Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

izamarkow

Zamieszcza historie od: 16 listopada 2016 - 6:02
Ostatnio: 24 grudnia 2019 - 8:33
  • Historii na głównej: 28 z 37
  • Punktów za historie: 8643
  • Komentarzy: 230
  • Punktów za komentarze: 958
 

#77306

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed godziny. Mam apel: szanujmy się chociaż trochę.
Ze względu na to, że często pomagam koledze w sklepie, mamy układ. Ja po chemii trochę słabowity jestem, więc często odwożę go do domu jednocześnie zabierając mu auto, żeby odwieźć siebie. Warunek jest taki, że nazajutrz rano muszę po niego przyjechać, żeby interes był otwierany o regulaminowej godzinie.

Dzisiaj rano odbębniłem tradycyjnie spacer z psem, szybka kawa, spojrzenie na zegarek i spoko, mam jeszcze 15 min zapasu.

Schodzę przed blok i zonk: idealnie przed autem stoi dupny dostawczak z trzykolorową nazwą sklepu meblowego na burcie. Paka otwarta, ale ludziów brak. Szlag. Nie oblecę całego bloku, żeby znaleźć yntelygentnego kierowcę, więc dzwonię do kumpla, że się mogę trochę spóźnić, bo nie mam jak wyjechać z parkingu. Na szczęście po kilku minutach pojawiła się ekipa i mogłem samochód oddać.

Co w tym piekielnego?

Tekst kierowcy w odpowiedzi na zarzut zablokowania auta:
"Się ch**u czepiasz. Normalni ludzie o tej porze dawno są w pracy".

I w ten sposób dowiedziałem się, że jestem nienormalny, co zresztą podejrzewałem już od dawna, bo mi po chemii nawet włosy nie chciały wypaść.
A do pracy mam wyjeżdżać o szóstej. Szkoda, że mam pierwszą grupę inwalidzką i pracy nie posiadam.

PS Nie darłem ryja na kierowcę, bo bez jęzora krzyczeć nie potrafię, ale poprosiłem o podciągnięcie ze dwa metry do przodu, żebym mógł wyjechać.

parking

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (242)

#77167

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wprawdzie mamy dopiero luty, ale już bym chciał zgłosić kandydatkę na Matkę Roku.

Wracam ja sobie do domu ze spaceru z (a jakże) Dieslem na smyczy.
po drodze przechodziłem koło "Stonki" i lekko się zawahałem. Przydałoby się parę podstawowych produktów do domu, bo coś przeciąg po szafkach i lodówce. Jednak jak zobaczyłem ogrom błocka w miejscu gdzie normalnie psa parkuję szybko wybiłem sobie pomysł z głowy.

Ale dzięki temu przypadkowemu przystankowi miałem "przyjemność" zapoznać bohaterkę tej historii.
Otóż ze sklepu wytarabania się Dziewoja w wieku 20-40 lat (spod szpachli ciężko było stwierdzić) z nosidełkiem i zakupami w obu rękach. Kompletnie się na tym nie znam, ale chodzi o górną część wózka dziecęcego, takiego z pałąkiem, które można odpiąć od podwozia i nosić ze sobą jeśli ktoś ma na tyle siły. Pierwsza yśl to jakk dziewczę uradziło robienie zakupów z taką niemałą "torbą" w ręce, ale przecież rozprawki z tego pisał nie będę.

Ruszam po przekątnej przez parking i kątem oka widzę jak mamusia dociera do kilkunastoletniego Scenica (taki Megane, co udaje vana), otwiera z pilota (taki wypas wersja) i... ładuje zakupy na tylne siedzenie, a dziecko na dach. WTF? Chyba powinno być odwrotnie tym bardziej, że pada deszcz.

Ale piekielność dopiero miała nastąpić. Mamusi zadzwonił telefon. Nie przerywając procedury ewakuacyjnej zaczęła paplać, wsiadła do samochodu, uruchomiła silnik i ruszyła.
Zrobiłem dwa kroki do przodu zaczynając machać łapami i wrzeszcząc żeby pani jednak się zatrzymała i zabrała zgubę z dachu samochodu. Ja drę ryja, pies szczeka, pani trąbi i kłapie paszczą wykrzywioną w moją stronę (dźwięku z wewnątrz auta nie miałem).
Jako że nie miałem zamiaru zejść jej z drogi, żeby mnie nie potrącić łaskawie nacisnęła na hamulec. Jak łatwo się domyślić dzieciątko z gracją zjechało po przedniej szybie, masce i wylądowało u mnie na rękach, zamiast w kałuży.

