Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zorki

Zamieszcza historie od: 14 grudnia 2013 - 14:08
Ostatnio: 17 kwietnia 2023 - 18:47
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 389
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 5
 

#82879

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo teraz o jakże szkodliwych, niesprawiedliwych i prawnie niepopartych łowach na biednych TIR-owców. Terminy, jasne, licznik leci, jasne... Nieprawda.

Z góry przepraszam wszystkich tych, którzy jeżdżą jak należy, potrafią się zachować i rozumieją, że nie są jedyni na drogach, wy możecie przewijać dalej, ale co do waszych kolegów po fachu, "panów i władców dróg"? Ani trochę mi nie szkoda i szczerze życzę rozmowy z patrolem w najbliższym czasie, bo śpieszyć się, żeby się wyrobić można, ale chamstwo i bycie bucem drogowym wynosi się z domu i wykształca samemu.

Jadę sobie jak co dzień z pracy, standardowa trasa, odcinek, gdzie mam się włączyć do ruchu na A4. Dużo czasu, rozpędzam się, widzę, że równolegle ze mną (drogi oddzielone pasem zieleni) na A4 jedzie jeden TIR, którego raczej nie wyprzedzę, drugi za nim jakieś 50-100 metrów - włączam kierunkowskaz daleko przed zjazdem, myślę, masa miejsca pomiędzy nimi dla zwykłej osobówki...

A gdzie. Drugi TIR na pewno widział i mnie i kierunkowskaz, ale jednak przyśpieszył i do czasu jak dojechałem do wjazdu był praktycznie na zderzaku pierwszego. Zwalniam, kończy mi się zjazd i dopiero wtedy szanowny pan zdecydował się wyprzedzać swojego kolegę... Mimo że mógł to zrobić dawno, bo lewy pas miał dużo miejsca. No i pan kierowca numer dwa możliwe, że paranoję albo jakąś fobię przed byciem wyprzedzonym ma, bo kolejne parę kilometrów ja i inni kierowcy za nim mogliśmy podziwiać jakże dobrze znany manewr blokowania dwupasmówki... Oczywiście tak jak wcześniej nagle potrafił dodać gazu i kolegę dogonić, nagle coś się w silniku musiało zatkać i nie dało się inaczej, jak jechać równo z drugim kolosem...

Jeszcze raz, nie mam nic do kierowców, którzy potrafią myśleć, ale ci, którzy noszą korony z ego napompowane rozmiarem pojazdu? Skończcie się zasłaniać terminami i karami. Obławy macie na własne życzenie i mam nadzieję, że akcja będzie trwać jak najdłużej, i że potem zostanie powtórzona, a jeszcze lepiej, żeby weszły nowe przepisy.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (130)

#80186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy w domu osobnika, który uważa się za absolutnego znawce wszystkiego, począwszy od tego jak uprawia się wszelkie rośliny na ogródku, przez gotowanie, drobne "naprawy", aż do tworzenia... rzeczy.

Prawda jest taka, że dany osobnik, nazwijmy go Pan M, idealnie wpasowuje się w schemat zapatrzonego w siebie Janusza przekonanego o swoich racjach i nie liczącym się z alternatywami i opiniami innych... choć tutaj mogę obrazić innych Januszy.

Wyczyny Pana M są liczne i nie starczyłoby wieczoru żeby je wymienić, więc skupię się na jednej sytuacji której rezultaty stopniowo wychodzą na światło dzienne przez ostatnie miesiące i dni.

Wymiana kaloryferów. Rzecz niby prosta. Wykonujemy proste pomiary i/lub konsultujemy się z fachowcem żeby kupić odpowiedni rozmiar i model. Umawiamy się z fachowcem, że po dostarczeniu radiatorów będą one w spokoju czekać, nie otwierane i nie ruszane aż fachowiec i jego ekipa będą mieć czas, żeby usługę wykonać. Fachowiec i spółka przyjeżdżają ściągają stare kaloryfery, zakładają nowe, łączą rurki, biorą kasę, wszyscy zadowoleni.

