Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TaOd_2_Futer

Zamieszcza historie od: 2 czerwca 2012 - 15:39
Ostatnio: 23 października 2012 - 15:18
O sobie:

Czasem się zastanawiam, czy moja naiwność minie z wiekiem, a jeśli tak, to KIEDY?

  • Historii na głównej: 0 z 5
  • Punktów za historie: 607
  • Komentarzy: 39
  • Punktów za komentarze: 285
 
zarchiwizowany

#35836

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Miony mi przypomniała...

U mnie to było tak - jakieś pół życia temu zdiagnozowano mi jajniki policystyczne znaczy, albo łykam pigułki, albo robią mi się cysty wielkości pomarańczy. No to łykam, ale ponad rok temu zaczęłam się czuć gorzej i gorzej i gorzej... poprosiłam lekarkę "1 kontaktu" o skierowanie do endo. Rejestracja endo kazała przyjść z wynikami hormonów tarczycy, bo wiadomo, że w tym kraju tarczyca to jedyne źrodło hormonów. Wyniki idealne ale pan endo stwierdził, że mam guzki na tarczycy i muszę się tym poważnie zająć. Zaproponował wizytę kontrolną za dwa miesiące, dał receptę i pożegnał.
Podreptałam do rejestracji (NFZ) dowiedziałam się, że pan endo z wieloma literkami z przodu nie ma już terminów do końca roku (co oznaczało 6 miesięcy czekania) ale zawsze mogę spróbować prywatnie. Ta sama przychodnia, ten sam gabinet, tylko inne godziny przyjęć , no i za znaczną odpłatnością.
Trochę wystraszona sytuacją, ale oburzona niedwuznacznością sytuacji podreptałam znów do "1 kontaktu" i poprosiłam o nowe skierowanie. Przy okazji opowiedziałam o wizycie u pana. Dostałam nowe skierowanie, z informacją, że mam się udać do Pani Endo tym razem. Ale skierowania do laboratorium już nie dostałam, bo wyniki tarczycy przecież ok. Pozwoliłam sobie przypomnieć, ze u mnie problemem zawsze były jajniki, więc może jednak coś by warto było przebadać. "to jak endo będzie chciała to skieruje"

1.endo chciała - żeby 1 kontakt skierował na całą listę badań
2. "1 kontakt" nie może skierować na wszystkie badania endo - bo na niektóre są zbyt specjalistyczne, ale ginekolog może
3. ginekolog może - jeśli jestem w ciąży, a jak nie, to nie może, bo 1 kontakt powinien
4."1 kontakt" nie skieruje "bo przecież już tłumaczyłam"
5. zrobiłam w końcu prywatnie to, na co nikt mnie nie mógł skierować - co dziwne, to akurat te najdroższe badania

wróciłam do Pani Endo z wynikami. Zmieniła mi leki, jest lepiej, ale całkiem dobrze chyba nigdy nie będzie.

A co do guzków na tarczycy - Pani endo zrobiła mi kontrolne USG. Nie znalazła. A ja w sieci poszukałam informacji o panu endo, który u każdego znajdzie guza.

służba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (85)
zarchiwizowany

#35217

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czasem coś trzeba w domu wymienić - u mnie padło na deskę sedesową.
Poszłam do marketu z różnościami.
Punkt INFO
-czy kupię u Państwa deskę do WC?
- nie wiem

zgłupiałam

informacja

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (25)
zarchiwizowany

#33786

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przepraszam, ale muszę...

sklepik z obuwiem, nieważne gdzie, ważne, że niewielki. 4 klientów i dwie Panny Plastikowe Sklepowe.
Pannom klienci nie przeszkadzali w rozmowie. Tematy damsko-męskie poruszały dogłębnie.

"z Krzyśkiem się ruchnęłam ostatnio w październiku, a od listopada się z Robertem bzykam"

Przepraszam, ale chyba już stara jestem...

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (230)
zarchiwizowany

#33583

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowana wieloma historiami, o działaniu "służby zdrowia" sobie pozwolę napisać.
Mieszkam w niemałym mieście i z racji tego, że czasem zmieniałam wynajmowane mieszkania, stwierdziłam, że rozsądnie będzie wybrać przychodnię najbliżej pracy - tak, żeby w przypadku choroby nie trzeba było osobnych podróży do lekarza i ze zwolnieniem do pracy uskuteczniać. Jako "lekarza pierwszego kontaktu" wybrałam samą Panią Kierownik tego zakładu.
Trwał sobie stan ten lat kilka - ja nie nadużywałam prawa do wizyt w przychodni, o żadne skierowania na niepotrzebne badania i inne fanaberie nie prosiłam - ogólnie klientem idealnym starałam się być. Tym bardziej, że po kolejnej przeprowadzce stałam się idealnym klientem "pozarejonowym" - dla nieświadomych - w tym mieście pozostało zjawisko rejonizacji służby zdrowia. Zmieniłam też pracę, więc nie miałam już powodu, by pozostać ich pacjentem, ale... lenistwo lub przyzwyczajenie po prostu...

