Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ardilla

Zamieszcza historie od: 16 września 2011 - 8:09
Ostatnio: 12 października 2014 - 9:19
  • Historii na głównej: 13 z 20
  • Punktów za historie: 9989
  • Komentarzy: 539
  • Punktów za komentarze: 2865
 

#50391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.

Jakoś na początku roku MNiSW zarządziło, by szkoły wyższe przysłały im bibliografię prac swoich pracowników za lata 2009-2013. Żeby sprawdzić, czy się kadra udziela, pnie po szczeblach kariery i dumnie reprezentuje kraj.
Obowiązek stworzenia takiej bibliografii spadł oczywiście na biblioteki. W bibliotekach taką bibliografię tworzy Oddział Informacji Naukowej. U nas jest to samodzielne stanowisko obsadzone przez panią Bożenkę.

Pani Bożenka zajmuje się wyłącznie tworzeniem takiej bibliografii, w teorii nie tylko wtedy, gdy Ministerstwo tego zażąda, ale cały czas. Kontakty z dziekanami, wykładowcami, tworzenie opisów - tym ma się pani Bożenka zajmować. Gdyby się zajmowała, zarządzenie Ministerstwa zostałoby załatwione niemal od ręki.
Nasz Oddział Komputeryzacji odpowiednio zmodyfikował gotowe szablony opisów bibliograficznych. Szablony wypełniali pracownicy uczelni, pani Bożenka miała jedynie uzupełniać dane w oparciu o spis pracowników i skany prac, podsyłane wraz z wypełnionym szablonem przez kadrę nauczycielską.
W teorii wyglądało to pięknie, prosto i łatwo...

W dwa dni po rozpoczęciu prac nad bibliografią dostaję telefon. Zdenerwowany współpracownik prosi mnie, bym zajęła się publikacjami, bo pani Bożenka... zachorowała. I nie ma kto robić, a opisów przybywa w zastraszającym tempie.
Jako że wcześniej kierowniczka zapisała nasz dział do ewentualnej pomocy, musiałam się zgodzić. Tak samo musiała zgodzić się reszta działu, obdzwaniana w tej samej sprawie.
Gdy wszyscy już pracowali nad bibliografią, rzucając w kąt naszą normalną pracę, pani Bożenka cudownie ozdrowiała i wróciła do pracy. Była "chora" dokładnie JEDEN dzień.

No, a skoro ma już jeleni, którzy za nią pracują, zabrała się do pracy - w tempie jednego opisu na DWA dni.
Skąd wiem? Od momentu pobrania z kolejki opisu przy tym pojawia się imię i nazwisko osoby, która dany opis uzupełnia.
Ale to jeszcze było jakoś do przełknięcia, chociaż zaczęłam węszyć podstęp i pułapkę.

Pracowało się szybko i w miarę przyjemnie. Najważniejszy był skan prac, dzięki którym mogliśmy uzupełnić opis o wszystkie niezbędne szczegóły.
Problem w tym, że nie doceniliśmy ignorancji kadry. Pominę przeróżne typy plików, o których w życiu nie słyszałam i których nasze biedne terminale nie potrafiły obsługiwać. Pominę skany nieodpowiednie, z których nic nie wynikało (okładka książki, w której podobno ma być rozdział napisany przez pracownika, nie jest wiarygodnym źródłem wiedzy). Większość po prostu nie podesłała skanów i pozostawała głucha na wszelkie prośby.
Cóż, jak nie można tak, to trzeba inaczej...
W ruch poszły katalogi, internet, telefony...

Niestety, umysł pani Bożenki nie pracował aż tak kreatywnie. Pani Bożenka nie mogąc otworzyć/odczytać skanu, po prostu zwracała cały opis do kolejki z adnotacją (brak skanu/skan się nie otwiera). I spokojnie popijając kawkę, zmniejszyła ilość robionych opisów do jednego na trzy dni.

