniosłem słuchawki do naprawy gwarancyjnej
[JPS] - pokaż
Położyłem sprzęt na ladzie, JPS ogląda po czym pyta:
[JPS] - a gdzie paragon?
[J] (z oczami jak stare pięciozłotówki) - jaki paragon?
[JPS] - muszę mieć paragon z ceną zakupu, inaczej nie przyjmę.
[J] - nie mam paragonu, myśli Pan, że trzymam coś takiego?
[JPS] - może być zaświadczenie ze sklepu (WTF!?!)

No cóż, nie będę się kłócić, sprzęt pod pachę i jedziemy do sklepu. Na miejscu wyjaśniłem co i jak a Ekspedientka pyta - przypadkiem nie dla serwisu P.T. na ul. Piekielnej?
[J] (zaskoczony) - owszem, a skąd Pani wie?
[E] - nie jest Pan pierwszy...

No nic, dostałem zaświadczenie ze sklepu (z pieczątką, a jakże) i jedziemy z powrotem do "Autoryzowanego Serwisu".
[J] - przyniosłem sprzęt i zaświadczenie ze sklepu
[JPS] popatrzył, usiadł do komputera i zaczął stukać w klawisze. Po 10 minutach podaje mi potwierdzenie przyjęcia sprzętu do serwisu. Patrzę i widzę "wyposażenie dodatkowe: brak" a w pudełku oprócz słuchawek leży jeszcze przejściówka 3,5 - 7 mm, następnie "wartość sprzętu: X zł" gdzie X wynosiło ok. 20% ceny widniejącej na zaświadczeniu ze sklepu. Pokazuję to [JPS] i pytam skąd taka wartość i gdzie się niby podziała przejściówka? Ten patrzy na mnie i nie wie co powiedzieć, no nic..
[J] - to kiedy mogę się zgłosić po nowe słuchawki ?
[JPS] - SŁUCHAM ????
[J] - To jest naprawa gwarancyjna, sprzęt uległ uszkodzeniu w wyniku wady fabrycznej (pękł pałąk w skutek wadliwego odlania go w formie wtryskowej - zdarza się) tak więc zgodnie z gwarancją przysługuje mi nowy sprzęt.
[JPS] - Nic podobnego, my to odsyłamy do Niemiec do naprawy.
[J] - To proszę obejrzeć kartę gwarancyjną.
[JPS] otwiera kartę, a tam na pierwszej stronie wstemplowane wielkimi wołami "W RAMACH NAPRAWY GWARANCYJNEJ WYMIANA NA NOWY EGZEMPLARZ"
[J] - to kiedy mogę się zgłosić ?
[JPS] - proszę przyjść za tydzień.

No i się zaczęło...

1 wizyta (po tygodniu a jakże) - "nie mamy, proszę przyjść za tydzień"
2 wizyta (kolejny tydzień) - "nic nie wiemy, proszę przyjść za tydzień"
3, 4, 5 wizyta - jak wyżej - Sprzętu nie ma, nic nie wiedzą i krótko mówiąc "Nie zawracaj mi Pan d..."

W międzyczasie podczas kolejnej wizyty byłem świadkiem jak mój JPS zbierał joby od pewnego małżeństwa, które przyniosło kamerę. Z tego co zdążyłem się zorientować owa kamera wpadła do wody (na szczęście ostatniego dnia urlopu) i owi ludzie chcieli tylko aby jak najszybciej wyjąć z niej kasetę co by ocalić film. Jak się okazało JPS przyjął sprzęt po czym wrzucił go na półkę, na której owa kamera przeleżała 3 tygodnie z kasetą w środku, oczywiście filmu już nie udało się ocalić bo taka czynność jak wyjęcie kasety przerastała możliwości JPS.

Ale wróćmy do mojej historii. Kiedy po raz siódmy (!) zawitałem do serwisu i znowu usłyszałem starą śpiewkę, stwierdziłem, że czas już zakończyć ten żałosny spektakl. Po wyjściu pojechałem na uczelnię, na której wówczas pracowałem, po czym usiadłem do komputera i napisałem długiego maila opisującego całą sytuację (po angielsku rzecz jasna), dołączyłem skany karty, zaświadczenia ze sklepu i zapytałem, czy tak pracuje Autoryzowany Serwis, po czym wysłałem wszystko do siedziby centrali firmy w Kraju Kwitnącego Drzewa. Dla przypomnienia - był rok 1995 - o Internecie słyszało baaardzo niewielu ludzi, a z tych co słyszeli, jeszcze mniej miało do niego dostęp. Traktowałem to wszystko bardziej jako upust mojej frustracji ale efekt tego maila przerósł wszystkie moje oczekiwania.

