Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

izamarkow

Zamieszcza historie od: 16 listopada 2016 - 6:02
Ostatnio: 24 grudnia 2019 - 8:33
  • Historii na głównej: 28 z 37
  • Punktów za historie: 8643
  • Komentarzy: 230
  • Punktów za komentarze: 958
 

#76368

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj zwariował mi pilot do samochodu. Skodzina leciwa, więc najpierw ogarnięcie co mogło paść, potem (z ciekawości) tel. do salonu Skody.
(J) - Ja. (S) - serwisant:

(J) Dzień dobry. Mam problem z pilotem do Fabii. Po naciśnięciu przycisku trochę głupieje. A to mi nie chce zamków otworzyć, a to szyby zamyka. Mogę podjechać na diagnozę jak już uda mi się wyłączyć światła awaryjne?
(S) Oczywiście. To będzie 129 zł za diagnozę i ewentualną naprawę kodu wyjściowego.
(J) Yyy.. Przepraszam. Pierwsze słyszę o naprawie kodu.
(S) No właśnie. Prawie każdy klient zapomina o tak podstawowej rzeczy.
(J) Dziękuję. Zgłoszę się ewentualnie jeszcze dzisiaj. Do widzenia.

Osłupiały patrzę w ten telefon i myślę: "Czego oni mnie uczyli przez te pięć lat technikum elektronicznego, bo w ogóle nie "zajarzyłem" o czym była mowa". Jako, że 130 zł to dla mnie duża kwota, zacząłem się przymierzać z miernikiem do przemierzenia całej instalacji (kupa roboty). Zgodnie z wytycznymi nauczycieli, zaczynam od rzeczy najbardziej oczywistych czyli baterii (chociaż pilot jako taki działał tylko po swojemu). Diagnoza: Z zadanych 12 V bateryjka wydaje z siebie niecałe 5 V. Jednym słowem szmelc. Włożyłem nową (5 zł) i nastał cud. Pilot wrócił do normy.

Jednak nie dawała mi spokoju wcześniejsza rozmowa, więc jadąc po drodze wstąpiłem do w/w salonu. Nakreśliłem sytuację i szybko zostałem skierowany do serwisanta, z którym wcześniej rozmawiałem cały czas zastanawiając się kwotą podaną przez telefon.
(J) Zastanawiam się jak przez telefon obliczył Pan kwotę za diagnozę i naprawę pilota, w ogóle nie oglądając uszkodzonego elementu i samochodu. Wymieniłem tylko baterię i wszystko wróciło do normy. Troszkę drogo Państwo się liczą.
(S) Następny trudny klient (westchnięcie). Umówmy się na 70 zł. Ja wypiszę tylko diagnozę, skoro z naprawą Pan już sobie poradził. Faktura czy paragon?

Odpadłem.

uslugi

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (284)

#76255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą przeczytałem historię ejci #76237. Cóż wymuszany szacunek do starszych chyba już wszystkim wychodzi bokiem. Baardzo rzadko jeżdżę KM (właściwie nigdy), ale zostawiłem jeździło u znajomego mechanika i polazłem sobie na targ pozabijać trochę czas. Łażąc zwróciłem uwagę na babę popychającą żwawo pomiędzy straganami, bo kojarzę ją z osiedla. Taka pomiędzy 40 a 70 lat. Pod tapetą ciężko stwierdzić. Zarejestrowałem, zapomniałem.

Niestety po kilkunastu minutach zadzwonił kumpel informacją, że mi już dzisiaj samochodu nie złoży, bo część potrzebną do naprawy będzie miał dopiero w sobotę rano. Dobra. Trudno. Umówiliśmy się, że rano jadąc do warsztatu zakręci po mnie, a do domu wrócę już swoim autem.

Ważne: Mam orzeczoną grupę inwalidzką z całkowitą niezdolnością do samodzielnej egzystencji (dawna pierwsza grupa), co uprawnia mnie w całym KZK GOP do darmowych przejazdów Komunikacją Miejską. Więc co mi tam. Zasuwam całe sto metrów na tramwaj, w końcu nie obchodzi mnie cena biletu, a szynotłuk zajeżdża niemal pod mój blok. Wsiadam, tramwaj praktycznie pusty, ale zauważyłem specjalnie oznaczone miejsce ze znaczkiem inwalidy (zaraz za motorniczym), więc urechotany zająłem należne mi miejsce i cisnę z słuchawkami na uszach.

