Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

calvados

Zamieszcza historie od: 23 czerwca 2011 - 15:29
Ostatnio: 7 kwietnia 2016 - 17:53
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1386
  • Komentarzy: 90
  • Punktów za komentarze: 635
 

#19427

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach...

Rzecz działa się w czasach, kiedy jako dwudziestolatka i studentka dzienna 1 roku Uniwersytetu Wrocławskiego zamieszkałam we Wrocławiu, stolicy mojego województwa. Do domu jeździłam niezbyt często ze względu na natłok zajęć (ach, ta pierwszoroczna ambicja...), trwającą sesję i marne fundusze którymi wówczas dysponowałam.

Pewnego wieczoru dostałam telefon od zapłakanej, zdenerwowanej babci. Pierwsza myśl - komuś na pewno stało się coś złego!
Otóż nie!
Mój chrzestny - a zarazem młodszy brat babci - podczas imprezy imieninowej babci, na którą zjechała się połowa rodziny, konspiracyjnie wyznał biesiadnikom, że do Wrocławia pojechałam pracować jako prostytutka i z uniwersytetem nie miałam nigdy nic wspólnego. Argumentował to tym, iż widział moje dane wpisane w akta policyjne po "nalocie" i zatrzymaniu panienek z kilku agencji (chrzestny jest policjantem, obecnie już na emeryturze).

Moja babcia jest osobą starszą, ma duże problemy z nadciśnieniem i wiadomość spowodowała u niej niebezpieczny skok, zakończony nocną wizytą na pogotowiu i interwencją lekarza, a także pozostaniem w szpitalu na obserwacji. Kto by pomyślał - jej najstarsza wnuczka tak się prowadza!

Jeszcze w tym samym tygodniu, przyjechałam do rodzinnego miasta z indeksem i z zaświadczeniem o byciu studentką, które wybłagałam od pań z dziekanatu. Po dość długiej rozmowie i okazaniu tych niezbitych dowodów babcia uspokoiła się. Na prawdę ciężko było mi zbić argumenty wujka, który "przecież widział te dane i nawet adres mojego zameldowania się zgadzał, bo taki był zszokowany tym co odkrył". Indeks i zaświadczenie o byciu studentką też można przecież sfalsyfikować...

Około rok później, ten sam wujek wygadał się "po wódce" komuś innemu z rodziny. Na pomysł ze "zdemaskowaniem mojej pracy" jako prostytutka wpadł jakiś czas wcześniej i postanowił wprowadzić swój plan w życie. Liczył na wydziedziczenie mnie przez babcię z testamentu i to, że przepisze je w spadku bratanicy, cztery lata starszej ode mnie córce pomysłowego wujka.

Od tamtej pory nie odzywamy się do siebie, ani z wujkiem-chrzestnym ani z resztą jego najbliższej rodziny. Dziwi mnie tylko, do jakiego stanu miał sumienie doprowadzić moją babcię w imię przekrętu, który na szczęście udało mi się zdemaskować i udowodnić swoją niewinność.

Babcia ma się dobrze, choć obie najadłyśmy się nerwów...

piekielna rodzinka

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (752)

#14980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Dobry zwyczaj - nie pożyczaj..."

Podczas Woodstock′u w 2008′ spontanicznie wpadłyśmy z koleżanką Sarą na pomysł wyjazdu nad morze. Miał to być babski wypad, dość nietypowy; w planach spanie na plaży w namiocie i udział w "Festiwalu rytmu i ognia".

Do Gdyni dotarłyśmy autostopem, ostatnie pieniądze przeznaczając na prowiant i bilety festiwalowe. Nie przejmowałyśmy się brakiem środków - na drugi dzień moje konto w banku zasiliła wypłata. Niestety, portfel Sary został skradziony podczas Woodstock′u, a wraz z nim karta do bankomatu. Sprawę zgłosiłyśmy na policję, a z racji wieloletniej znajomości zgodziłam się udzielić koleżance kilkudniowej pożyczki. Pieniądze miała mi zwrócić po powrocie do domu.

Czas upłynął nam przyjemnie, nastał dzień powrotu do domu. Na dworcu PKP okazało się, że wszystkie pieniądze pożyczone koleżance "rozeszły się", więc zakupiłam bilet dla siebie (normalny), a Sara zdecydowała o wzięciu biletu "kredytowego" u konduktora w pociągu.

Wsiadłyśmy do pociągu i od razu skierowałyśmy się do kierownika składu. Ten standardowo poprosił o dokument tożsamości i tu - niespodzianka! Dowód osobisty został przecież skradziony razem z portfelem. Koleżanka z paniką w oczach prosi, żebym wzięła bilet na siebie, a jej odstąpiła ten który kupiłam. Oczywiście, wszystko z zapewnieniem o jak najszybszym zwrocie pożyczonej gotówki i spłacie "kredytowego" następnego dnia rano. Co robić? Zgodziłam się, papierek został wypisany, koleżanka dziękując po raz kolejny za pomoc schowała go na dno torby i podróż przebiegła spokojnie aż do końca.

Po rozstaniu na dworcu kolejowym, każda z nas udała się do swojego domu. I tu też zaczyna się piekiełko...

W poniedziałek próbuję dodzwonić się do Sary z pytaniem o termin zwrotu pożyczki. Telefon głuchy, po setnej próbie koleżanka odbiera i proponuje spotkanie dnia następnego u niej w mieszkaniu. Stawiam się punktualnie, jednak z odbioru pożyczki nici - koleżanka jeszcze nie wypłaciła z konta... Dogadujemy się, że zrobi mi przelew, a na pytanie o spłatę biletu kredytowego wyciąga go z torebki, wkłada "za szybkę" w witrynie jednego z mebli i stwierdza, że jutro na 100% się tym zajmie. Na drugi dzień dostaję sms z informacją, że bilet zapłacony.

Kilka dni później pieniędzy dalej nie ma na moim koncie. Szybki kontakt, Sara twierdzi że wysłała i w razie czego ma potwierdzenie przelewu. Po kolejnych kilkunastu dniach, telefonicznych prośbach i groźbach, próbach "złapania" Sary w domu i odzyskania funduszy (zbliżał się termin zapłaty czynszu...) dowiaduję się od wspólnych znajomych, że Sara wyjechała na wakacje ze swoim facetem i nie wiadomo, kiedy wróci.
W zapłacie czynszu pomógł mi mój chłopak, uspokoiłam się nieco, ale kontakt z Sarą dalej miałam "żaden" i pomysłów też brakło na to, jak odzyskać swoje pieniądze. Czara goryczy przelała się, kiedy pocztą otrzymałam zawiadomienie o niespłaconym bilecie kredytowymi i groźbie wpisania mnie do Krajowego Rejestru Dłużników! Zadzwoniłam upewnić się, że wpłata nie dotarła. Niestety, kolejny raz zostałam zrobiona w konia...

Chcąc czy nie, spłaciłam wystawiony rachunek. Pieniędzy pożyczonych nie odzyskałam do dziś (600zł), tak samo jak zwrotu za bilet kredytowy (ponad 200zł). Oglądając zdjęcia wspólnej koleżanki z imprezy sylwestrowej u Sary dostrzegłam za wspomnianą witrynką... a jakże! Rachunek za "mój" bilet kredytowy. Teraz już wiem, frajerką byłam niesamowitą. Pierwszy i ostatni raz w życiu...

Ruda N., zwana także "Sarą"

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (671)

1