Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nocna

Zamieszcza historie od: 14 lipca 2016 - 21:51
Ostatnio: 5 grudnia 2019 - 15:18
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 599
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 81
 

#76694

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka swego czasu robiła praktyki w żłobku. Wybrała taki "domowy" - pani właścicielka prowadziła go przy swoim miejscu zamieszkania, a pomysł na otwarcie placówki narodził się jej w głowie po urodzeniu dziecka, bo "ona zrozumiała jak bardzo kocha dzieci". Sama natomiast dziećmi się nie zajmowała. Zatrudnione były trzy panie opiekunki z pedagogicznym zapleczem, tzw. "ciocie". Grupa dzieciaków liczyła ok. 14, był to okres letni.

Krótko opiszę warunki, jakie tam panowały wg relacji mojej znajomej:
- dzieci często zapłakane, zasmarkane, dundle do brody. Niestety żadnej z pań nie przyszło do głowy, by dziecko uspokoić i wytrzeć buzię.
- to samo tyczyło się pełnych pieluch. Dzieciaki cały dzień chodziły z pełną pieluchą, ta natomiast była szybko zmieniana, na stojąco, kiedy lada moment miał pojawić się rodzic. Co więcej, dzieci przeważnie posiadały swoje pieluchy, tzn. adekwatnie do wieku dobrany rozmiar itp., dostarczone przez rodzica danego dziecka. Niestety "ciocie" miały to gdzieś. Dobierały pieluszki losowo. Pampers do kolan to był częsty widok.

- kilkoro dzieci dostawało swoje jedzenie z domu. Nie przeszkadzało to podczas karmienia tą samą łyżeczką częstować inne dzieciaki. Dziecko nie zjadało pełnej przygotowanej porcji, w ogóle podczas posiłków panował jeden wielki nieogar. Dzieciaki nie były karmione sumiennie, zdarzało się, że jedno zjadło za trzech podczas gdy inne nie zostało nakarmione wcale. W kuchni brakowało chociażby chochli, trzeba było zanurzać miskę w garze z zupą.
- komentarze i teksty pań. "Co ryczysz", "w sumie to twoja matka jest poj****a, więc se płacz", "jej starzy są poj***ni" (o rodzicach jakiejś dziewczynki). Jedna "ciocia" przez przypadek uderzyła plastikowym rowerkiem dziecko w buzię, na co mała w ryk. Reakcja "cioci"? "Aaaa... sorry".
- notoryczne wychodzenie do sklepu, na papierosa, etc. Złotą godziną był czas leżakowania. Panie mogły się w końcu urwać i rozerwać, zostawiając dzieci praktykantkom.
- jedna dziewczynka wywróciła się i niefortunnie przygryzła sobie wargę od wewnątrz, poleciało trochę krwi. "Ciocie" przejęte, jedna dzwoni do szefowej

(C) no i co teraz? Mam powiedzieć matce??
(S) niiieee niee! No co ty, nic nie powiemy! Już nie leci (krew) no nie??
(C) nie leci nie leci, dobra to nic nie powiem.
- tak jak z pieluchami, tak i pościel każde dziecko miało swoją z domu. Co z tego, dzieciaki kładzione były losowo.
- poobdzierane ściany z odpryskującą farbą i ogólnie panujący syf i brak higieny to już dodatkowy szczegół.

zlobek

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (200)

#76074

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O cwaniactwie i skąpstwie.

Mieliśmy swego czasu znajomego(Z). Było wyjście, impreza, etc., pojawiał się. Wszystko było okej, jednak po jakimś czasie zaczęło wychodzić szydło z wora. Ów znajomy na spotkania potrafił przychodzić np. z 4 zł. Wszystko byłoby spoko, nikt nikogo nie zmusza do wydawania pieniędzy, szczególnie na alkohol, faje, ogólnie zestaw imprezowicza. Wyobraźcie sobie jednak jak to musi wyglądać, kiedy umawiając się na wyjście (Z) często nakręcał się, mówił "jak to się nawalimy, jaka to będzie biba, jak poszalejemy", po czym przychodził bez grosza przy tyłku. Na dodatek chwalił się na prawo i lewo, że dostał super pracę, że mu się powodzi, a więc pieniądze miał, nie potrafił się tylko z nimi rozstać i żerował na innych ; )
Opiszę kilka sytuacji, by zobrazować jak to wyglądało.