Szlag trafił mnie właściwie po dość długim czasie. Zerknęłam na jeden opis zwrócony przez panią Bożenkę z powodu braku skanów. Sprawdziłam, czy mamy tę pozycję w naszej bibliotece. Po czym wstałam, poszłam do pokoju pani Bożenki i zza jej pleców wyciągnęłam odpowiednią książkę.
I położyłam jej na biurku. Po czym wyszłam i wróciłam do pracy - robiąc trzy opisy dziennie. W końcu nasz dział był tam tylko do pomocy i miał pomagać w miarę swoich możliwości, nie? Otóż moje możliwości właśnie spadły. Moja codzienna praca stała się dla mnie ważniejsza niż bibliografia, do oddania której został tydzień.

Niestety, pani Bożenka się tym kompletnie nie przejęła...

biblioteka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (577)
zarchiwizowany

#36416

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.
Ostatnio z beztroskiego opracowania książek przeszłam na bardziej odpowiedzialną funkcję korektora - czyli sprawdzam, czy koleżanki i koledzy jakiś błędów przy opracowaniu i klasyfikacji nie popełnili.
Prócz mnie jest jeszcze pani korektorka Zosia.
Pani korektorka Zosia jest bardzo dokładna. A nawet za dokładna. Dlatego tak wolno jej idzie. Bo ona za dokładna jest, chociaż nie powinna... No ale musi, po prostu musi wziąć każdą książkę do ręki i sprawdzić (jak inaczej miałaby sprawdzić, czy opis zgadza się z książką i jej treścią - nie mam pojęcia).
Śpiewkę o byciu zbyt dokładną znałam na pamięć i naprawdę uważałam, że korektor ma trudne zadanie.
Teraz siedzę całymi dniami i sprawdzam, poprawiam albo odsyłam do poprawki. I o dziwo! - praca idzie mi szybko.
Ostatnio skończyły mi się pozycje do korekty z dwóch pokoi, zaszłam więc do trzeciego, do pani korektorki Zosi, żeby ją odciążyć i zabrać trochę nawału pracy.
Spojrzałam na regał i zdębiałam.
Wolna była tylko jedna półka. Słownie - jedna. Tak się pani korektorka Zosia napracowała przez trzy tygodnie! No ale dyplomatycznie przemilczam i pytam, czy mogę sobie coś do korekty wziąć.
- A.... A pani nie robi korekty ze swojego pokoju?
- Tak, robię, ale już całą skończyłam.
- A... A to może pani sobie weźmie z drugiego pokoju?
- Już wzięłam...
- A-ale... WSZYSTKO?
- No nie, nie wszystko - widzę jak tryumfujący uśmieszek wpływa na usta pani korektorki Zosi. - Zostały rachunki robione przeze mnie, bo przecież nie poprawiamy same po sobie.
Uśmieszek zniknął.
- A... a to pani nie wróciła do opracowania?
- Nie, mam umowę, że pracuję na tym stanowisku do końca lipca.
- A... a to może pani wróci do opracowania? - tu jednak w końcu synapsy się połączyły, odpowiednio zinterpretowały moją poprzednią wypowiedź i pani korektorka Zosia poprawiła się - No oczywiście, skoro pani umawiała się z kierowniczką, to może pani wziąć. Ja przecież nie umawiałam się z panią, nie mam aż takich kompetencji - tłumaczyła głosem zbolałego psiaka, któremu zabrali kość.
Pomyślałam, że niestety, muszę być wredna i paskudna i uratować książki z pokoju pani korektor Zosi przed całkowitym zakurzeniem. Wzięłam wózek na książki i pojechałam odciążyć regał.
- A... To może pani zacznie od dołu regału, żeby mi się nie myliło? - prawie z płaczem błaga pani korektorka Zosia.
Nie ma sprawy, mnie tam wszystko jedno. No prawie...
- Nie mogę, proszę pani. To książki robione przeze mnie - robiłam je w maju, to naprawdę cud, że jeszcze nie zostały przejrzane!
Nie, pani Zosia nie jest dokładna. Pani Zosia jest leniwa, a wózek, z którym jeździ "oddawać" książki, zawiera zazwyczaj kilka pozycji, gdyż pani Zosia bardzo lubi ploteczki, a w inwentarzu, gdzie książki odwozi, plotkuje jej się najlepiej.