Ubiegłej jesieni zły los w formie wirusa jakiegoś postanowił mi pokazać, że błędne mam pojęcie na temat ludzkiej przyzwoitości.
Ogólnie jestem z tych, co w łóżku niechętnie, w dodatku lubią swoją pracę i wolą przechodzić zarazę niż się położyć, ale tym razem się nie dało.
Termometr pokazał odrobinę poniżej 41, przebłysk rozsądku kazał udać się do przychodni. Obdzwoniłam wszystkich zmotoryzowanych krewnych i znajomych, ale, że wszyscy aktywni zawodowo, niestety nikt nie mógł mnie dostarczyć. Taksówka z powodu kryzysowej sytuacji portfelowej nie była brana pod uwagę. Słupek rtęci szalał. Pozwoliłam sobie zadzwonić więc do przychodni i poprosić o wizytę domową:

1) w rejestracji dowiedziałam się, że jestem pozarejonowa i mi wizyty domowe nie przysługują (ponieważ nie jestem zniedołężniałą, obłożnie chorą staruszką mieszkającą w odpowiedniej odległości od przychodni), ale mogą mnie połączyć z lekarzem, który w tym dniu miał wyjazdy w grafiku

2) lekarka w gabinecie odebrała telefon, odłożyła słuchawkę na bok i kontynuowała rozmowę z pacjentem - dowiedziałam się kilku dość intymnych szczegółów z życia pacjenta,

3) lekarka w końcu powtórzyła mi informację o rejonizacji, wiec poprosiłam o połączenie z kierowniczką
- "kierowniczka przyjmuje skargi w określone dni i określone godziny - na tablicy w przychodni jest informacja kiedy jest odpowiedni czas"
rozłączyłam się, zadzwoniłam raz jeszcze i zostałam połączona - z poziomu rejestracji

4)kierowniczka bardzo miło - jak zwykle - mnie powitała, zamieniłyśmy kilka uprzejmości - no bo ja miła jestem, nawet gdy chora - po czym powiedziałam, po co dzwonię

- NIECH ZJE PYRALGINĘ I PRZYJEDZIE TRAMWAJEM.

Taaaa... z gorączką, kaszlem i po nieprzespanej nocy, w deszczu i wietrze...
no nie dałam rady...powiedziałam, co myślę o tej dobrej radzie i o tym, że od lat NFZ płaci im za to, że akurat ich przychodnię wybrałam. Podziękowałam, że pośrednio mogłam pomóc rozbudować budynek przychodni i za dotychczasową współpracę.

Tego samego dnia po południu znalazłam przychodnię 300m od domu. Lekarz przyjął mnie w kilka minut od podpisania deklaracji wyboru.
Kilka minut później miałam już w ręce plik recept, zwolnienie na dwa tygodnie i wysłuchałam ochrzanu, za to, że przyszłam, zamiast poprosić o wizytę domową.

służba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (186)
zarchiwizowany

#32564

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam, czytam te wszystkie historie i postanowiłam też coś dorzucić...
o tym jak to sama TaOdFuter zafundowała sobie niezapomniane przeżycia z piekielnym...

jakoś tak przed rokiem seria niefortunnych zdarzeń i w emocjach podjętych decyzji spowodowała, że postanowiłam spakować dobytek i opuścić wieloletniego Towarzysza Broni. Kiedyś o tym napiszę, bo w sumie to też piekielna historia, ale...

Mimo słusznego już wieku zamieszkuje wynajęte mieszkania. Pewnego pięknego popołudnia stwierdziłam, że nie chce już mieszkać z tym, z którym mieszkałam i zaczęłam szukać nowego lokum. A że miasto duże, ceny najmu też duże, a nie widzę powodu, by bankrutować na najem postanowiłam poszukać w najbliższym otoczeniu współlokatora. Znalazłam w firmie. Człowiek w podobnym wieku, wychowany w zbliżonych kręgach kulturowych, odstający trochę od otoczenia, ale sama odstaję, więc nie uznałam tego za wadę.