Po tym jak dostałem siatą w kolano od razu przypomniało mi się multum historii o piekielnych pasażerach. I co? Moja "sąsiadka" z całego tramwaju oczywiście wybrała moje miejsce. Trzy siaty zakupów, chwieje się na nogach, zawał w oczach, ale za mną nie usiądzie. Ble, ble "ustąp mi miejsca" (znowu to koszmarne "tykanie"). Nie jestem niepełnosprawny ruchowo, ale Na Odyna! w tramwaju było może sześć osób! Wyciągam uśmiechnięty legitymację inwalidzką, wtykam babie prawie w oczodół uprzejmie informując, żeby wybrała sobie inne miejsce, bo to jak najbardziej mi przysługuje.

Co się dowiedziałem? Oprócz tego, że jestem chamem (jestem), to jeszcze podrabiam dokumenty, bo ona mnie widzi jak wychodzę z psem i inwalida ze mnie jak z krowich cycków taczka. Uprzejmie podziękowałem za diagnozę i zaleciłem zmachanej zakupowiczce, żeby spier.. oddaliła się ode mnie na bezpieczną odległość, póki jeszcze nad sobą panuję, bo ja jej godzin spędzonych pod sklepem z winami nie wyliczam. O dziwo dotarło. Oddaliła się, a ja w spokoju dojechałem do domu. Wieczorem, wychodząc z psem spotkałem ją jeszcze pod w/w sklepem. Powiedziałem grzecznie "Dobry Wieczór", ale mi nie odpowiedziała. Może nie poznała?

komunikacja_miejska

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (266)

#76234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega prowadzi sklep elektryczny. Ważne dla historii.
Zawitałem sobie dzisiaj do Niego (z zawodu jestem, w uproszczeniu, elektrykiem) i tak sobie popychamy o wadach i zaletach nowości na rynku. Ja bardziej ze strony technicznej, Kolega raczej pod kątem ew. sprzedaży, czyli stosunek ceny do jakości, atrakcyjność wizualna, humorki klientów itp. Sytuacja na tyle poważna, że przed Nowym Rokiem warto zrobić jakieś zakupy (prezenty świąteczne też) z powodu zmniejszenia dochodu za kończący się rok, a co za tym idzie, kwoty podatku dochodowego za kończący się rok. Kto prowadził lub prowadzi działalność gospodarczą wie o czym mówię.

Sprzedaż, jak i dyskusje idą standardowo, aż do przybycia tego szczególnego klienta, na którego widok nawet drzwi nam się w sklepie przycinają. Otóż ten starszy pan, oczywiście znający się na wszystkim najlepiej, po raz chyba setny przylazł coś kupić niewiele sobie robiąc z tego czy dany asortyment zalega na sklepie czy go po porostu nie ma i nigdy nie było. Niestety stałem bliżej drzwi i padło na mnie:
(D)- Ej, ty! (zaczynam zmieniać kolory, bo i dziadka, i "tykania" nie znoszę) Daj mi głowicę 3/8 cala, dwie uszczelki teflonowe 3/8 cala i dwie półcalowe!
(J)Stoicki spokój:- Jest Pan tutaj nie pierwszy raz i z pewnością Pan wie, że jest to sklep ELEKTRYCZNY i nie prowadzimy artykułów sanitarnych i łazienkowych.
(D)- Co ty pier*olisz! (tu łapie mnie za łokieć, czego już naprawdę nie znoszę) A co tam jest napisane?

I tu staruch wyciągnął mnie przed drzwi i wskazuje paluchem na szyld, gdzie jak byk jest napisane:
Żarówki, przewody, kontakty, wyłączniki, BATERIE itp.
(D) - No co za kretyn sprzedaje baterie, a nie ma do nich uszczelek?
Cała złość mi przeszła. Zapytałem tylko czy Szanowny Pan życzy sobie paluszki, płaskie, alkaliczne, zwykłe i ile sztuk. Z kolei on popatrzył na mnie jak na wariata i coś pomruczał o niekompetencji, i że więcej tu nie przyjdzie (taa, jasne), po czym pomaszerował w swoją stronę.