Tu chyba dotarło do Matki Roku, że stan posiadania się jej trochę nie zgadza, bo wysiadła z samochodu ze słowami: "Zabierz łapy od mojego dziecka pedofilu, bo wezwę policję!!!"
Tak mnie zatkało, że nosidełko oddałem bez słowa, z dziewoja zapakowała je do bolida i odjechała w sobie tylko znanym kierunku.
Brak słów.

parking

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 401 (501)

#77056

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli ktoś czytał moje poprzednie wypociny, zdążył się chyba zorientować, że przyciągam kłopoty jak piorunochron błyskawice. A już w szczególności w parze z Dieslem, moim psem. Jeszcze dobrze się nie skończyła sprawa z konfliktem przed przychodnią weterynaryjną, gdzie mój Diesel wszedł w konflikt z amstaffem i z rozpędu ja dostałem w palnik od młodego byczka(jego właściciela), a już miałem wizytę naszego dzielnicowego. Gościa jak najbardziej kojarzę, bo jak obejmował rewir, rozsyłał powiadomienia o tym fakcie i (podejrzewam wybiórczo) odwiedzał niektórych swoich nowych podopiecznych. Facet w porządku, trochę młodszy ode mnie, poważnie podchodzący do swojej pracy.

Otwieram drzwi i padają dwa pytania: czy mam psa i czy może wejść. Obie odpowiedzi twierdzące, więc zapraszam. Zastrzeżenie jest takie, że pies natychmiast przybędzie sprawdzić przybyłego, więc musi się ze mną przywitać tak, żeby dowódca straży mojego mieszkania widział, że nie jest to wtargnięcie. Policjant lekko zdziwiony, ale zaraz wyjaśniłem: jak Diesel zobaczy, że podajemy sobie rękę, to pan może mu nawet miskę z żarciem zabrać i nic się nie stanie. W innym przypadku może uchamrać, bo będzie bronić mnie i swojego terytorium.

OK. Formalności załatwione, sierściuch poszedł się glebnąć z powrotem na wyro i przechodzimy do celu wizyty naszego dzielnicowego. Otóż pan ma zawiadomienie, że poszczułem psem panią z osiedla, w wyniku czego doszło do pogryzienia. Pani złożyła oficjalne doniesienie na komendzie, więc on został wysłany w celu wyjaśnienia sprawy.

Ja oczy w słup, bo NIGDY nie poszczułbym psa na kogokolwiek, to raz. Mój pies do ludzi nic nie ma, to dwa. Trzy, to jeśli by doszło do takiego zdarzenia podczas spaceru z moją żoną, dowiedziałbym się pierwszy. Biorąc pod uwagę wszystkie te trzy punkty stanowczo zaprzeczyłem, że takie zdarzenie mogło mieć miejsce, żądając ujawnienia personaliów osoby składającej fałszywe doniesienie. Nie może, bo nie on prowadzi sprawę. On tylko zbiera wywiad. Przy tym podejrzliwie zerkał w swoje notatki i na mojego kundelka.

Wizyta dobiegła końca, ale zostałem poinformowany, że ze względu na całkowitą rozbieżność zeznań mam czekać na wezwanie na komendę. Wezwanie telefoniczne przyszło dosłownie dwie godziny później. Panowie byli tak mili, że wysłali po mnie radiowóz. Lecimy.

Na komisariacie już od wejścia do pokoju widzę panią, która na mój widok, jak święta inkwizycja, wykrzyknęła: TO ON! To jego bydlę mnie pogryzło!

Babę kojarzę, wiem gdzie mieszka, jakiego ma psa, ale w życiu z nią słowa nie zamieniłem, więc o co chodzi. Pani dalej swoje. Dobra. Dokumenty, książeczka i paszport psa, pan policjant wklepuje moje dane i robi "karpika".

Panie izamarkow, pan już raz dostał grzywnę za niedopilnowanie psa, prawda? Ja prowadziłem tę sprawę.

Tak. W czerwcu zeszłego roku przyjąłem na klatę grzywnę 300 zł za rzekome pogryzienie jakiegoś kundla przez mojego psa, bo nie mogłem biegać po sądach (trzy tygodnie później już zajmowali się mną chirurdzy-onkolodzy). Facet patrzy w komputer, na panią, na jej zeznania, na mnie oraz w paszport (ze zdjęciem) mojego pupila i mina mu się zmienia.

Policjant(P): Pani Chytra(CH). Podtrzymuje pani zeznania spisane wcześniej przeze mnie?
(CH) Tak, to pies tego bandyty mnie pogryzł!
(P) Zeznała pani, że pogryzł panią brązowy bokser poszczuty przez tego pana.
(CH) Bo on tak chodzi z tym mordercą i napada na ludzi!
(P) Proszę pani. Mam przed sobą protokół przesłuchania z zeszłego roku, notatkę dzielnicowego i paszport ze zdjęciem psa tego pana. Bez żadnych wątpliwości jest to OWCZAREK NIEMIECKI, w dodatku posiada zarejestrowany chip. Jeśli podtrzymuje pani zeznania, informuję o konsekwencjach składania fałszywego zgłoszenia o wykroczeniu oraz o wysłaniu pani i pana zeznań do sądu w celu wyjaśnienia kto mówi prawdę.