biblioteka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (179)

#27234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce dawno temu.
Wracałam z wujkiem z zakupów samochodem, ulica prosta, wujek lubi szybką jazdę, więc jedzie tak szybko, jak przepisy pozwalają.
Nagle na drogę wbiega kobieta. Z dzieckiem na ręku. Centralnie przed samochód. Cudem doprawdy uniknęła zderzenia. Miejsce naprawdę dziwne wybrała - już pominę brak "zebry", ale dalej był płotek oddzielający jezdnię od torów tramwajowych (a w pobliżu przystanku nie było, więc prawdopodobnie chciała sforsować również ten płotek, następnie tory, znowu płotek i drugi pas jezdni).
Wujek jest cholerykiem, ciśnienie mu skoczyło, zatrzymał samochód i pyta kobietę, która spokojnym (!) krokiem idzie w kierunku płotka:
- Białą czy czarną do cholery!!!
Kobieta spojrzała zdezorientowana, no ja też nie wiedziałam o co chodzi.
- Trumnę!!! Pytam jaką trumnę mam twojemu dzieciakowi kupić??? Bo następnym razem mogę nie zdążyć wyhamować, idiotko! - zakręcił szybę i ruszył.
Kobieta zbladła - chyba jednak dotarło do niej, co zrobiła.
Oby...

ulica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (756)
zarchiwizowany

#25966

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.

Ostatnio musieliśmy rzucić niemal całą robotę i wyszukać książki kierowane do Biblioteki Biologii, aby zrobić je w pierwszej kolejności. Sporą część zrobiliśmy, pozostały niedobitki kryjące się w rachunkach między książkami kierowanymi w różne strony uczelni.
Kierowniczka tuż przed pójściem na zwolnienie prosiła, bym wszystkim o tym przypomniała. Nie ma sprawy.
Przypomniałam w jednym pokoju, przypomniałam w drugim, przypomniałam też w trzecim, w którym rezyduje Majka. I tylko ona. Nie odpowiedziała, no ale nie musi, ważne żeby zrobiła.
Nie zrobiła. Na biurku wylądowała sterta książek o tematyce ekonomicznej.
Tydzień później wróciła kierowniczka. Przyszła i do nas. Pokoje mamy oddzielne, ale do mojego przechodzi się przez pokój Majki, więc właściwie wszystko słychać. Spytała co z biologią. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że w moim pokoju najprawdopodobniej znalazłam wszystkie niedobitki.
Majka stwierdziła, że nic nie wiedziała o szukaniu książek na biologię.
- Mówiłam! - odparowałam spokojnie. Majka nie odpowiedziała i kierowniczka już wie, że coś jest nie tak. A jest, bo Majka się na mnie obraziła (może czytała piekielnych?) i udaje, że mnie nie widzi, nie słyszy, no i się nie odzywa.
Następnego dnia siedzę wymęczona nad stosem książek w języku rosyjskim, estońskim, słowackim, ukraińskim, mózg mi powoli zaczyna parować przy próbie zaklasyfikowania literatury chakaskiej, zastanawiając się czy Buriacja nie jest przypadkiem oddzielnie klasyfikowana, skoro jest autonomiczna, gdy wpada dwójka innych pracowników.
- Mamy ci zabrać książki - sapie kolega. Proszę bardzo, sześć regałów stoi otworem.
- Nie, mamy zabrać biologię!
- A nie, to nie u mnie! - ocknęłam się. To u Majki.
Parka przerzuca trzy regały książek, nie bardzo im się to uśmiecha, bo u Majki nie dość, że bałagan, to jeszcze starocie dziewiętnastowieczne, których nie odkurzał chyba nikt.
- Ale ja sprawdzałam!!! Nie ma tu żadnej biologii! - Majka stopuje pracowników a mnie powoli krew zalewa. Wczoraj jeszcze nic nie wiedziała, a dziś już przeszukała? Z fotela chyba, gdyż nie słyszałam, żeby się przy regałach chociaż chwilę kręciła.
-Aaaa... to po co nas tu przysłano? - zastanawia się koleżanka, raczej retorycznie, zbierając się do wyjścia.
W tym momencie nie zdzierżyłam - wyszłam z pokoju, podeszłam do regału, wyszarpnęłam książkę z olbrzymim napisem "BIOLOGIA" i nie mniej olbrzymim napisem "LEKSYKON SSAKÓW" i podałam koleżance.
- Może po to między innymi?
Koleżanka stoi ogłupiała patrząc to na książkę, to na Majkę.
- Majka, a to co jest?
Majka milczy.
- Majka, no pytam się...
- SŁYSZAŁAM!
I znowu się zacięła.
Parka westchnęła i wróciła do poszukiwań. Znaleźli około tuzina książek.

