Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kisielu

Zamieszcza historie od: 6 października 2012 - 19:16
Ostatnio: 14 stycznia 2014 - 2:00
  • Historii na głównej: 0 z 5
  • Punktów za historie: 589
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 8
 
zarchiwizowany

#57427

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed ok. miesiąca. Razem z ciotką i siostrą byłem na zakupach w c.h. w Szczecinie. Przy wyjeździe z parkingu zdarzyła się nieprzyjemna sytuacja, drobna stłuczka, młody chłopak cofając wjechał nam w zderzak. Skończyło się na lekkich uszkodzeniach zderzaka u nas i dość widocznym wgnieceniu u niego. Chłopak chciał się dogadać, aby szkodę pokryć z ubezpieczenia, ma takie prawo i jest to jego wybór. Problem pojawił się podczas próby naprawienia szkody. Dodam tylko, że samochód ubezpieczony w firmie krzak pochodzącej gdzieś z zagranicy.

"Rzeczoznawca" umówił się z ciotką na parkingu pod sklepem pewnej znanej sieci marketów. Po szczątkowych oględzinach bez zagłębiania się w temat, stwierdził, że nie jest możliwe aby uszkodzenia powstały w wyniku w/w stłuczki, bo uszkodzenia są za nisko. (proponuję porównać sobie wysokość przedniego zderzaka Opla Corsy w najnowszej wersji ze starą hondą civic w hatchbacku i jej tylnym zderzakiem). Jako że ciotka z zawodu inspektor pracy, poprosiła po wszystkim o dokumenty tego pana, jego uprawnienia do wykonywania wycen pojazdów i wszystkie takie papierki. Nie trudno się domyślić, że nie miał przy sobie niczego. Co się okazało, ta firma zatrudnia właściwie ludzi z ulicy, którzy mają za zadanie jedynie zrobić dokumentację a ich "wycena" nie przedstawia żadnej właściwie wartości dla osób trzecich, jedynie dla ubezpieczalni.

Decyzja była prosta, wizyta w serwisie, tam panowie zajęli się sprawą, zbadali samochód, podejście jak najbardziej profesjonalne, powiedzieli, że oni dalej pociągną sprawę. Okazało się, że naprawa musi pokryć cały zderzak, pomimo, że uszkodzenia nie są wielkie, ale koszt naprawy to ok. 250-500zł.

Wydawałoby się, że zbliżamy się do happy endu, ale nieeee tutaj zaczyna się piekielność firmy ubezpieczeniowej, ciotka dostała pismo z ubezpieczalni, że nie wszystkie szkody powstały w czasie stłuczki i proponują podzielenie się kosztami po równo czyli... po 500zł. Na pytanie skąd taka wycena i na jakiej podstawie, zmniejszyli nagle kwotę do 250, potem znów podali 300 i stoimy właściwie na niczym. Co z tego wyjdzie? Ja nie mam pojęcia, czekam na rozwój wypadków.

ubezpieczenia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)
zarchiwizowany

#48120

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótko, ale konkretnie o "najbardziej złodziejskiej instytucji w Polsce" zwanej Zakładem Utylizacji Szmalu. Tak się składa, że moja mama pracuje właśnie w jednym z inspektoratów tejże instytucji, do której ma ok. godziny drogi w jedną stronę komunikacją międzymiastową. Pewnego dnia strasznie zaczęło jej walić serce, szybki ogar sytuacji, wywieźli mamę na pogotowie, cały dzień pracy zawalony.

Gdzie piekielność?

Mama miała 8h przepracowanych nadgodzin w tym samym miesiącu, problemy z "pikawą" pojawiły się z przemęczenia i stresu. Kierowniczka kazała jej odpracować zaległy dzień pomimo wcześniej wspomnianych nadgodzin i mama musi zostawać dłużej w pracy.

ZUS okrada nawet swoich.

Zaufaj Ubezpiecz Spie****aj

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (245)
zarchiwizowany

#46889

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie użytkownika hellraiser o wystawiających pod byle pretekstem skierowania do szpitala lekarzach rodzinnych zachęciła mnie do opisania krótko przypadku mojego rodzinnego sprzed ponad dwóch lat.

Historia zaczyna się w szkole gdzie doznałem urazu głowy (dość mocne uderzenie piłką do nogi w głowę), po czym po prostu zostałem zwolniony z zajęć szkolnych i puszczony samopas do domu (15km autobusem), zdarzenie ok. godziny 10, mama poinformowana 3 godziny później. Dodam tylko że wtedy miałem 17 lat.