Któreś z kolei spotkanie, on po raz kolejny jedno piwko i basta. No i zaczyna się. Smutny wzrok w ziemię, tęskne spojrzenia na browara... bo on już nie ma. No i zawsze się ktoś wyłamał (tym bardziej po alkoholu, asertywność niektórym spada), zlitował się, postawił, pożyczył (bezpowrotnie : D ). Potrafił bez zająknięcia prosić o fajkę którąś z kolei. Kiedy mu odmawiano, jak zwykle wjeżdżał smutek. Można kogoś poczęstować papierosem, jasne. Ale w sytuacji kiedy paczka kosztuje grubo ponad 10 zł to przegięcie, by naciągać kogoś na połowę jej zawartości.

Kiedyś kolega (niedoświadczony jeszcze wtedy :D ) spotkał się z nim na piwo. Wyszło tak, że (Z) praktycznie nawalił się za darmo. Chodzi tu o dość sporą sumę pieniędzy, balowali ostro. (Z) jak zwykle przyszedł z paroma złociszami, chociaż wcześniej zapowiadał jaki to będzie bal (cwaniak, wiedział że zabaluje na czyjejś naiwności). Koledze wcisnął kit, że teraz nie ma kasy, że wypłata w piątek, że poratuj, a w sobotę się spotkamy i oddam albo flaszkę postawię. Kolega na to przystał. Przyszła sobota, spotkanie w większym gronie. Kolega na początku nic nie mówił, co się będzie na wstępie o zwrot pieniędzy prosił. Po jakimś czasie jednak zauważył, że (Z) znów bez kasy, że naciąga innych. Podchodzi więc i pyta, czy mógłby mu oddać te pieniądze czy tam tą flaszkę obiecaną postawić. Odpowiedź? "Oj tam, oj tam...nie mam teraz" i głupi uśmieszek. Kolega się wkurzył, padło kilka słów, (Z) zadeklarował się, że odda. Nie oddał do dziś.

Urodziny koleżanki, miał być grill (grill nie jej, nawet spotkanie nie odbyło się u niej, a na terenie uczelni, pod akademikami. Często w takich miejscach znajdują się grille, jest ławka, stół by usiąść, typowa miejscówa dla studentów, którzy legalnie chcą napić się piwa na świeżym powietrzu). Zgodnie wszyscy na wstępie ustalili, że każdy przynosi sobie sam jedzenie, jakąś kiełbasę, etc. Możecie stwierdzić, że skoro to jej urodziny, powinna stawiać, ale podkreślam, każdy nie miał z tym problemu, zresztą nie to jest istotne. Wszyscy zatem wiedzieli, że chcąc coś zjeść, muszą sami sobie przynieść, to samo tyczyło się alkoholu. Kto przyszedł z jednym piwem? Oczywiście (Z). To było żenujące, kiedy wszyscy siedzieli przy ławce i jedli, a on jeden stał i gapił się sępim wzrokiem w cudze talerze. Jeden koleś, nie znając wcześniej (Z), zapytał czy może chce kiełbasę, bo miał więcej. (Z) z entuzjazmem przyjął propozycję, ale w taki sposób, jakby tylko na to czekał, nawet nie wiem czy jakieś 'dzięki' padło :D Skoro dostał kiełbasę, stwierdził, że i ketchup (naprawdę połowa słoika :D) i cudzy chleb też mu się należy. Nie to, że komuś liczę jedzenie, po prostu chcę Wam opisać jak to przeważnie wyglądało. Jako, że nie jem mięsa, przyniosłam sobie parówki sojowe. Poszłam do ubikacji, wróciłam, ktoś podwędził mi dwie. Koleżanka potem wzięła mnie na bok i pytała, "co to za typ" (chodziło jej o (Z), wiadomo), bo bez pytania wziął moje parówki sojowe jak poszłam na bok :D Po wypiciu swojego piwa (Z) zaczął ostentacyjnie liczyć groszaki na wyciągniętej dłoni, żeby pokazać że go nie stać na piwo. Nie wiem jak, ale w magiczny sposób ktoś mu te piwa stawiał. Z relacji innego kolegi wiem, że po jakimś czasie, kiedy faceci chcieli wznieść jakiś toast czy coś w tym stylu, padły komentarze ze strony (Z) typu "a ja już nie mam piwa..., piwko mi się skończyło..." No sorry, skończyło się, nie masz, nie pijesz. O ilości wyżulonych fajek nie wspomnę.