I tutaj się babsko załamało w 5 sekund.
Co się okazało? Faktycznie ugryzł ją jakiś bokser (nie pogryzł, ugryzł). Pies był bez właściciela. Zwiał. Piekielnie mądra sąsiadka poradziła, żeby winę zwalić na mnie, bo ja już raz grzywnę za nieupilnowanie mojego sierściucha zapłaciłem (jak mogłem nie skojarzyć najlepszych koleżanek?), więc teraz też na pewno policja jej uwierzy.

Oskarżenie (pomówienie) zostało wycofane. Ja straciłem pół dnia.
I zastanawia mnie jedno. Co chciała ugrać ta stara wariatka?
W najgorszym dla mnie razie zostałaby uznana moja wina, dostałbym grzywnę, Diesel skierowanie na kwarantannę (już raz to przechodziliśmy), a nawet mogłem dostać nakaz sądowy na uśpienie agresywnego psa atakującego ludzi po negatywnej opinii weta (naprawdę tak jest). Co my tej starej lampucerze takiego złego zrobiliśmy?

interakcje sąsiedzkie

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (296)

#76999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu będzie długo i pewnie nudno. Niecierpliwym odradzam, bo wstęp będzie długi i opisy obszerne.

Od wyjścia z onko w grudniu bardziej leżę niż biegam, na czym oczywiście cierpi też najbliższe otoczenie, a najbardziej ukochany Diesel(owczarek niemiecki ok. 45 kg). Przez chorobę zostały Mu ograniczone długie spacery, do których przez osiem lat Jego życia tak konsekwentnie Go przyzwyczajałem. Ostatnio zauważyłem, że upływa termin obowiązkowych szczepień przeciwko wściekliźnie więc uniosłem się honorem i wybieram się do weta. Biorąc pod uwagę przymus okrążenia osiedla (Diesel nie toleruje innych szczekaczy) trasa na ok. dwa kilometry w jedną stronę.
Dylemat pierwszy: Ze wzgl. na to, że mój kundelek nigdy nie był przyuczany do kagańca rzadko w nim chodzi. Ale u weta są różne zwierzaki i o nieszczęście nietrudno do wyboru miałem trzy kagańce:

a) brezentowy, w którym Diesel bez problemu może sobie jakiegoś nieostrożnego spokojnie dziabnąć,
b) skórzany, który (jakimś cudem) notorycznie sam sobie ściąga i
c) metalowy (nazywam go „bojowym”).

To trzecie ustrojstwo dostałem od instruktora z K-9, który lata temu przekazywał mi do rąk własnych pluszową kulkę (Diesla) z dołączonym urządzeniem z prętów zbrojeniowych i betonu, na kółkach, utwardzanego kryptonitem wielkości całego psa. ;) Pomyślałem, że i tak założę go dopiero przed lecznicą, więc psu chyba kręgosłupa nie złamię. W drogę.

Zaglądam do poczekalni i widzę trzy starsze panie z dwoma kotami i jakimś małym szczekoszczurem, więc grzecznie wyjaśniam, że zaanonsuję tylko lekarzowi przybycie (umówione wcześniej telefonicznie) i poczekam sobie na zewnątrz, bo mam obawy o bezpieczeństwo małego pchlarza, który oczywiście zdążył wydrzeć swoją mikromordę na Diesla co oczywiście spowodowało gwałtowne podniesienie ciśnienia mojemu pupilowi. Starsze panie okazały się bardzo miłe, nie ma problemu, a lekarz słysząc łoskot wydobywający się z gardzieli mojego pupila zaproponował zostawienie książeczki i zaszczepienie Diesla na zewnątrz. W końcu roboty na pięć sekund. Układ dla wszystkich chyba idealny. Wyszedłem i czekam. Na razie historia bardziej na wspaniali.pl, ale zapomniałem dodać, że przyciągam kłopoty jak grawitacja więc nie mogło być tak do końca różowo. Zmęczony spacerem przycupnąłem na ławce luźno trzymając smycz. Pies po komendzie przysiadł obok.

I właśnie wtedy z samochodu parkującego przed wetem wysiadł młody byczek. Z daleka było widać twardziela, bo ja byłem w dwóch polarach, czapce i rękawiczkach, a on w podkoszulce i kurtce oraz świecącą w słońcu łysą glacą przy sporym przecież mrozie. Obszedł sobie furę i spokojnie wypuścił tylnymi drzwiami młodego amstaffa (bez żadnych zabezpieczeń).