Po powrocie do domu mama od razu zabiera mnie do lekarza rodzinnego aby ten dał skierowanie na badania (uraz głowy to chyba poważna sprawa, nie wiem, nie znam się), ale ten stwierdził bez żadnego badania, że nic mi nie jest a narastający ból głowy to sobie wymyśliłem bo nie chcę chodzić do szkoły, a jak wiadomo każdy pretekst jest dobry.

Moja mama nawrzeszczała na niego i ten zajrzał mi w oczy, po czym od razu wypisał skierowanie na oddział do szpitala. W szpitalu tomografia głowy i szybka diagnoza - wstrząśnienie mózgu i 3 tygodnie wyjęte z życiorysu z powodu potwornych bólów głowy, które co jakiś czas powracają po dziś dzień :)

służba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (198)
zarchiwizowany

#44189

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pochodzę z małej miejscowości, w której młodzież (sam mam 18 lat) nie ma zbyt wielu zajęć po szkole. Geniusze (15-17 lat) pewnego razu wymyślili sobie nową, ciekawą zabawę, mianowicie rzucanie jajkami, później (bo za drogo) jabłkami z przydrożnych jabłonek w samochody.

Parę razy się udało, samochód przejechał, nikt się nie zatrzymał, ale pewnego razu, wiadomo, nerwowy człowiek jak dostanie w szybę, to się zatrzyma i wyskoczy za gnojami. Pewnego razu spotkaliśmy kolegę w miejscu w którym akurat działy się te "bombardowania", staliśmy i gadaliśmy po drugiej stronie drogi. Z samochodu wyskoczył nerwowy kierowca i zlokalizował bandę gnojów, nas omijając, ale wieś, jak to wieś, pełno miejsc do ucieczki w las czy na działki. Bezradny wsiadł do samochodu i pojechał. Dosłownie 5-10 minut później podjeżdża samochód i wyskakuje z niego 5 typków, i idą w naszą stronę (nas było 3 i koledzy chcieli uciekać, ale przekonałem ich, że tym przyznają się do winy i na pewno oberwiemy) . Wywiązała się krótka rozmowa między [J] mną a [T] jednym z typków z samochodu
T: to wy rzucacie tymi jabłkami?
J: nie, jakieś gnoje siedzą na działkach, teraz to już chyba uciekli do lasu.
T: (nie do końca pewien czy mówię prawdę, podnosi rękę i gotów mi przyłożyć, bo tylko ja miałem odwagę się odezwać) k**wa sobie zabawę znaleźliście! zaraz w p***dol dostaniecie i się skończy!
Przyznam że tutaj trochę bardzo się bałem o swój tyłek ale ze stoickim spokojem w głosie mówię że to nie my i pobicie nas do niczego nie doprowadzi.
Typek mi uwierzył, postał z nami chwilę, pogadał i zapytał czy znamy tych, którzy to robili (oczywiście że znamy), po przeczącej odpowiedzi, spalonych 2 petach i groźbach w stronę gnojków odjechali.
Gdyby tylko mnie raz uderzył, wyśpiewał bym mu wszystkie nazwiska razem z adresami i datami urodzin do 3 pokolenia wstecz, bo dlaczego niby obrywać za kogoś?

Tym razem się im udało. Kolejny nerwowy kierowca nie był taki łaskawy. Jeden z Geniuszy został złapany i przewieziony w bagażniku, w którym zostawił niespodziankę w postaci strach-kupy. Dowiedziałem się o tym od znajomego, który owego delikwenta pakował do bagażnika, a o tym kto to jest, dowiedziałem się już od ekipy "genialnych ludzi ze wsi"

Od tamtej pory nie widziałem, ani nie słyszałem żeby ktoś skarżył się na przejazdy przez tą miejscowość :)

wieś gdzie bociany zawracają a zamiast psa łańcuch szczeka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (175)
zarchiwizowany

#40870

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
opowieść będzie trochę długa więc z góry dziękuję wytrwałym za przeczytanie do końca.

Przez wakacje pracowałem w barze w jednej z nadmorskich miejscowości. Robiliśmy tam kurczaki z rożna, smażyliśmy ryby do tego napoje, sałatki, piwo etc. Swoją drogą byliśmy jednym z niewielu takich miejsc, gdzie można było zjeść na prawdę smaczne i normalnie przygotowane potrawy (zero ściemy wszystko na oczach klienta). Kurczak jak to kurczak, jak leży w piecu za długo i nie przypilnuje się ognia to się lekko przypali, jeszcze nasza panierka strasznie czerniała i nie wiedzieliśmy jak temu zaradzić, bo kurczak był na prawdę bardzo dobry. Do tego dochodzi kolega, który pracował wtedy trzeci dzień, więc musiał nauczyć się krojenia kurczaków, a że szło mu to dość nieudolnie to danie po jego "zabiegu" wyglądało dość... mało apetycznie. było z tym związane kilka historii ale jedna uderzyła mnie najbardziej.

