Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

orma_norma

Zamieszcza historie od: 28 czerwca 2012 - 19:11
Ostatnio: 10 listopada 2015 - 20:37
  • Historii na głównej: 3 z 8
  • Punktów za historie: 2089
  • Komentarzy: 21
  • Punktów za komentarze: 80
 

#68224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kawiarni. Przyszedł dziś klient i poprosił o 3 gorące cappuccino. Jeszcze zażartowałam sobie, że u nas tylko podajemy gorące kawy. :) Zamówienie przyjęłam, pan zapłacił, wszystko jak należy. Po 5 minutach zamówienie wyszło z kuchni, po czym wraca kelner, który zanosił klientowi kawę i mówi, że pan chciał duże cappuccino. Zdziwiłam się trochę, bo coś innego przy kasie mówił, ale trudno, zdarza się. Normalnie w tej sytuacji robimy nową kawę i problemu nie ma. Ale kątem oka widzę, że pan o twarzy koloru wiśni i parze buchającej z uszu zbliża się do kasy.

- Co to ma w ogóle znaczyć? Zamawiałem duże cappuccino, nie muszę znać języka branżowego, żeby zamówić duże cappuccino.

Na to odpowiadam:
- Bardzo przepraszam, zrozumiałam, że zamawiał pan 3 cappuccino, jeśli pan chce mogę zrobić nową kawę i panu przynieść.
- Nie, ja nic nie chce, proszę telefon do kierownictwa.

Wtedy odzywa się pani kierownik, która stała obok i mówi:
- Jestem kierownikiem, o co chodzi?
- To jest skandal, zamawiam coś i ma być mi to przyniesione, u mnie w restauracji za granicą to jest nie do przyjęcia!
- Bardzo przepraszamy, możemy panu zrobić jeszcze jedną kawę.
- Ja nic nie chcę, proszę wizytówkę, będę dzwonić do managera.

Pan wizytówkę dostał i poszedł.
Myślałam, że na tym sprawa się skończy, ale po kilku godzinach przyszła na mnie skarga od kierownictwa galerii handlowej, w której kawiarnia się mieści.

Nie wiem skąd się biorą tacy ludzie.

gastronomia

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (435)
zarchiwizowany

#64873

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Osiedlowa uliczka. Jadę samochodem na zakupy, przede mną jedzie jakieś auto. Nagle pojazd przede mną zatrzymuje się na środku ulicy, otwierają się drzwi od strony pasażera, zostają wyrzucone 4 puste butelki plastikowe, drzwi się zamykają i samochód odjeżdża.

Komentarz jest zbędny.

osiedle

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (233)
zarchiwizowany

#52839

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miał to być komentarz, ale jednak opiszę osobną historię.

Po przeczytaniu historii o kurierze http://piekielni.pl/52575 przypomniał mi się własny przypadek.

Zamawiałam przez internet ekspres do kawy Dolce Gusto. Jakieś 2 dni po złożeniu zamówienia o godzinie 7! rano (akurat miałam na 8 na zajęcia, więc już dawno wstałam, ale jakbym miała na późniejszą godzinę chyba obdarłabym kolesia ze skóry) dostałam smsa od kuriera, że "będzie z paczką między 11 a 13. Akurat tego dnia wyjątkowo miałam od rana do wieczora młyn, więc odpisałam, że niestety w tych godzinach nie mogę, czy mógłby przyjść ok. 17.

Czekam na odpowiedz. Godzinę, dwie, trzy. 10.30, a ja żadnej odpowiedzi nie dostałam. Wyrwałam się ze środka zajęć pod pretekstem sprawy rodzinnej i dzwonię do szanownego pana kuriera.

[J]a Dzień dobry, moje nazwisko orma_norma, ja dzwonię w sprawie paczki na adres taki-siaki. Czy dostał pan moją wiadomość, bo chciałabym sobie jakoś zaplanować dzień.
[K]urier Dzień dobry, a jaka to była wiadomość?

W tym miejscu wytłumaczyłam wszystko.

[K] A no niestety nie mogę, mam już zaplanowane wszystko.
[J] No dobrze, a czy mógłby pan mi ją przywieźć na uczelnię? (nadmienię tutaj, że moja uczelnia znajduje się szalone 2 minuty samochodem od domu, koleś daleko by nie miał).
[K] No wie pani, ja nie mogę, to może u sąsiada zostawię?

Akurat fartem miałam numer do sąsiadki, zadzwoniłam, oczywiście, przechowa mi paczkę.

Wydawałoby się koniec sprawy.
Ale..

W Dolce Gusto była promocja, że jak się kupi ekspres to przy kolejnym zamówieniu dostaje się szklanki gratis. No to żeby się okazja nie zmarnowała, zrobiłam zamówienie. Przez kuriera. Za kolejne 2 dni dostaję wiadomość (7.30 - pan chyba zaczął mieć serce dla ludzi, chociaż i tak mnie obudził), że pan będzie ok. 11 - 13. No niestety, znowu mam zajęcia o tej porze, ale na szczęście kończą się o 13, więc w domu byłabym max. 13.10. Więc odpisuje szanownemu panu, że zapraszam o godz. 13, jako że wcześniej ni w ząb.