I tutaj akcja rozwinęła się błyskawicznie. Młody pies rzucił się z zębami w naszym kierunku, a mój weteran zrobił to samo w kierunku przeciwnym. Zjechałem pięknie z ławki boleśnie obtłukując sobie mało szlachetną część ciała, ale zanim zdążyłem choćby krzyknąć (wiem, bez języka brzmi to groteskowo, ale mimo wszystko jakoś mówię) Diesel po prostu rozjechał lżejszego o połowę napastnika. Chyba musiało boleć, bo rozległ się skowyt i młody oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili rozległ się drugi skowyt. Rozsierdzony byczek potraktował Diesla z buta. Błąd. A właściwie dwa.
Jego, że kopnął mojego psa.
Mój że rzuciłem się na łysego zapominając, że w moim stanie mogę się bić najwyżej z plakatem boksera wiszącym na ścianie.
Poleciałem ryjem w śnieg i tutaj moja relacja staje się trochę niepełna, gdyż okulary poleciały w ch.. przepraszam, gdzieś, a ja z bliska przyjrzałem się strukturze śląskiego śniegu. Zanim ogarnąłem śnieg z twarzy usłyszałem warczenie, łomot , krzyk i coś zwaliło mi się na klatę wydając dźwięki przegrzanej koparki.

Dosłownie po kilkudziesięciu sekundach usłyszałem prośbę o odwołanie psa i ktoś z tyłu dźwignął mnie pod pachy stawiając na nogi. Diesel grzecznie położył się obok, a policjant który mnie podniósł oddał mi moje zdefragmentowane patrzałki. Koleś od amstaffa stał trzy metry ode mnie… skuty. Obok nas było na śniegu kilka czerwonych plamek, ale żaden z nas jakoś na rannego nie wyglądał.

Zagadka cudownie szybkiego pojawienia się naszych stróżów prawa okazała się banalnie prosta. Po prostu wspomniane wcześniej starsze panie, widząc od początku całą akcję przez okno poczekalni bez zwłoki wezwały patrol jednocześnie alarmując weta, który właśnie wychodził do nas ze szczepionką w ręce. Nietrudno było ustalić sprawcę przy zgodnych zeznaniach czterech osób (no i moich).

Na koniec kwiatek: Jeśli ktoś dobrnął do końca tego zagmatwanego posta to pewnie pamięta co mój wierny sierści uch miał założone na pysk. Krew na śniegu była psia, bo rozciął sobie wargę o kaganiec. A rozciął, bo tak przywalił skur****nowi w twarz, że mu złamał szczękę w dwóch miejscach. Wiem to po wczorajszej wizycie policji w celu złożenia oficjalnych zeznań ws tego zdarzenia.

P.S. Możecie mnie objeżdżać do woli, ale i tak serdecznie dziękuję tym trzem starszym paniom z Czechowic-Dziedzic (w szczególności p. Łucji) za szybką i przytomną interwencję.

przychodnia weterynaryjna

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (449)

#76825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiązując do historii RudaPaskuda o "bezinteresownej" przyjaźni/podwózek itp. przypomniało mi się zdarzenie z końca ub. r. Znajomy znajomego sąsiada "Heńka" miał problem: Otóż zaniemogła mu połowica. Na jakieś sprawy kobiece co dla historii jest mało istotne, ale trzeba było ją dowozić do szpitala na śląsku ładnych paredziesiąt km od naszego miasteczka. Z asertywnością u mnie średnio, więc poproszony o pomoc właściwie obcego mi ludzia zgodziłem się. Niestety. Po kilku kursach, za które wziąłem tylko kasę na paliwo (uczciwie licząc na CPN kilometry x litry paliwa) nastąpiła przerwa.

W międzyczasie nastał mój termin na zgłoszenie się na radiochemioterapię (pobyt ok. 2 miesiące). Leżę sobie grzecznie na łóziu, podłączony do kroplówki, a tu telefon: Cześć. Tu Marek. Słuchaj trzeba Magdę do szpitala podwieźć to bądź za godzinę pod moim blokiem, bo ona już tam na parkingu będzie czekać z walizką. Lekki zonk, ale próby przerwania słowotoku spełzły na niczym, więc czekam aż się gościu wygada. Skończył. Jak wrócę z pracy to się jakoś rozliczymy, ogólnie wiszę ci piwo, ble, ble.

W tym momencie dorwałem się do głosu i tłumaczę Markowi, że leże na chemii przywiązany do kroplówki i wyjdę najwcześniej za półtora miesiąca. Wiecie jaka była reakcja? "No wiesz, k**wa, było chociaż zadzwonić. Skąd ja teraz Magdzie transport wytrzasnę?" Ludzie. Serio?

"znajomi"

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 481 (497)

#76546

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia yakhub z 13 czerwca 2016 ujęła mnie trafnością o podejrzliwości wobec faceta solo z dzieckiem, więc (trochę z innej mańki) przytoczę jak zostałem niemal porywaczem/pedofilem/zabójcą na zlecenie.*
* niepotrzebne skreślić

Mam zaprzyjaźnione małżeństwo. Z funflem znamy się „od zawsze”, z Jego Szanowną Małżowinką jakieś 25 lat. Jak urodził im się pierworodny naturalną koleją rzeczy stałem się „wujkiem” dość aktywnie uczestniczącym w dorastaniu młodego. Z czasem zaczął mnie traktować jak faktycznego wujka/kumpla, bo choć szorstki w obejściu żadnych sankcji nie stosowałem (nie miałem prawa), a do młodego zawsze odnosiłem się tak trochę po koleżeńsku jak facet do faceta, co Mu się bardzo podobało. Zresztą małe dzieci zawsze do mnie lgnęły, może z powodu mojej paskudnej mordy, którą się z tłumu wyróżniam albo właśnie ze względu na brak sankcji i umoralniających pogadanek, Mniejsza.