biblioteka

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (231)

#23453

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy tuż po studiach udało mi się znaleźć pracę w bibliotece, byłam zachwycona.
Jednakże trzy relikty tam pracujące zachwycone jakoś nie były i po trzymiesięcznym okresie próbnym nie przedłużono mi umowy.

Jako, że byłam wtedy młoda i niedoświadczona, byłabym popadła w depresję, gdyby nie powody zwolnienia mnie z pracy:
- Nie kłaniałam się wystarczająco nisko osobom z tytułem wyższym niż magister.
- Nie podawałam paniom kawy, gdy miały na nią ochotę.
- Nie zmywałam po nich szklanek!!!

biblioteka

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (727)

#23179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.

Tym razem będzie o pannie Annie. Panna Anna miała (jako jedyna) do dyspozycji mały pokoik, którego ściany były wręcz wytapetowane regałami wypełnionymi książkami. Do owego pokoiku wchodziło się przez pokój, który zajmowałam ja z koleżanką.

Współegzystencja panowała dobra, ale któregoś dnia podkusiło mnie i koleżankę, by zrobić przemeblowanie. Głównie dlatego, że stary rozkład mebli powodował, że musiałyśmy się przeciskać bokiem między regałem a biurkiem, by dostać się na miejsce pracy, co często-gęsto obfitowało w siniaki lub zniszczone rajstopy, gdy zaczepiło się o wystrzępiony regał.
Jak postanowiłyśmy, tak zrobiłyśmy.
Biurka wylądowały pod ścianami, dzięki czemu miejsce pracy było bardziej zbliżone do standardów ergonomicznych :-).
Przemeblowanie dokonało się, gdy panny Anny już nie było - przychodziła wcześnie, by móc wcześniej (czasem nawet już ok. 13:00) wyjść.

Następnego dnia przychodzę do pracy, spokojnie szykuję stanowisko, włączam komputer...
I z pokoiku wypada na mnie oszalałe COŚ, co przy bliższym poznaniu okazało się (dotychczas) spokojną panną Anną.
- Tak nie można!!! - A trzeba przyznać, że musiało ją coś bardzo poruszyć, bo ledwo mogła słowa wykrztusić. - Nie można!!!
- Ale czego nie można? - Szybki rachunek sumienia nie wykazał żadnych nieprawidłowości.
- No jak to? To! - Machnęła w stronę komputera.
- Ale co z nim?
- Ma! Natychmiast! Być! Jak poprzednio!
- Nie rozumiem, dlaczego pani przeszkadza?
- Przecież on na mnie promieniuje!!!