Kumpel żałośnie tylko napomknął, że n chyba zamaluje te nieszczęsne baterie, bo mu dziadki żyć nie dają.

sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (222)

#76149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długotrwałe przebywanie w pomieszczeniach zamkniętych może powodować sytuacje zapalne o nietypowym zakończeniu. Dzisiaj, na dwuosobowej sali doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy lokatorami na jakiś błahy, z punktu widzenia finału, temat.

Gdy uczestnicy stwierdzili, że argumenty słowne nie oddają skali problemu zgodnie przerzucili się do konfliktu fizycznego.

I tak jeden z oponentów spuścił powietrze z opon wózka inwalidzkiego kolegi na co poszkodowany zareagował wyrzuceniem kul ortopedycznych przez okno. Z siódmego piętra.

P.S. Przeciwnicy w dyskusji mają po ok. 80 lat. Wózek inwalidzki jest własnością oddziału radiochemioterapii. Kule należały do pacjenta z sali obok, który w sprzeczce w żaden sposób udziału nie brał. Obaj dziarscy panowie mają po jednej nodze.

Patrol pielęgniarski sprawnie zajął się pacyfikacją krewkich staruszków. Ja jadę na dół po kule. Dzień jak każdy inny.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (488)

#76110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cześć Mordy Piękne Nieprzeciętne. Nie ogarniam wprawdzie, które historie nadają się, Waszym zdaniem do piekielnych, ale tą historię (jeszcze świeżą) chciałem umieścić tu z trzech powodów:

a) dotyczy mojego najukochańszego owczarka niemieckiego o jakże staropolskim imieniu Diesel,
b) zdarzyła się niedawno, już podczas mojego obecnego pobytu na onko,
c) dotyczy bardzo aktualnego obcowania ludzi normalnych z tymi, najprościej ujmując, normalnymi inaczej,
d) bez najmniejszych wątpliwości skończy się rozprawą sądową, na której wypadki mogą się potoczyć w zgoła nieprzewidzianym przeze mnie kierunku.

Nie będę wdawał się w szczegóły genezy zajścia, ale za sprawą wysublimowanej niewiedzy tzw. personelu niższego mojego oddziału w soboty zacząłem uprawiać miły rodzaj sportu sobotniego pod nazwą „potrzeba sprawdzenia, czy przypadkiem nie ma mnie w domu”. Cała sztuka polega na wyczuciu chwili i bezwarunkowym powrotem do macierzy przed wieczorną wizytą lekarską. Tak więc, telefonicznie ustalam strategiczne punkty mojej samowolki z moją Mordką, sru w auto i za niespełna godzinę melduję się na parkingu pod klatką. Oczywiście oprócz domowego (zmielonego) obiadku oraz wyprzytulania mojej Mordki jedną z głównych nagród jest ponadgodzinny spacer z moim kundelkiem.

Nawet jak na german shephard wyjątkowo duży jest. Za wysoki, długi, szeroki i ciężki , co powoduje, że sam jego wygląd skutecznie zniechęca osiedlowe tłuczki do zaczepek. Poza tym mam Go od szczeniaka, wychowałem osobiście i mogę zaręczyć, że NIGDY nie był uczony agresji ani żadnych komend lub zachowań mogących tą agresję wyzwalać. Co więcej, on ich nawet nie rozumie. Zdawałem sobie nowiem sprawę jak potężną i groźną bronią może stać się 45-kg pies mieszkający właściwie pośrodku osiedla. Z w/w przyczyn spacery luzem odbywają się w lesie znajdującym się za moim osiedlem lub po drugiej stronie na nieużytkowanym wzgórzu. Padło na las. Dla mnie taki spacer jest cenniejszy niż wycieczka na Dominikanę z RMF, więc zamiast lampić się w kroplówkę ganiałem się po tym lesie konkurując długością wywalonego jęzora z dotychczasowym mistrzem tej konkurencji.
Do czasu.

Jak wiadomo, na świecie debili nie brakuje a i moje osiedle niespecjalnie od tej mądrej maksymy się odcina, więc ja, prawem Muphy’ego musiałem w końcu zostać „wylosowany” przez grupkę kwiatu naszej młodzieży w ubiorach lekkoatletycznych jak spółgłoska w „Kole fortuny” Pijanowskiego. Spacer w rozkwicie, patyk, aport, berek, ogólnie błogostan. Do czasu aż z naprzeciwka nie wyłoniło się trzech gówniarzy (18-24 lata) żądając ode mnie fajek, kasy, autografu - nieistotne. Powiedziałem, że jestem z psem (latał gdzieś po krzakach za patykiem) i żeby się odstosunkowali, bo może być draka. Źle trafiłem.