Czas na przestępczą historię. Wracając z roboty x lat temu, zajrzałem do znajomej z zamiarem poczekania na powrót z pracy Jej męża, z którym byłem umówiony. Marzena akurat szykowała się do pracy w sposób jaki tylko kobiety umieją ogarnąć, tj. robiąc makijaż, gotując obiad, rozmawiając przez telefon i jednocześnie szykując wyjściowe ubranie. Ogólnie luz. Zrobiłem sobie kawę i zasiadłem w kuchni nie chcąc być rozjechany przez poruszającą się jak pocisk po mieszkaniu kobietę.

W ferworze walki Marzena spojrzała na zegarek i złapała się za głowę: „Ja p*&%$#ę, która godzina! Przecież Bartka muszę ze szkoły odebrać! Garów nie mogę wyłączyć, a sam ze szkoły wrócić nie może, bo go nie puszczą!” Na gotowaniu znam się jak słoń na hafcie artystycznym, więc ochoczo zaproponowałem, że ja po młodego pójdę. Zadzwoni do szkoły, powie kto przyjdzie, opisze jak wyglądam, Bartek potwierdzi moją tożsamość i będzie gitara. Jej się obiad nie zepsuje, a my sobie spokojnie do domu przydreptamy. Pomysł zaklepany, telefon do szkoły upewnił, że żadnych problemów wychowawczyni robić nie będzie, więc cisnę.

Na drzwiach szkoły sprawdziłem o której jest przerwa, spokojnie wypaliłem papierosa i na widok wysypujących się z piwnicznej szatni pierwszoklasistów wszedłem do budynku zaanonsować się Pani Odźwiernej. Aha. Zapomniałem powiedzieć, że była to zima, a ja byłem troszkę nietypowo ubrany. Po prostu w całości miałem na sobie wyłącznie czarne ciuchy plus okulary ze szkłami fotochromowymi, które pod wpływem słońca odbijającego się od śniegu zrobiły się też całkowicie czarne.

Podbijam do p. woźnej z, jak się później okazało, bardzo niefortunnym tekstem: „Dzień dobry. Przyszedłem zabrać tego łobuza.” Przy czym wskazałem Bartka, który był już niedaleko mnie. Starsza pani spojrzała na o ponad głowę wyższego od siebie obcego gościa, ubranego w całości na czarno, w czarnych goglach i szerokości ramion troszkę ponad przeciętną i... uciekła. Uciekła niedaleko, bo patrząc na jej plecy doskonale słyszałem jak wzywa posiłki. Zaraz pojawiła się z powrotem w towarzystwie dwóch jeszcze nauczycielek i już z dużo pewniejszą miną oznajmiła, że policja już jedzie (taa, telepatycznie wezwała) i mam natychmiast opuścić szkołę, bo inaczej dożywocie w kamieniołomach cy cóś.

Na szczęście katastrofę mocno uspokoił sam Bartek, po męsku potrząsając moją dłonią i tłumacząc, że żaden ze mnie kidnaper tylko wujek i jak przyszedłem to znaczy, że Mama mnie przysłała, zna mnie od zawsze i w ogóle to jestem Jego kumplem. Na szczęście szybki telefon do Marzeny i interwencja wezwanej w międzyczasie wychowawczyni (która mnie z widzenia kojarzyła), uspokoiła panie na tyle, że mogliśmy spokojnie opuścić tą szacowną placówkę. Z jednej strony sytuacja trochę dla mnie piekielna, z drugiej brawa dla pań z personelu szkoły, które bardzo poważnie podeszły do obowiązku ochrony swoich podopiecznych. Jak wróciliśmy obiad był gotowy. Pyszny. Wiem z autopsji. A Bartek jakiś czas był bohaterem dla kolegów, bo po Niego do szkoły prawdziwy gangster przyszedł.

szkoła podstawowa

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (283)

#76533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie co? Jestem psiarzem. Ma przepięknego owczarka niemieckiego. Zaś kotów nie lubiłem, nie lubię i na pewno lubił nie będę. Ale to wcale nie znaczy, że np. ganiam za nimi po parkingu, rozjeżdżając samochodem. To, czego dzisiaj byłem świadkiem, trochę mnie przerosło.