Tak. Panna Anna święcie wierzyła, że tył komputera przesyła śmiertelne fale radioaktywne. Przez ścianę z czystej cegły i regał zapchany książkami.

biblioteka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (613)

#22420

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.
Dziś o piekielnej pani Kazi z działu gromadzenia.
Aby przybliżyć temat - panie w gromadzeniu wprowadzają opis książki do komputera w tzw. pierwszym stopniu szczegółowości - czyli autor, tytuł, ISBN, wydawnictwo, miejsce i rok wydania. Koniec. Nic więcej. Wydaje się proste? Otóż nie...
Pani Kazia pracuje już lat kilkanaście, o ile nie dłużej. Cały czas na tym samym stanowisku.
Pani Kazia wprowadza książki obcojęzyczne. Za karę chyba, gdyż nie zna żadnego obcego języka prócz ojczystego. Wiem o tym, dlatego zamiast biegać z każdym znalezionym błędem, po prostu go poprawiam, nie jestem długodystansowcem...
Pewnego dnia robię apetyczny rachunek anglojęzyczny. Duży, ciekawe pozycje.
Cierpliwie poprawiam:
- "kalahari" na "Kalahari", a "School" na "school" - w jednym tytule
- Londyn na Harmondsworth - według pani Kazi miejscowość o tak skomplikowanej nazwie nie istnieje (czekam na książkę z Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch :-)). Ogólnie dość długo pani Kazia żyła w przekonaniu, iż Wielka Brytania posiada tylko jedną miejscowość i jest nią Londyn właśnie. Nie patrząc do książki wpisywała Londyn i już.
- Essex na Harlow. - No cóż, nie każdy musi wiedzieć, że w Anglii są hrabstwa
- Sydney na London. - Książka wydana przez koncern międzynarodowy, który swe siedziby ma w obu miastach i trzeba się dokładnie wczytać, w którym dokładnie została dana pozycja wydana
- Różnego rodzaju literówki, bo każdemu może się zdarzyć
Jednak przy piątej książce mój próg tolerancji poszedł w drebiezgi. Wbiegłam do pokoju i pacnęłam jej książkę na biurko:
- Szkocja NIE jest miastem!!!
- Aha...

biblioteka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (646)

#21760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w bibliotece.

Trzy lata temu do mojego działu została zatrudniona Majka. Do dziś mnie zastanawia jakie zaćmienie umysłu miała wówczas kierowniczka....
Majka ma wiele przywar, a jedną z bardziej irytujących jest problem z komunikacją.
Majka nie potrafi powiedzieć, że czegoś nie umie, nie wie jak to zrobić etc. A praca w bibliotece, jak każda ma swoje arkana, które trzeba poznać, zwłaszcza jak się nie kończyło specjalistycznych studiów.
Problem z Majką polegał głównie na tym, że jeśli nie wiedziała jak daną książkę opracować, zwyczajnie chowała ją pod stertą książek i papierzysk na biurku. Chyba na zasadzie "jak się dowiem co i jak, to wtedy zrobię".
Część owych machlojek widziałam, ale zareagować nie bardzo mogłam, bo w końcu jej biurko - jej przestrzeń. Czasami tylko wspominałam, że ludzie dopytują się o taką a taką książkę i dobrze by było, gdyby została zrobiona szybciej.