Ustaliliśmy więc zasady współzamieszkiwania - najprostsze z możliwych - dzielimy koszty na pół, nie przeszkadzamy sobie w życiu, a jeśli któreś postanowi się wyprowadzić to albo przywleka kogoś na swoje miejsce, albo daje temu drugiemu dwa miesiące na znalezienie następcy - i zaczęliśmy poszukiwania.

Piekielność zaczęła objawiać się po miesiącu współzamieszkiwania.
1. pan nie potrafi zrobić przelewu, dlatego pieniądze na czynsz i rachunki przynosił mi w gotówce, żebym ja podreptała do banku i przelała je gdzie należy. Nie, nie mógł pójść do banku i wpłacić ich na konto, bo on się na tym nie zna...
2. "Z zasady nie jadał w domu" dlatego wprowadził się z 1 kubkiem. Zasadę łamał dla codziennej porcji parówek, dobrze więc, że ja wprowadziłam się z naczyniami,sztućcami i mikrofalówką, bo miał jak te parówki zjeść. Co do sprzątania po sobie... tak, później umyje...
3. lubił muzykę - piekielne niestety było to, że każdego dnia budził siebie i okolicę jedną, jedyną płytą... w kółko...
4. Lubił moje koty - był dla nich dobry i szanował ich niezależność... Było to dla mnie wygodne, bo czasem wyjeżdżam na weekend i dobrze, żeby ktoś je nakarmił... Ci, którzy mają wychuchane futrzaki w domu pewnie dostrzegą piekielność w wypuszczaniu ich bez kontroli na niezabezpieczony balkon na trzecim pietrze tuż przy ruchliwym, wielkomiejskim skrzyżowaniu... Pozostawienie ich na tymże balkonie w październikową noc i przypadkowe zamknięcie drzwi skończyło się antybiotykami... cóż, przecież mają futro...
5. Mieszkanie niestety było ogrzewane piecami kaflowymi- na prąd. Wiadomo-kosztuje. On i jego dochodząca Pocahontas (jej poświęcę inny wpis) zaczęli marznąć we wrześniu - na zewnątrz około 20stopni, w jego pokoju 40, otwarte okna a kółko w liczniku prądu kręci się jak koła bolidu.
6. Pewnego dnia obraził się na pracę i postanowił sobie odpuścić. W końcu dorosły człowiek pracować nie musi... Po kilku tygodniach przestał się pojawiać, no ale naiwnie myślałam, że nocuje u Pocahontas. Pojawił się w mieszkaniu w czasie, kiedy nie powinno mnie tam być. Leżałam sobie z grypą jesienną i to pokrzyżowało jego plany. Poinformował mnie, że ze względu na rozstanie z pracą i zainteresowanie komorników nie stać go już na to mieszkanie i się wyprowadza. Teraz, już, natychmiast. Była połowa miesiąca, nie zapłacił za mieszkanie, nie zapłacił za rachunki... Na szczęście - mimo grypy-myślałam dość przytomnie. Poprosiłam, by oddał mi klucze i byśmy spisali warunki wydania jego rzeczy, bo postanowiłam je zatrzymać, dopóki się nie rozliczy. (kilka pewnie dałoby się sprzedać by ograniczyć straty). Zaskoczony wielce podpisał jednak... dwa dni później Pocahontas zadzwoniła do mnie, by mnie poinformować, jaką to ja nie jestem k***ą i złodziejką, oraz, że jestem obserwowana, a jeśli jeszcze kiedyś skrzywdzę jej ukochanego, to będę gorzko płakać...Bo ona zna ludzi... Powinnam dodać, że dwa miesiące wcześniej deklarowała mi swoją przyjaźń...

Były już współzamieszkujący "rozliczył się" ze mną po trzech długich miesiącach...znaczy zapomniał o fakcie, że oprócz rachunków, za które oczywiście zapłaciłam, powinien mi jeszcze zwrócić kaucję za mieszkanie, z którego też się wyprowadziłam na wyraźną sugestię właściciela.

Cóż, w tym tygodniu zadzwonił, by prosić mnie o pomoc w jakiejś ważnej dla niego sprawie... przemyślałam, bo niestety należę do osób, które mają taki odruch, ze nie odmawiają pomocy...

Cudownie było usłyszeć tę ciszę, po drugiej stronie słuchawki, gdy mu powiedziałam, że nie chcę mu pomagać w czymkolwiek, bo boję się, że jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem Pocahontas będzie musiała spełnić swoje obietnice.

współlokator

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (193)

1