No niestety, dla pana M to byłoby za proste. Pierwszy zgrzyt pojawia się już podczas planowania. Po co zamawiać radiatory na miarę, skoro mogą one wychodzić ponad parapet? (Radiatory w prawie każdym pokoju są pod oknami). Co z tego, że okna na oścież nie da się wtedy otworzyć? Przecież będzie nowy kaloryfer! Efekt: Pierwsza kłótnia, sukces logiki, zamawiamy na miarę...

Kaloryfery kupione, dowiezione, układamy w garażu, czekamy... Nie, wróć. Podczas gdy innych nie było w domu, Pan M postanowił odpakować, sprawdzić... i zmodyfikować po swojemu, przekładając żeberka, zabierając z jednych i dodając do innych. Ten punkt proszę zapamiętać, bo niestety miał on swoje konsekwencje w dniu dzisiejszym. Jak Pan M rozkręcił radiator? Pojęcia nie mam, bo żadnych specjalistycznych narzędzi nie posiadamy. Mogę jedynie założyć, że na siłę wepchnął do środka jeden z kluczy płaskich, które były nie na swoim miejscu...

Pan M jest niecierpliwy, nadgorliwy i bardzo skory do majsterkowania. Niestety naprawy jego autorstwa lub "rzeczy", które wspomniałem przypominają bardziej pracę Doktora Frankenstein'a niż coś kompletnego i pożądanego. W tym wypadku nadgorliwość równa się ściągnięciem starych kaloryferów.

Jasne, przygotówka byłaby ok... ale nie 2-3 miesiące przed rozpoczęciem prac. No i oczywiście wyszło, że Pan M chciał zaoszczędzić i uwidział sobie, że sam założy kaloryfery (krzywo...), a panowie fachowcy tylko przyjadą i połączą radiatory z rurkami, a my im zapłacimy mniej... Ech... Ledwo się udało ubłagać panów fachowców, żeby jednak przyjechali jak to wszystko odkryliśmy...

Niestety, podczas kolejnych kłótni, do Pana M nasze argumenty nie docierały. Co zrobić w takim wypadku? Logicznym wydaję się odcięcie wadliwego urządzenia od zasilania, czytaj: wywiezienie narzędzi takich jak wiertarka, masa kluczy czy nawet szpachelki poza jego zasięg. Pan M nie potrafił zrozumieć czemu to zrobiliśmy i traktujemy go jak dziecko...

Faza z tego tygodnia, jeszcze bez finału niestety.

Fachowcy przybyli, kaloryfery założyli, połączyli, pojechali.
Pan M wpuszcza wodę pewny że wszytko jest ok... a tutaj, jak to opisała jedna z domowniczek, fontanna z kaloryfera poszła, z miejsc gdzie żeberka skręcał nasz Janusz. Zanim wróciłem z pracy po prostu się śmiałem z głupoty Pana M, nie mając już siły się wściekać. Złość pojawiła się po 20.00 gdy nagle prąd wybiło.

Niestety okazało się, że woda tryskała na tyle niefortunnie, że jakoś dosięgła listwy zasilającej od komputera co spowodowało potężne zwarcie. O dziwo komputer przetrwał i na razie jedynie w/w listwa jest do wymiany.

Czy będziemy mieli działające ogrzewanie na jesień/zimę, się okaże. Ja życzę czytelnikom, albo braku podobnych Januszy w rodzinie, albo faktycznych fachowców, którzy wiedzą co robią.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (146)
zarchiwizowany

#56781

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich użytkowników- jak ktoś już wcześniej wspomniał, nawet zwykły "obserwator" piekielnych w końcu trafi na sytuację, która chcąc, nie chcąc będzie pasować jak ulał na tą stronę. Tym, co skłoniło mnie do założenia konta, byli lekarze, a raczej pewna ich grupa, bo pewny jestem że są ci którzy wykonują swoje obowiązki starannie i sumiennie nawet mimo zmęczenia i ci którym to po prostu wisi.