Po raz pierwszy nie byłem zachwycony, że mój pupil jest jednostką ogólnie w okolicy znaną i że jeden z nich nie tylko Go skojarzył, ale też był świadomy jak Go wychowywałem, bo nigdy się z tym nie kryłem przeciwnie - dumnie prezentowałem Jego cierpliwość do dzieci, łagodność i posłuszeństwo. Słowem kretyn. Byli pewni (ja też), że są bezpieczni. Po moim „spier… oddalcie się, nie mam czasu” dostałem w łeb, poprawili z kopa i jedyne co mi pozostało to ruchem jednostajnie przyspieszonym zaprzyjaźnić się błockiem z życzliwą pomocą Matki Grawitacji.

Wojownik ze mnie żaden, nawet bez chemii. No i było ich trzech. Ale jedna rzecz potoczyła się zupełnie niespodziewanie. Mój spokojny, ułożony, lubiący wszystkich ludzi kundelek dostał szału. Wprawdzie w pierwszych sekundach starcia zainkasował kilka ciosów, ale spłynęło to po nim jak gó*no po polityku. Ludzie! Pod buty można włożyć filmy instruktażowe jak to wyszkolony pies łapie bandziora za rękę i grzecznie przytrzymuje go do aresztowania. Jego zęby były po prostu wszędzie. Zanim wygrzebałem się z błota i odwołałem atak (na szczęście posłuchał natychmiast chociaż strasznie się trząsł)Z niepokonanych Prawdziwych Polaków została żałosna kupa zakrwawionych szmat błagających o litość. Ich ochota do walki nagle poszła się namiętnie kochać. W krzaki. Wezwałem tylko Policję bo dla tej Nadziei Narodu Polskiego Pogotowia fatygować nie zamierzałem.
I tu kwiatek.

Po przyjeździe Policji (przyznam, bardzo szybkim) i odebraniu zeznań zdarzenie zostało zarejestrowane jako napad z wymuszeniem, a reakcja Diesla jako obrona konieczna (taką notatkę podpisywałem). Dziękuję Szanownym Panom Policjantom. Wprawdzie sprawa w sądzie i tak mnie oczywiście nie ominie, ale dowódca patrolu powiedział, że doskonale znają całą trójkę i na rozprawie, jako oskarżyciel, będzie zeznawał na moją korzyść, bo to nie pierwszy ich wybryk, tylko pierwszy raz to oni dostali po dupie. Mnie wypuszczono do domu z informacją o konieczności złożenia jeszcze zeznań, ich do samochodu i w drogę. Za tydzień wychodzę ze szpitala i mam czekać na wezwanie.

Uprzedzam niektóre komentarze: Jestem dumny z postawy mojego psa, który, nie posiadając żadnego kształcenia w tym kierunku, potrafił bez wahania postawić się w obronie swojego opiekuna. Tym bardziej się cieszę, że nie potraktował mnie z rozpędu tak jak tamtych. Z mojej strony jestem gotów ponieść konsekwencje tego zdarzenia i zdania nie zmienię. Może to nie historia na ten portal, ale gdzieś się uzewnętrznić musiałem. Sorki.
P.S. Podobno grozi mi grzywna za nieupilnowanie psa bez kagańca. Jakoś to przeżyję.

na łonie natury

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (394)

#76100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając opowieść Zibello #76096 skojarzyła mi się sytuacja z zeszłego roku. Na marginesie: jeżdżę Skodą fabią hatchback ze zdjętą tylną półką (zasłaniającą wnętrze bagażnika), co dosyć istotne.

Wracając z Żoną od lekarza, zatrzymałem się na przystanku autobusowym, żeby moja Mordka poszła już sobie pomieszkać, informując Ją jednocześnie, że z biegu podskoczę jeszcze tylko do mojego mechanika umówić się na jutro na zmianę, w drodze powrotnej zrobię jakieś zakupy i max za godzinę będę w domu, bo do centrum i z powrotem to migusiem. Magicznym słowem okazało się właśnie słowo "centrum". Klaśnięcie drzwiami, po chwili kolejne. Tylne. WTF? Wysiadła z przodu, wsiadła z tyłu? Nie. Baba, znana mi tylko z widzenia, władowała mi się do auta twierdząc, że jak jadę do centrum, to jej się nie opłaca czekać na autobus, że mogę już ruszać, bo jej się deko spieszy. Patrzę w bok - moja Mordka aż się popłakała ze śmiechu. Czemu?