Było ciepłe, sierpniowe popołudnie, tuż po porze obiadowej (ok godziny 17) w piecu dwie połówki różnych kurczaków, jedna ogarnięta, wyglądająca smacznie, druga zmasakrowana bo zajął się nią owy kolega. Przyszło starsze małżeństwo i poprosili (jak można się domyśleć) o tą ładniej wyglądającą połówkę. Gdy byli oni przy kasie podszedł Piekielny i tu zaczyna się cała akcja:

P - piekielny
J- ja

P: dobry, macie tu jakieś kurczaki?
J: no mamy, ale niestety w tej chwili tylko strasznie zmasakrowana połówka (mówiłem to pokazując na tą gorszą połówkę)
P: (patrzy patrzy) dobra to ja wezmę.
J: w takim razie zapraszam do kasy ja już Panu zapakuję i doniosę do kasy.
(w międzyczasie starsze małżeństwo zapłaciło i zapakowałem na oczach P tamtą połówkę i zaniosłem do kasy i podałem Państwu starszym, po czym wracam do pieca żeby gościowi zrealizować zamówienie, on za mną szedł w obie strony)
P: (patrzy w piec) Co to ma być? Czemu dałeś im mojego kurczaka? co to ma znaczyć?
J: ależ proszę Pana pokazywałem Panu tą połówkę, tamci państwo byli wcześniej i mówiłem że jest tylko zmasakrowana połówka.
P:co to ku**a ma być? gdzie jest ktoś odpowiedzialny?
(wtedy pojawia się starszy, bardziej doświadczony Kolega)
K: słucham o co chodzi?
P: bo ten pana je**y kolega mnie w ch**a robi! okłamuje mnie!
K: (do mnie) o co chodzi?
J: (spokojnie) ten Pan przyszedł tu po kurczaka, powiedziałem że jest tylko ta zmasakrowana połówka, bo wcześniej państwo zamówili drugą, która była w piecu wcześniej.
K: no to o co chodzi?
P: (wrzeszczy) jak to o co? domagam się rozmowy z szefem!
J: niestety szefa nie ma teraz w barze i prawdopodobnie pojawi się dopiero wieczorem (największa ściema, szef po prostu unikał kontaktu z klientami, w barze były kamery więc wiedział co się dzieje)
P: ja wam tu zrobię porządek! tak ludzi w ch**a robić!
po czym pan Piekielny odszedł.

chwila rozmowy z kolegami, jeden był przy całej akcji ale stał z boku przy kasie, drugi wszedł w sam środek i wytłumaczyliśmy mu o co chodzi. nie zdążyliśmy opowiedzieć nawet 1/3 całej akcji a tu nagle wraca nasz pan P.

M - tutaj jako my (w sensie obsługa baru)

P: gdzie jest księga zażaleń?
M: yyy.... nie mamy takich rzeczy.
P: to gdzie mam zapisać swoją skargę na was? ja wam załatwię, wszystkich was szef wyp***doli z roboty!
K: ja zastępuję szefa, proszę mi powiedzieć wszystko i na pewno przekażę.
P: pie***le cie! na pewno nie powiesz!
potem jeszcze trochę powydzierał się na nas i znów odszedł.

chwila gadki o gościu i ponowny powrót naszego nowego "przyjaciela", tym razem już nie chce rozmawiać z nikim.

P: tacy mądrzy jesteście? ja wam ku**a dam! zaraz wam wpie***le i się skończy!
J: proszę pana, proszę stąd odejść bo nie chcemy tutaj awantur, widocznie źle się zrozumieliśmy odnośnie tego kurczaka.
P: nie mów mi kur**a co mam robić! jak tam wejdę to cały ten bar wam zaraz roz****ole !

takie wykrzykiwanie epitetów w nasza stronę i w stronę baru trwało ok. 5 minut. Po czym facet odszedł w drugą stronę, cały czas drąc się coś do nas, ale nie było już go słychać.

gdybym tylko nie musiał z polecenia szefa być kulturalny w pracy... (wcześniej prawie wyleciałem za chamskie odzywki do chamskich ludzi więc musiałem podwójnie uważać na słowa)
mam bardzo porywczy charakter, z resztą moi koledzy też rozwścieczeni całą sytuacją chętnie zrobili by to samo co w tym momencie miałem ochotę zrobić - wyskoczyć przed bar i ożenić go z asfaltem.

szef o niczym się nie dowiedział, kurczaka zjadł kolega, twierdził, że był na prawdę smaczny. Piekielnego nigdy więcej nie widziałem na oczy, kurczaki sprzedawały się równie dobrze co i przed incydentem a my na szczęście aż takich akcji już nie mieliśmy :)

gastronomia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (171)

1