Na jakiejś domówce, kiedy koleżanka pościeliła mu materac na ziemi, by miał gdzie spać (no naprawdę luksus, czasami sypiało się na dywanie i było ok) stwierdził, że "nie będzie spał na podłodze jak pies".

Potrafił spalić papierosa i zgasić go o elewację domu swojej koleżanki. Przy niej, ślad został, peta rzucił na trawnik. WTF?

Jadł chipsy, krusząc przy tym niemiłosiernie (byłam świadkiem). Na uprzejme zwrócenie uwagi przez znajomą, by wziął sobie talerzyk, cokolwiek, byle tylko nie kruszył za mocno, stwierdził, by "się tak ostro nie spinała".

Zrzuta na jakąś bibę (oj dużo się kiedyś imprezowało). Padło na (Z), że ma kupić tytoń do fajki wodnej (coś ok 15 zł). Zaczęły się wykręty, że on nie wie gdzie to dostanie, że nie wie jak dojechać... Zadeklarowałam wtedy, że z nim pojadę i mu wskażę miejsce, akurat miałam kończyć zajęcia wtedy, kiedy on pracę i tak się ugadaliśmy, nieważne. Ważne jest to, że na miejscu był bardzo zdziwiony, że to ON ma zapłacić, chociaż ustalenia były inne, na które sam przystał. Jak później tłumaczył, myślał, że to ja mam się z nim złożyć na ten tytoń. Kupił z wielkim bólem serca, na imprezie nie robił nic innego, tylko palił shishę. Ale naprawdę, nie odchodził praktycznie na krok. No cóż, kupił, więc jego, musi zatem wszystko wypalić sam. Nie wspomnę, że 2 h później leżał z ogromnymi palpitacjami serca, a my chcieliśmy już wzywać pogotowie. Wszyscy się mega wystraszyli, impreza rozwalona, bo ziomek wyjarał praktycznie cały tytoń, bo kupił, bo jego, i musiał przecież wszystko wypalić...

Kiedy cudem miał swoje papierosy, nigdy nikogo nie częstował. Mówił, że jemu samemu nie starczy.

Kiedyś chwalił mi się, że wyszedł ze złotówką (autentycznie :D ) z chaty, i wrócił na drugi dzień "naj****y jak stodoła". No umie sobie zorganizować bal, nie powiem.

Słynne też były jego opowieści, jak to zjarał się albo "przyjął jakiegoś tabsa", bo znalazł się w odpowiednim miejscu o właściwym czasie i miał fazę za darmo : D

Sytuacji takich było więcej. Możecie stwierdzić, że może komuś liczę i żałuję np. by piwo postawić. Nie, po prostu sytuacje tego typu zdarzały się nagminnie. I miał kasę, serio. Zawsze dobrze ubrany, tatuaże, gadżety... Kontaktu już z nim nie ma, wszyscy mieli go dosyć. I słusznie.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 290 (336)

1