Otóż zaintrygowany nietypową dla Niego sytuacją mój owczarek niemiecki (w porywach do 48 kg), podróżujący dotąd na poziomie podłogi bagażnika postanowił obczaić nietypową dla Niego sytuację, wstał (ledwo się mieszcząc pod podsufitką) i wystawił swój kochany łeb dokładnie pomiędzy tylnymi zagłówkami, czyli idealnie obok twarzy niedoszłej gapowiczki. Pani wydarła się tak histerycznie prosto w Jego ucho, że przestraszony ni to szczeknął, ni to warknął w każdym razie zabrzmiało to bardzo głośno i, niestety, agresywnie. Nagłe szarpnięcie się psa w bagażniku spowodowało też sporą turbulencję mojego niewielkiego wozidła. Pani wypadając z samochodu zrobiła to tak niefortunnie, że wykonała efektowny "pad na pysk" w błocko znajdujące się wzdłuż jezdni, przy okazji upuszczając torebkę i rozsypując całe zakupy z trzymanej w ręce reklamówki. Ja widząc, że oprócz zmiany koloru odzieży, nic się pani nie stało, dusząc się ze śmiechu opuściłem przystanek zwalniając miejsce autobusowi nadjeżdżającemu z tyłu. Ale to nie koniec.

Z racji, że moja Mordka w międzyczasie zdążyła po prostu udać się po prostu do domu wieczorem, miałem wizytę w/w gapowiczki... z Policją. Cwaniara najpierw wezwała patrol (nie wiem na jakiej podstawie), a dopiero z nimi udała się do mnie z łatwością zdobywając mój adres od pierwszej z brzegu osoby spotkanej na osiedlu. Razem z moim Dieslem stanowimy tak charakterystyczną parę, że naprawdę mało kto nie wie, gdzie mieszkam. Ale piekielność ujawniła się dopiero podczas konfrontacji: Pani zeznała:

a) podstępem zwabiłem ją do samochodu,
b) poszczułem ją wściekłym bydlęciem, które natychmiast trzeba uśpić,
c) wyrzuciłem ją z samochodu celowo, niszcząc jej odzież i zakupy.

Jak dowód przedstawiła:
a) paragon zakupowy z Biedronki z aktualną datą,
b) paragon z pralni, również z datą dzisiejszą.

W sumie niezabranie pechowej autostopowiczki, wyceniła na niecałe 170 zł plus, oczywiście mandat.

Po wysłuchaniu mojej i Mordki wersji oraz propozycji sprowadzenia dodatkowych świadków (na przystanku było kilka znajomych twarzy), policjanci, jak już się przestali śmiać, nie znaleźli powodu do interwencji i pouczyli o bezzasadnym wzywaniu patrolu oraz składaniu fałszywych powiadomień (nie wiem co nagadała wzywając patrol). Wszystko szczęśliwie rozeszło się po kościach, ale baba od ponad roku ostentacyjnie nie odpowiada na moje "dzień dobry", nadal uważając, że ukartowałem cały ten incydent. Może dlatego, że nawet Diesel, w momencie jak ją pozdrawiam, podejrzanie poparskuje pod nosem.

przystanek autobusowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (318)

#76048

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto tu był piekielnym ocenicie sami.

Od lipca u.r. z mniejszymi/większymi przerwami, szlajam się pomiędzy rodzinnym miastem, a Instytutem Onkologii w Gliwicach. Podczas jednego z pierwszych pobytów zostałem zakwalifikowany na chemię 24-godzinną. Polega to na tym, że pompa pracuje właściwie cały czas, zmieniane są tylko kroplówki w miarę pustoszenia poprzedniczek. Poruszać się z tm cholerstwem za bardzo nie ma jak. Można wstać, iść do toalety itp., ale pompa ma kilka alarmów (w tym ciśnieniowy), które zaczynają wyć jeśli coś im się nie spodoba. Przy zgodzie personelu medycznego można (nawet trzeba) wyprosić "zawieszenie kary" na ok. 2 h, w celu wykąpania/ogolenia się tudzież, jeśli stan zdrowia pozwala, obycia spaceru poza oddział.