Od początku lata zostaliśmy przeniesieni do innego (tymczasowego) lokum - jednego i dużego. Mieścili się tam wszyscy pracownicy mojego i Majki działu, przestrzeń prywatna bardzo się skurczyła.
Jedna z pracownic magazynów zaczęła w tym akurat czasie skrupulatnie sprawdzać księgozbiór i co jakiś czas, przynosiła nam garść książek do poprawki - bo w opisie była literówka, lub jakiś inny błąd. Praca dość prosta i szybka, więc gdy pod stertą anglojęzycznych książek matematycznych, zobaczyłam kilka sztuk takich właśnie książek "do poprawki", nieco się zdziwiłam.
Pamięć mam dobrą i kojarzyłam, że owe książki zostały przyniesione jakieś dwa miesiące temu. I jeszcze nie zostały poprawione? Ok, to dziesięć minut roboty - biorę.
Wchodzę w opis jednej pozycji - zrobiona, poprawiona... "Pewnie jakaś pomyłka" - myślę sobie i sięgam po drugą. Również zrobiona. Sprawdzam, kto ostatnio przy opisie grzebał. Majka. Pierwszą pozycję też poprawiała Majka. I w ogóle wszystkie opisy zostały poprawione przez Majkę dwa miesiące temu!
No tu już mnie lekko trafiło, bo na punkcie swojej pracy jestem przeczulona. Zbieram wszsytkie książki i idę do biurka Majki:
- Majka, znalazłam tu książki z czytelni. Zrobiłaś je dwa miesiące temu i włożyłaś pod spód innych książek!
Cisza. Majka pilnie wpatrzona w monitor.
- Majka, ktoś się do ciebie zwraca. - kierowniczka siedząca z Majką nos w nos pilnie śledzi sytuację.
- No ale czego ty się ode mnie spodziewasz??? - załamanym głosem pyta dziewczyna odkleiwszy się w końcu od monitora.
- Chciałabym, abyś nie chowała książek, tylko je oddawała tam gdzie trzeba...

I chyba trafiłam w sedno, po rumieńcu Majki skojarzyłam, że ona kompletnie nie miała pojęcia gdzie ma oddać owe "poprawki"! Tak nawiasem - oddawało się je tam, gdzie wszystkie inne, do inwentarza. Wystarczyło zapytać.
Miesiąc spokoju. P

iątek, zbliża się piętnasta, połowę ludzi już wymiotło, Majkę również. Przychodzi koleżanka z innego działu.
- Słuchaj, mam taki problem... Kierowniczka moja tu dwa miesiące temu dała książkę do przekierowania. "Ekslibris"...
Kurcze, sytuacja niewesoła. Bowiem widziałam tę książkę, niemal codziennie od dwóch miesięcy. Aczkolwiek do wnętrza nie zaglądałam i nie miałam pojęcia, czy poprawka, o którą proszono została zrobiona.
Tak, książkę widziałam na biurku Majki. Myślałam, że ją sobie po prostu czyta.

Huragan Katrina to lekki wietrzyk w porównaniu z furią, jaka mną rzucała. Przez weekend zdołałam się uspokoić, ale nie na tyle, by całą sprawę przeprowadzić samej na spokojnie. Opisałam całą sytuację kierowniczce na gg. Kobieta z wrodzonym sobie taktem zapytała o książkę, kazała zrobić przekierowanie (przypisanie książki do czytelni, w której znajduje się obecnie - w praktyce JEDNO kliknięcie) i zanieść już poprawioną do odpowiedniej czytelni.
Majka pokornie wszystko zrobiła, wstaje, podchodzi do mnie i... zabija mnie pytaniem:
- Słuchaj, to gdzie jest ta czytelnia informacji???
Po trzech latach pracy.

biblioteka

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 461 (579)

#21680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kłopoty ze służbą zdrowia.
Rozbolało mnie serce. U lekarza dostałam mnóstwo skierowań na przeróżne badania, by wykluczyć wszelkie anomalie. Trochę to trwało, w końcu jednak uzbrojona w stertę papierzysk udałam się do lekarki, która mnie na owe badania wysłała. Niestety, źle wybrałam czas, mojej lekarki nie było.
Ale że wyniki miałam dobre i nie zapowiadało się na dalsze leczenie, to machnęłam ręką i poszłam do innej lekarki, która w tym czasie przyjmowała. Mnie wszystko jedno, kto mi wyniki do karty podczepi.