Wychodząc przed południem na spacer z Dieslem, usłyszałem podniecone głosy dochodzące z bliżej nieokreślonego kierunku. Rozejrzałem się - bingo. Na dachu mojego czteropiętrowca zlokalizowałem małą grupkę małolatów wyraźnie czymś podekscytowanych. Sam, za gówniarza wchodziłem tam z kumplami (chociaż to średnio bezpieczne było), więc uśmiechnąłem się pod nosem, myśląc, że następne pokolenia też realizują swoje nie do końca pomysły i poszedłem dalej. Jak skręciłem za blok, Diesel szarpnął się i zjeżył, a ja usłyszałem przeciągłe: MIAUUU. Łeb do góry - z dachu szerokim łukiem leci w moją stronę KOT. Biedak głucho pieprznął o ziemię (zamarznięty trawnik) i, o dziwo, jakoś się pozbierał i gdzieś czmychnął. Się trochę zagotowałem. Po dachach gówniarzy nie będę gonił, ale znam ojca jednego z nich. Nie odpuszczę. Zawinąłem Diesla i walę pod znany mi adres. Otwiera skacowany ojciec, który, po mojej szczegółowej relacji, stwierdził: "I o co ci Kowal chodzi? Przecież sam mówisz, że uciekł. Kot widocznie naprawdę zawsze spada na cztery łapy." I zamknął drzwi.

Zagotowałem się jeszcze bardziej. Zadzwoniłem na policję. Oficer dyżurny zapytał czy mam jakichś świadków zdarzenia. Nie, nie mam. Mogę podać personalia sprawców? No, właściwie nie, chociaż znam adres jednego z rodziców. Aha. Czyli jeśli NIC SIĘ NIE STAŁO, to oni nie mają wolnych radiowozów (rozumie pan, Nowy Rok), ale mogę przyjechać na komisariat i złożyć wniosek o ściganie z powództwa cywilnego, czy jakoś tak. Kto tu był piekielny zostawiam do oceny Wam.

osiedlowa młodzież

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (310)

#76500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałem historię o gimnazjalistkach „bawiących” się na cudzych samochodach i przypomniała mi się historia sprzed kilku lat. Wstęp będzie długi, więc w razie czego sobie odpuście. Jak zwykle wieczorem wychodzę z psem „za tory”, czyli miejsce, gdzie można spokojnie sierści ucha ze smyczy spuścić, żeby sobie swobodnie pobiegał.

Spacer jak spacer. Patyk, aportowanie, niuchanie, aż do momentu gdy przyniósł portfel. Zaglądam i wprawdzie pieniędzy nie ma, ale jest karta chipowa do śląskiego NFZ, bankomatowa, karta SIM do telefonu i karta pamięci. Moje osiedle jest potężne, ale po 40 latach człowiek jednak trochę ludzi zna, a nazwisko jakby znajome. Zabieram więc portfel do domu. Pomyślę jak ustalić właściciela, bo chociaż karty się może przydadzą. W domu odpalam kartę SD i ukazują mi się zdjęcia z jakiejś imprezy, na której ewidentnie rozpoznaję znajomego z osiedla. Nazwisko by się chyba zgadzało. Pewny nie jestem, ale spróbować można. Może imię na kartach należy do jego żony? Problem polega na tym, że nie znam ani adresu, ani żadnych innych namiarów.

Ot, jeden z bardzo wielu znajomych spotykanych na osiedlu. Krótkie zastanowienie – karta SIM. Odpalam (milion pięćset nieodebranych połączeń i wiadomości ) i przeglądam listę kontaktów. Typuję kilka prawdopodobnych „bliskich” numerów i po kilku telefonach uzyskuję numer do Jacka (imię oczywiście zmienione). Wykładam powód kontaktu (jest prawie 22.00) i ukazuje się że mieszkamy naprawdę niedaleko od siebie, więc zapinam Diesla na smycz i wychodzę na spotkanie. Jacek prosi żebyśmy poszli do miejsca gdzie pies znalazł portfel. Po drodze usłyszałem od niego taką historię, że naprawdę trudno uwierzyć. Ale chłop starszy ode mnie parę lat, chyba by tego nie wymyślił.

1. Otóż imię na kartach nie należy do żony, tylko do niespełna 15-letniej córki. Skojarzyć nie miałem prawa, bo imię, jako „obciachowe” zostało wyeliminowane z życia zbuntowanej nastolatki. Nawet rodzice muszą się zwracać do niej samowolnie przyjętym imieniem, bo inaczej nie reaguje. Ja ją znam pod całkiem innym imieniem, chociaż nie wiedziałem czyja to córka.

2. Koniecznie chciał zobaczyć gdzie znalazłem portfel, bo wiedział, że gdzieś tam córuchna chodzi z kolegami na wódkę (!!!), ale nigdy nie udało mu się złapać jej na gorącym uczynku, więc nie wie gdzie mają „dziuplę” (te tereny są naprawdę rozległe z poniemieckimi bunkrami itp.)

3. Dziewczę ma ustalonego kuratora, za kilka bardzo różnych wybryków, który ogranicza się do sprawdzania czy RODZICE dobrze się prowadzą i czy nieletnia ma odpowiednie warunki do prawidłowego rozwoju.

