Profil użytkownika
Paranoja
Zamieszcza historie od: | 16 lutego 2012 - 17:39 |
Ostatnio: | 1 lutego 2014 - 22:12 |
- Historii na głównej: 1 z 1
- Punktów za historie: 951
- Komentarzy: 1
- Punktów za komentarze: 0
Przeczytałam właśnie historię MściwegoFrustrata (http://piekielni.pl/24048) dotyczącą piekielności na jednym z krakowskich skrzyżowań i spieszę zaświadczyć, że nie jest to odosobniony przypadek.
W pewnym sensie nic w tym dziwnego, bo skrzyżowanie to u wszystkich wzbudza mordercze i/lub samobójcze skłonności. Przejście dla pieszych składa się w rzeczywistości z dwóch przejść oddzielonych sporą wysepką, a światła zmieniają się na tyle szybko, że przebycie ich obu za jednym zamachem wymaga sprinterskich zapędów albo umiejętności teleportacji. Mimo to wiele osób nie poddaje się tyranii sygnalizacji świetlnej i śmiga przez obie zebry, często o włos unikając kontaktu z samochodowym zderzakiem.
Pewnego wieczora czerwone światło złapało mnie na wysepce, dlatego przystanęłam przed drugim przejściem i grzecznie czekałam na zielone. Pan Obok miał jednak inne plany - dziarsko ruszył przez pasy, wprost pod koła nadjeżdżającego samochodu. Kierowca w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się na pasach kilka centymetrów od pieszego.
Każdy normalny człowiek na miejscu Pana Obok podziękowałby losowi, że wciąż żyje i cofnąłby się na chodnik, jednak nasz bohater do normalnych wyraźnie nie należał. Dlatego też ominął samochód, rąbnął ręką w jego dach i jak gdyby nigdy nic ruszył dalej przez przejście.
Piekielność chyba przenosi się przez dotyk, bo na to rąbnięcie Kierowca wyskoczył z samochodu (zaparkowanego, przypomnę, na środku pasów, zaraz za skrzyżowaniem) i pogonił za Panem Obok. Kiedy dopadł go po drugiej stronie ulicy, szarpnął go za ubranie, wziął solidny zamach i strzelił pięścią w jego twarz.
Jeden cios mu nie wystarczył; zdążył uderzyć jeszcze kilka razy, zanim inny kierowca nie zatrzymał się obok i nie warknął na niego przez okno. Wtedy nasz Kierowca delikatnie odłożył swoją ofiarę na chodnik, wrócił do samochodu, bardzo grzecznie powiedział "przepraszam" i odjechał.
Cóż, przynajmniej nie zapomniał o magicznym słowie.
W pewnym sensie nic w tym dziwnego, bo skrzyżowanie to u wszystkich wzbudza mordercze i/lub samobójcze skłonności. Przejście dla pieszych składa się w rzeczywistości z dwóch przejść oddzielonych sporą wysepką, a światła zmieniają się na tyle szybko, że przebycie ich obu za jednym zamachem wymaga sprinterskich zapędów albo umiejętności teleportacji. Mimo to wiele osób nie poddaje się tyranii sygnalizacji świetlnej i śmiga przez obie zebry, często o włos unikając kontaktu z samochodowym zderzakiem.
Pewnego wieczora czerwone światło złapało mnie na wysepce, dlatego przystanęłam przed drugim przejściem i grzecznie czekałam na zielone. Pan Obok miał jednak inne plany - dziarsko ruszył przez pasy, wprost pod koła nadjeżdżającego samochodu. Kierowca w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się na pasach kilka centymetrów od pieszego.
Każdy normalny człowiek na miejscu Pana Obok podziękowałby losowi, że wciąż żyje i cofnąłby się na chodnik, jednak nasz bohater do normalnych wyraźnie nie należał. Dlatego też ominął samochód, rąbnął ręką w jego dach i jak gdyby nigdy nic ruszył dalej przez przejście.
Piekielność chyba przenosi się przez dotyk, bo na to rąbnięcie Kierowca wyskoczył z samochodu (zaparkowanego, przypomnę, na środku pasów, zaraz za skrzyżowaniem) i pogonił za Panem Obok. Kiedy dopadł go po drugiej stronie ulicy, szarpnął go za ubranie, wziął solidny zamach i strzelił pięścią w jego twarz.
Jeden cios mu nie wystarczył; zdążył uderzyć jeszcze kilka razy, zanim inny kierowca nie zatrzymał się obok i nie warknął na niego przez okno. Wtedy nasz Kierowca delikatnie odłożył swoją ofiarę na chodnik, wrócił do samochodu, bardzo grzecznie powiedział "przepraszam" i odjechał.
Cóż, przynajmniej nie zapomniał o magicznym słowie.
Krakowskie skrzyżowanie
Ocena:
939
(963)
1
« poprzednia 1 następna »