Historia właściwa.
Parametry pozwalają, zgoda jest, mam 2 h czasu, żeby połazić w rozsądnych okolicach szpitala, po czym zgłosić się do kolejnego podpięcia. Przełom czerwca i lipca, pogoda marzenie - decyzja: cisnę na Stary Rynek (10 min. pieszo). Połaziłem, czas się kończy, pora wracać. Ale bym przecież nie pisał, prawda? Aha. Ważne! Krótki rękawek pokazuje opatrunki na rękach (nie po żyletce) oraz opaskę szpitalną, jestem też ubrany w dresospodnie.

Wychodzę zza rogu i... w ostatniej chwili odskakuję do tyłu, a miejscu gdzie przed chwilą były moje nogi parkuje przód jakiejś super bryki. Nawet nie zdążyłem się odezwać, gdy ABS wychodzący z bryki rzucił do mnie grubo mielonym mięsem na temat próby uszkodzenia jego super fury przez moje żałosne kolana, jednocześnie sugerując szybkie oddalenie póki łaskawie mi na to pozwala. Spojrzawszy na różnicę w gabarytach, wyobraziłem sobie kolizję osobówki z lokomotywą i poddałem się sugestii ABS-a, mimo że ZAPARKOWAŁ NA KOPERCIE DLA NIEPEŁNOSPRAWNYCH. Posiadam, niestety, taką kartę parkingową i wiem do czego i komu jest ona przyznawana. Cóż. Z koniem się nie będę kopał. Skręciłem za róg dosłownie ładując się w plecy Strażnika Miejskiego, wypisującego właśnie mandat parkingowy jakiemuż nieszczęśnikowi. Normalnie bym na to chyba nie wpadł, ale SM było czterech, a ABS jeden. Diabełek się obudził.
Dla własnego bezpieczeństwa byłem świadkiem akcji do samego końca, ale o tym za chwilę.

Podszedłem i grzecznie poprosiłem o info w zakresie mandatu dla w/w Pana. Wskazałem przyczynę interwencji i cała czwórka (rozsądnie) udała się ze mną w kierunku ABS-a. I się dopiero zaczęło. Pan, rzucając peta od razu rzucił we mnie wiązanką pt. "Co mi, k..., zrobi jak mnie dorwie". Potem już byłem tylko statystą. SM odsunęli mnie od siebie i przystąpili do procedur: 100 zł za zaśmiecanie, 200 zł za obrazę funkcjonariusza na służbie (im też się zdrowo usłyszało) oraz UWAGA! wg grafiku 500 (lub 800, nie pamiętam) zł za zajęcie miejsca uprzywilejowanego bez posiadanych uprawnień! Uff. Aż mnie to zabolało.

Po tym jak obdarowany popchnął jednego ze strażników, został skuty i przekazany patrolowi policji wezwanemu w międzyczasie. Mnie odwieziono pod samo wejście szpitala upewniając się, że bezpiecznie dotrę do siebie. Dobra rada od sympatycznych funkcjonariuszy brzmiała tak, abym powstrzymał się od wędrówek na Stare Miasto, bo fura była na gliwickich blachach, a przypadki chodzą po ludziach. Nie powiem, spacer nie był tuzinkowy. A wystarczyło mnie nie wyzywać. 10 min. później byłbym na oddziale zapominając zupełnie o chamskim incydencie.

PS. Leżę na onkologii w Gliwicach już czwarty raz, ale na spacer na Stary Rynek już się nie wybrałem.

policja

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (277)

#75957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śledzę Was od lat, ale dopiero teraz spiąłem się w sobie i postanowiłem coś naskrobać. Tytułem wstępu: po kilkunastomiesięcznych badaniach, w końcu została postawiona końcowa diagnoza. Chcąc, nie chcąc, dorobiłem się niechcianego współlokatora, który, pomimo usilnych próśb, na razie nie zamierza opuszczać bezprawnie zajętego lokum. Jako człowiek mający do tej pory znikome doświadczenie szpitalne, przeżyłem niezły szok znajdując się nagle po drugiej stronie barykady. O służbie zdrowia napisano tutaj już baardzo dużo, więc postaram się trochę z innej beczki. Jak się spodoba, to opowiastek mam na pęczki.