4. Jak wraca pijana do domu rozmowa nie ma sensu, bo dziecko idzie spać – rano przecież idzie do szkoły. Szkoła jednak zawiadomiła kuratorium, bo pociecha ma ponad 50% nieobecności.

5. Jak raz znalazł przy niej (pijanej) drogi telefon, o którym beztrosko powiedziała, że „skroiły go jakiejś lasce” zdesperowany wezwał policję. Policja przyjechała z kuratorem. Kolega był po kilku piwach, ale nie był pijany. Patrol telefon zabezpieczył, ale po zeznaniu (nietrzeźwej!) nastolatki, że ojciec zawsze po pijanemu robi się agresywny, terroryzuje ją i wprowadza dotkliwe kary nastolatkę pozostawił pod opieką mamy, a kolegę pouczył, że wyjątkowo nie zostanie zabrany na „wytrzeźwiałkę”, ale muszą się zgłosić nazajutrz w celu złożenia wyjaśnień. Zachodzi bowiem podejrzenie, że niewinnemu dziecku w domu rodzinnym może dziać się krzywda.

Potem spojrzał na mnie i spytał: „Powiedz, co mam robić, bo nie mam już siły.” Jako bezdzietny, po pozbieraniu szczęki z chodnika mogłem tylko wydukać, że nie mam kompletnie kwalifikacji do wypowiadania się na temat wychowania dzieci i gdybym nie znał jej osobiście, nie uwierzyłbym w ani jedno słowo.

Na drugi dzień, w drodze do pracy spotkaliśmy się na przystanku. Do momentu wyjścia do pracy córuchna nie wróciła jeszcze do domu. A rodzina, moim i wszystkich zdaniem, naprawdę nie jest patologiczna.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (292)

#76442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli ktoś czytał wpis o chamskim kurierze z G**, to bez względu na to czy na mnie pluł czy żałował, spieszę donieść, że historia miała w miarę szczęśliwy finał.(#76406).

Nazajutrz rano ja stawiłem się u mechanika, w celu jak najszybszego odbioru auta, Kolega kontynuował próby wyjaśnienia zaległych paczek. Samochód odebrałem dopiero po 10.00, ale okazało się, że paczki już w sklepie są. Przywiózł je jakiś młody, uśmiechnięty kurier, jeszcze przepraszając za to, że trochę pobłądził. To był jego pierwszy kurs na tym rejonie, stąd opóźnienie(?). Na pytanie o tamtego chama odpowiedział, że nie zna sprawy, ale jak wyjeżdżali z bazy, to on jeszcze siedział u kierownika. Ale od dzisiaj to on będzie obsługiwał ten rejon. Szczęście dla Kolegi takie, że klient, po telefonicznych pertraktacjach jednak zgodził się przyjąć towar. Wprawdzie nie w całości, ale lwią jego część. Z kolei dostawca pozwolił na zwrot niektórych pozycji, co znacznie zmniejszyło straty.

A teraz, żeby nie było "piekielny kurier - pokrzywdzony klient", wczorajszy incydent z innym kurierem.

Tym razem DHL. Kolega ma z nimi stałą umowę i są u niego codziennie. My staramy się, żeby paczki były przygotowane rzetelnie, dokumenty gotowe do podpisu, czasem pomagamy zanieść do auta, jeśli jest i ch dużo. Zwykła ludzka życzliwość, bo on w ramach rekompensaty, bez marudzenia, czasem zgodzi się chwilę zaczekać, przyjechać później etc. Wczoraj jak zwykle przyjechał zastrzegając, że w Wigilię (dzisiaj) nie będzie na pewno nikogo, więc zobaczymy się dopiero po świętach. Wszystkiego najlepszego i do domu.

Po kilkunastu minutach Kolega zorientował się, że jedna z paczek nie została zabrana (ewidentna wina po naszej stronie). Szybki telefon, wyjaśnienie sytuacji i CUD! Młody chłopak stwierdził, że wprawdzie już niemal wyjechał z miasta, ale ze względu na jutrzejszą Wigilię wróci się po ten nieszczęsny pakunek. I wrócił. Gorące podziękowania, powtórne życzenia i po sprawie.

Otóż nie. Nadal nabuzowani tamtym kurierem, dyskutowaliśmy o różnicy w podejściu do klienta, pracy, ble, ble. Pomyśleliśmy, że chłopakowi coś się jednak należało oprócz zwykłego dziękuję. Napisałem pochwałę. Ale gdzie ją wysłać? No chyba tam, gdzie skargi. W końcu to kontakt z klientem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem.

Po jakimś czasie dostaliśmy telefon(?) z DHL o co chodzi, bo oni nic z tej skargi nie rozumieją. Po wyjaśnieniu sytuacji i naszych motywów, oraz zasugerowaniu jakiejś premii uznaniowej dla wzorowych pracowników, zdziwiony pan podziękował i się rozłączył.