Przyszedł dzień kolejnej wizyty w Serwisie. Wchodzę i widzę swojego JPS, któremu na mój widok wyraz twarzy z "Czego tu szukasz gówniarzu" zmienił się na "Błagam tylko mnie nie bij". Nie zdążyłem nawet niczego powiedzieć jak JPS zaczął trajkotać, że słuchawki już są do odbioru tylko trzeba się udać do centrali firmy na ul. Anielską.
[J] - Przyszedłem po odbiór sprzętu i nie zamierzać nigdzie jechać. Tu go oddałem i tu go chcę odebrać.
[JPS] - Tak, tak, oczywiście, kolego Pana tam zawiezie - po czym woła jakiegoś innego gościa, który podwiózł mnie służbowym samochodem do centrali po czym powiedział abym skontaktował się z dyr. X

Ja w lekkim szoku myślę sobie WTF!??, ale nic idę tak jak mi powiedział. Wchodzę do Centrali a tu szmery, gajery, sekretarki, telefony, faxy, sraxy itp.. Stoję jak wryty aż jakaś sekretarka [S] spytała w jakiej sprawie do nich zawitałem.
[J] - Ja do dyr. X
[S] - A w jakiej sprawie ?
[J] - W sprawie słuchawek
[S] - (z oczami jak stare pięciozłotówki) - słucham???.....
[J] - Skierowano mnie z serwisu na ul. Piekielnej, powiedziano mi że dyr. X jest poinformowany o całej sprawie.
[S] dzwoni do X i mówi co i jak, spojrzała na mnie jakimś dziwnym wzrokiem po czym kazała mi zaczekać.

Nic, usiadłem i czekam. W międzyczasie zobaczyłem swojego kolegę z osiedla, który jak się okazało pracował tutaj. Niestety nie zdążyłem z nim pogadać bo właśnie pojawił się dyr. X, zapraszając mnie do gabinetu. X usiadł, długo przepraszał mnie za całe zamieszanie po czym wyjął z szafy najnowszy (i jednocześnie najdroższy) model słuchawek owej firmy, wypełnił kartę gwarancyjną, podstemplował, podpisał i wręczył mi całość życząc tym razem bezawaryjnej pracy.
Wyszedłem na ulicę w ciężkim szoku próbując poskładać całą tą sytuację. Cały czas miałem wrażenie, że to sen, ale trzymane w ręku słuchawki jednoznacznie mówiły, że to stało się naprawdę. A całą prawdę poznałem kilka dni później gdy w sklepie na osiedlu spotkałem owego kolegę, który sam zapytał mnie o wizytę u dyr. X (który notabene okazał się jego bezpośrednim przełożonym). Opowiedziałem mu całą historię, aż doszedłem do momentu wysłania maila. W tym momencie kolega przerwał mi:
[K] - więc to ty wysłałeś tego maila do Kraju Kwitnącego Drzewa ?
[J] - Ja, a bo co ?

Okazało się, że gdy mój mail doszedł do Centrali korporacji wywołał tam istne piekło. Już samo to, że w roku 1995 kiedy Internet nie był jeszcze dostępny zwykłym śmiertelnikom, dostali maila od zwykłego klienta był nie lada sensacją. Jednak moja historia (poparta skanami dokumentów) spowodowała, że Centrala korporacji w trosce o zadowolenie klienta (jak to stwierdzili) zażądała szczegółowych wyjaśnień od Centrali w Polsce, która z kolei zażądała wyjaśnień z Serwisu. Gdy cała sprawa wyszła na jaw Centrala korporacji zwolniła polskiego dyrektora ds. technicznych za "brak dbałości o dobro klienta" (tak podobno się wyrazili) po czym wydali polecenie aby jak najszybciej załatwić sprawę z klientem (stąd owe najdroższe słuchawki). Na dokładkę dwa tygodnie później "Autoryzowany Serwis" na ul. Piekielnej zamknął swoje podwoje i już więcej ich nie otworzył.

W sumie nie wiem kto tu był bardziej piekielny: Jaśnie Pan Serwisant, który starał się wszystkim udowodnić swoją władzę czy Ja wysyłając jednego nic nie znaczącego maila za granicę? Do dziś nie wiem...

"Autoryzowany Serwis" P... - T...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 961 (1023)

1