Lekarka dokładnie obejrzała wyniki, po czym zwraca się rozpromieniona:
- Wszystkie wyniki w porządku! Chce pani zwolnienie?
Lekko zaskoczona propozycją odmówiłam, w końcu zdrowa jestem...
Można to by uznać za leciutko piekielne, gdyby nie ciąg dalszy.
W kilka tygodni później zaczęłam chrypić, kaszleć - słowem, jeszcze dzień-dwa i złoży mnie przeziębienie. Poszłam do przychodni i... znowu trafiam na w/w lekarkę.
Przebadała mnie.
- No taaak... Gardło rozpulchnione faktycznie, stan podgorączkowy faktycznie, kaszel faktycznie... Pani musi imbir zażywać! To rozgrzewa od środka! Ja tu pani taki preparat ziołowy przepiszę.
Kobieta wypisuje receptę i zadowolona chowa długopis.
- Przepraszam, ale czy mogłaby mi pani wypisać zwolnienie?
- Ale na co pani zwolnienie? Przecież nic pani nie jest! Pani ma tylko złe samopoczucie!
- Ale sama pani zdiagnozowała, że gardło, kaszel, gorączka...
- A gdzie pani pracuje?
- W bibiotece...
- To co się pani martwi? Tam jest cieplutko, wygrzeje się pani! I proszę pamiętać - imbir!!!
Wyszłam, nie czekając aż skończy. Nawet drzwiami trzasnęłam.

W kilka dni później zostałam wyrzucona z pracy przez kochane koleżanki z przykazem, bym poszła w końcu do lekarza.
Tym razem trafiłam na kompetentną osobę, która dała i recepty i zwolnienie. Do doktor Imbir więcej nie pójdę.

służba_zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 400 (506)
zarchiwizowany

#22050

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja koleżanka z pracy, Majka, ma kota na punkcie kotów.
Ogólnie fiksacja nieszkodliwa, wielu moich znajomych cierpi na tę przypadłość. Któregoś dnia jednak przesadziła.
Przychodzę do pracy - Majki jeszcze nie ma. Teoretycznie nic dziwnego, w praktyce owszem, gdyż jako osoba starsza stażem przychodzę godzinę później. Siadłam do pracy. O godzinie 10:30 (pracujemy od 7:00) wchodzi Majka. Co dziwne, zamiast do swojego stanowiska pracy krokiem luzacko-spacerowym podchodzi do każdego pracownika znajdującego się w pomieszczeniu. A że akurat na czas remontu do jednego pomieszczenia przeniesiono trzy działy, obeszła kilkanaście osób, przy każdej zatrzymując się przynajmniej na pięć minut.
Dotarła i do mnie. Uchylając bluzy (było lato) pokazała mi... kocię.
Małe, czarne, nieco zaspane kocię!
- Ładny?
- Śliczny - odparłam i wróciłam do pracy.
Majka w końcu usadowiła się na swoim krześle, nawet włączyła komputer! Akurat weszła kobieta, która pod nieobecność kierowniczki nam nadzorowała.
- O, pani Majka! A pani to chyba miała dzisiaj na późniejszą godzinę? - Majka jako osoba niepełnosprawna ma najwidoczniej taki przywilej.
- A nie! - uśmiecha się wesoło Majeczka. - Ja miałam dzisiaj na siódmą. Tylko kotka łapałam! Ładny???
Lekko zszokowana kobieta wycofała się do swojego stanowiska pracy.
Majka siedzi i wygląda jakby pod bluzą miała tykającą bombę, bowiem ani drgnie. Nawet poprosiła kolegę, żeby jej kawy zrobił, bo przecież ona ma kotka.
Godzinę próbowała każdemu tego kotka wcisnąć. W końcu jedna koleżanka uległa. Majka oddała jej kocię i - już mobilna, poszła do najbliższego sklepu zoologicznego w celu nabycia kuwety, jedzenia i transportera. No bo przecież kotek...
Wróciła o 12:30 i... zwolniła się z pracy do końca dnia. Postanowiła podjechać z kotkiem do weterynarza...
Chyba rozumiem, dlaczego tak często zmieniała pracę...

biblioteka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (245)