Historia właściwa.
Każdy z pacjentów onko w Gliwicach ma obowiązek udać się do punktu pobrania i po ok. 2 godzinach, z wynikami udaje się do przypisanego mu gabinetu. Jako nowy, koniec języka za przewodnika, celem ustalenia co, gdzie, kiedy, dlaczego i czemu tak długo. Po zlokalizowaniu w/w punktu ujrzałem KOLEJKĘ. Policzyłem. Ustawiłem się jako 342! petent na końcu kolejki. Facjatę musiałem mieć skrajnie przerażoną (poza tym wymknęło mi się staropolskie "O kuchnia!"), bo jakiś lepiej zorientowany pocieszył mnie, że to tylko tak tragicznie wygląda, gdyż stanowisk jest sześć i wbrew pozorom kolejka posuwa się relatywnie szybko. Faktycznie. Wlepiłem nos w książkę (jestem czytoholikiem) i faktycznie, zamiast stać, "tuptałem" w kolejce, tak sprawnie dziewczynom szło. Ważne! Korytarz jest dość wąski, a poza tym po obu stronach ustawione są krzesełka dla osób, które stać po prostu nie mają siły ze względu na zaawansowanie choroby, więc tłok poważny.

Wszystko to odbywa się bez przepychanek, "pan tu nie stał" itp. Ogólnie kultura osobista na dość wysokim poziomie. Ale przecież by mnie tu nie było. Będąc gdzieś w połowie kolejki z nosem wlepionym w tablet, usłyszałem, dochodzące z tyłu dziwne odgłosy: szuranie, sapanie, klekot krzesełek, oraz narastające pomruki niezadowolenia. Odwracam się... O ŻESZ... BABA ok. 160 cm wzrostu, 110 kg wagi, egzamin tynkarski wyklepany pięknie na mordzie, ciśnie między krzesełkami, a kolejką. W lewej ręce torebka podręczna waląca bez wyjątku po łbach siedzących pacjentów, a w prawej neseser na kółkach wielkości Fiata 126p, radośnie podskakujący na stopach osób stojących. I ciśnie do przodu jak fala przyboju nie zwalniając tempa.

Ktoś wreszcie nie wytrzymał:
- Nie widzisz, durna babo, że tu jest kolejka i wszyscy czekamy na pobranie krwi?
Odpowiedź wywołała opad kopary nawet na najodporniejszych:
- Przecież widzę, że jest kolejka do pobrania krwi, ale ona mnie nie dotyczy, BO JA JESTEM CHORA!!!

Ludziska! Paraliż ruchowo - umysłowy był tak głęboki, że babsko w międzyczasie zdołało dotrzeć niemal pod drzwi gabinetu. Pierwszy odzyskał mowę pan rozpoczynający sprzeciw obywatelski:
- To my tu, kuchnia, jak idioci od rana stoimy, bośmy myśleli, że papier toaletowy rzucili! Spier... oddal się, kuchnia, na koniec kolejki, póki jeszcze mnie nerw do końca nie chycił!

Tutaj puściła w końcu blokada umysłowa całej reszty i bardziej lub mniej grzecznie wytapetowana reklama obory, została wyekspediowana na koniec kolejki. Poszedłem na izbę przyjęć, więc finał poznałem kilka godzin później.

Otóż awantury od początku słuchała szefowa tych pań od pobierania, ale uznała, że kolejka daje sobie radę, postanowiła wstrzymać się z interwencją. W tym miejscu należy wskazać, że personel Centrum Onkologii stoi na bardzo wysokim poziomie i widocznie pani pomyślała sobie, że od siebie też coś dorzuci. To już zapoznałem od nowego "kolegi z celi" jak już się zapoznaliśmy. Otóż on był świadkiem zakończenia tej deprymującej sytuacji.

Babsko odstało swoją kolejkę, wmawiając cały czas nowo przybyłym swoją wersję wydarzeń "dogadując" przy tym personelowi. P.Pielęgniarka doczekała się w drzwiach na pacjentkę i położyła ją jednym sierpowym zakończonym nokautem:
- Rozumiem, że przeczytała pani regulamin naszej placówki i podpisem zobowiązała się do jego przestrzegania?
- Tak,tak, zaraz przy wejściu.
- W takim razie proszę natychmiast usunąć walizki z korytarza i wrócić jak już pozbędzie się tego balastu. Jak pani poprosi, to pacjenci panią pewnie przepuszczą.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (336)