Dzisiaj przed południem zadzwonił do Kolegi Paweł(kurier) z informacją, że po wieczornym powrocie na bazę został wezwany do przełożonego, który "w łapę" wręczył mu 100 zł premii i bardzo nam dziękuje za e-mail, bo to zostaje w jego aktach. Można?

uslugi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (196)

#76406

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia prawdziwa, z dzisiaj, zamieszczona za zgodą mojego kolegi - właściciela sklepu. Uwaga, będzie długo.

Otóż jeden z dostawców, bodajże największa hurtownia w Polsce z branży, ma podpisaną umowę z trzyliterową firmą kurierską na G. Siłą rzeczy towar od nich przychodzi przez tych kurierów i zawsze odbywało się to bez zgrzytów. Do czasu. Niedawno nastał Nowy Pan Kurier. Już przy pierwszym spotkaniu wyraźnie okazał nam gdzie i jak głęboko ma swoją pracę, kulturę osobistą i szacunek dla klienta, ale że termin dostawy i towar był w porządku, kolega jakoś przełknął chamskie zachowanie kuriera i odłożył sprawę ad acta. Ale do rzeczy.

Wczoraj miała przyjść duża (droga) dostawa dla jednego z odbiorców. Bardzo ważny był konkretny termin realizacji: klient wyraźnie zaznaczył, że jeśli nie zdąży zamontować zamówionych części do Wigilii, rezygnuje z zakupu, bo zleceniodawca mu najzwyczajniej w świecie nie zapłaci. Pięćset telefonów, klauzula o terminowości, poszło.

Wczoraj o g. 8.13 rano SMS: przesyłka przekazana do wydania. Super. Wszystko poszło jak z płatka. Za max 3-4 godziny paczki będziemy mieć w łapkach. Info do klienta, towar jedzie, będzie najpóźniej o... itd. Ogólnie wszyscy szczęśliwi, bo każdemu przed świętami wpadnie spory zastrzyk gotówki.
No ale kurier chyba w święta nie wierzy.

O godz. 15 zaczęliśmy się już "troszkę" denerwować. Po prawie godzinnym!!! wiszeniu na infolinii G*S ktoś litościwie odebrał i prośbą/groźbą nakłoniony podał łaskawie nam nr komórki do posiadacza naszej cennej przesyłki. Sukces? Niekoniecznie. Pajac odebrał po pierwszym sygnale i po wyłuszczeniu sprawy wydarł mordę (dosłownie, słyszałem z dwóch metrów) i powiedział, że on to pier*oli, ma dużo paczek, nie ma zamiaru do nas jechać i jak chcemy, to se możemy odebrać w sortowni jakieś 30 km od sklepu. Po czym... rzucił słuchawką i więcej jej nie odebrał. Po szybkim telefonie do klienta z przeprosinami, że dzisiaj towaru nie będzie nie z naszej winy, kolega usłyszał, że zgodnie z umową jeśli materiału nie będzie o 7 rano na budowie, to możemy się nie fatygować, bo on go po prostu później nie przyjmie.

Ciężka rozpacz, znowu infolinia (Chopin, marsz żałobny) i około 20. dotarło do nas, że zamówiony towar raczej już na miejsce nie teleportuje.
Dzisiaj od rana wiszenie na słuchawce infolinii, bo paczki nadal w systemie figurują jako "w doręczeniu". Ok. południa zajeżdża oznakowany samochód, z którego wytacza się "kulturalny" kurier z naszymi paczkami. 24 h po terminie. Kolega zdążył tylko powiedzieć "Proszę pana, to jest niedopuszczalne. Ja zapłaciłem dodatkowe pieniądze...", gdy gwiazda savoir vivre'u wywrzeszczał przy klientach:
- Coo wy sobie, k**wa, myślicie? Że ja mam tylko jeden rewir? Ja pier*olę, wczoraj byłem w domu o 22!!!

Tak jakby to była nasza wina...

Nie wiem kto miał niżej szczękę. My czy klienci sklepu, nie mający przecież pojęcia o zaistniałej sytuacji. Na nasze nieszczęście akurat te przesyłki nie wymagają podpisu, więc chamidło po prostu rzuciło paczki na podłogę (w większości ze szklaną zawartością) i skierowało się do wyjścia. Na nasze protesty, że chamstwo, niewywiązanie się z umowy, zażalenie, skarga itp., rzucił tylko przez ramię:
- To se, k**wa, skargę składajcie, ja to pier*olę - po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Najpierw sklepowymi, później tymi od samochodu i... odjechał.
Kolega został z towarem za poważne pieniądze, bez odbiorcy i jedynie z nadzieją, że dostawca zgodzi się na zwrot chociaż części towaru.

Pozostały chyba tylko rozmowy z firmą kurierską nt. utraconego zarobku, poniesionych kosztów i, co byłoby chyba najgorsze, utratą dobrego klienta.

sklepy

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (239)