Kilka dni temu moja rodzicielka miała dość skomplikowaną, na szczęście zakończoną pomyślnie operacje kolana.

Pierwszą piekielnością była rozbieżność informacji- przy ostatecznym uzgadnianiu i umawianiu przed przyjęciem jeden z lekarzy zapewnił telefonicznie, że po operacji i jako takim dojściu do siebie, szpital wypożyczy parę kul, dzięki którym pacjentka będzie mogła ćwiczyć poruszanie się o nich, po terenie szpitala.
Niestety już w szpitalu okazało się że takiej opcji nie ma- w kule pacjenci muszą zaopatrzyć się we własnym zakresie- no trudno, znajduję na necie najbliższy sklep z artykułami medycznymi, hop na przystanek i półtorej godziny później jestem w szpitalu z przesyłką.

Druga piekielność objawiła się już po wypisie i powrocie matki do domu (żeby nie było niedomówień że odbieramy osobę po operacji komunikacją miejską- "nasz" samochód stoi w warsztacie, do domu dowiózł matulę inny członek rodziny). Oprócz L4 na kilka tygodni, lekarz dał nam magiczną receptę umożliwiającą pobranie 3 leków z apteki po niższej cenie. Matula oczywiście praktycznie uziemiona, więc znów hop na przystanek i jedziemy do apteki gdzie wszystkie 3 leki są dostępne.
Szczerze mówiąc gdy pierwszy raz zobaczyłem ten papierek, pierwsze z czym skojarzyłem pismo pana doktora to japońskie kanji, a w dalszej części równie dobrze mogły to być poziome linie- ale nic to, naiwnie myślę że pan/i aptekarz jest weteranem, doświadczonym w rozszyfrowywaniu takich recept, w razie czego wspomogę się wypisem ze szpitala, na którym każdy lek łącznie z dawką też jest.

Niestety, pani leku na tą receptę wydać nie może, bo ani ona ani jej współpracownica nie są w stanie powiedzieć czy dawka najważniejszego leku nr 1 to 0,01, 0,5, 0,6 czy może coś innego, a wypis może co najwyżej użyć do rozpoznania nazw lekarstw. Mogę skorzystać z recepty by wydała mi pozostałe 2 leki, ale wtedy recepta przepadnie. Inną opcją była wizyta u pana doktora , który wypisał receptę, lub u lekarza rodzinnego, lub jeszcze innego w sąsiednim mieście który MOŻE być dzisiaj po 18.00 w celu przepisania recepty- we wszystkich 3 przypadkach szanse marne jako że jest sobota.
Matula potrzebuje według zaleceń przede wszystkim leku nr 1 już dzisiaj, więc cóż zrobić- doszliśmy z panią z apteki do porozumienia, że z recepty nie skorzystam, tylko kupie leki "na siebie", za zwykłą, około dziesiąciokrotnie (10x) większą niż na receptę kwotę, a dopiero po otrzymaniu przepisanej i czytelnej recepty, apteka zwróci mi różnice.

Na pierwszy rzut oka, obie sytuacje mogą nie wydawać się aż tak piekielne, ale zwróćcie uwagę, że są pacjenci w różnych sytuacjach, o różnych schorzeniach, mniej lub bardziej samotni, posiadający rodziny o charakterach nadających się na główną, o różnej sytuacji finansowej.
Pal licho jeżeli jak w naszym wypadku zapłaciliśmy te 160 zł za ww leki, ale co jeżeli przez niedbalstwo i pośpiech pana/pani doktor pacjent nie będzie w stanie otrzymać leków powstrzymujących postęp schorzenia zagrażającego życiu? Co jeśli osoba w trudnej sytuacji finansowej za lek który z receptą mogła kupić za "grosze" będzie musiała zapłacić X00 zł?

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (165)

1