W połowie zajęć dostaję smsa - paczkę zostawiłem u sąsiada. Akurat tak się pechowo złożyło dla pana, że mam bardzo wybuchowy charakter, więc zaraz po zajęciach telefon do kuriera

[J] Dzień dobry, z tej strony orma_norma, zostawił pan paczkę u sąsiadów, w ogóle co to ma znaczyć? Nie dość, że wysyła pan smsa o tak wczesnej porze, nie raczy pan odpowiedź na moją wiadomość, to jeszcze bez żadnego uprzedzenia zostawia pan paczkę u sąsiadów.
[K] No tak, ale ja nie mogłem o innej godzinie.
[J] Proszę pana, tu nie chodzi o to, czy pan mógł czy nie mógł, jakby pan mi dał znać, to ja bym sobie jakoś wszystko poustawiała. A ja nie wiem nic! To klient ma wychodzić do firmy czy firma do klienta?!
[K] No nie, przepraszam.
[J] Druga sprawa - zostawił pan paczkę u sąsiadów, ja nic im nie powiedziałam, tak się po prostu nie robi!

Darłam się na niego z 10 minut, koleś 2 razy przepraszał. Jak już ochłonęłam nawet mi się zrobiło go żal. No ale cóż, jakieś zasady obowiązują, paczkę odebrałam na szczęście w całości, ale dwa razy się zastanowię, czy coś jeszcze stamtąd zamówię.

kurierzy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)

#50516

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna osoba do Nagrody Darwina.

Mieszkam w bloku na 8 piętrze, a tuż przed moim blokiem, pod oknem, znajduje się sklep, który ma może ze 2 pietra wysokości, z mojego mieszkanka widzę więc jego dach. Siedzę pewnego wieczoru w domu, uczę się jak Pan Bóg przykazał do sesji, okna pootwierane, nagle słyszę śmiech i takie zawołania: "Hahahahahaha, Marek skacz, SKACZ!", "Co za kozak!" i jeszcze jakiś kobiecy głos "Ej debilu, weź stamtąd złaź!".
Z ciekawości odrywam się od nauki, podchodzę do okna i oto co widzę: grupka pijanych studentów dopinguje kolegę, który wszedł z parasolką na dach tegoż właśnie sklepu i, jak się domyśliłam, chciał wypróbować fizykę w praktyce.

No i zgadnijcie co się stało.

Skoczył.

Najpierw był śmiech, później cisza. Po jakiś 2 minutach przyjechała karetka i zabrała niedoszłego spadochroniarza.

No cóż. Fizyka 1:0 Parasolka.

studenci

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (692)
zarchiwizowany

#40258

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu, oglądając "Legendę Zorro" z Antonio Banderasem stwierdziłam, że przyszła pora na naukę hiszpańskiego. A nuż widelec łyżka kiedyś spotkam Antonia, przynajmniej będę umiała się z nim porozumieć ;)

Na popularnym portalu ogłoszeniowym zaczynającym się na literę T znalazłam ogłoszenie, że Hiszpan udziela lekcji hiszpańskiego. Mówi płynnie po polsku i angielsku, więc można się z nim dogadać, ale lekcje prowadzone są tylko po hiszpańsku. I do tego cena: 30 zł/h.

Ok, jak na początki nauki to super. Dzwonię pod podany numer. Odbiera kobieta.

[J]a
[K]obieta

[J] Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia.
[K] Jakiego ogłoszenia?

Już mi się lampka ostrzegawcza zapala w głowie, ale próbuję dalej.

[J] Ogłoszenia o lekcjach hiszpańskiego. Byłabym zainteresowana współpracą.
[K] Aha, aha, no tak. To wie pani, bo to mój chłopak prowadzi, to proszę podać godzinę i ja panią z nim umówię.

Umówiliśmy się na następny dzień na 13, ja miałam przyjść do niego do domu.

Następnego dnia stawiam się punktualnie na wyznaczone miejsce, dzwonię domofonem raz i nic. Dzwonię drugi raz bo może ktoś w toalecie albo po prostu nie słyszy. Dalej nic. Ponawiam próbę i znowu bez skutku. Już mi troszkę ciśnienie skoczyło i byłabym sobie poszła, ale ktoś wychodził z klatki, więc pomyślałam, że jeszcze spróbuję zapukać do drzwi. Wgramoliłam się na 4 piętro, pukam i jest! Drzwi otwiera mi kobieta, z którą rozmawiałam poprzedniego dnia.

[K] O jest pani, to zapraszam do pokoju, zaraz Juan przyjdzie.

Zaprowadziła mnie do pokoju, w którym nie szło siedzieć 2 minuty, a co dopiero całą godzinę. Kanapa wyglądała jakby była świeżo zakupiona z Magazine de la Śmietnik, stół ledwo stał, a zapach przypominał mieszankę nieświeżych ryb i amoniaku.

Po chwili wszedł Hiszpan, który miał mi udzielać lekcji.
Co się okazało, że Juan nie mówił ani słowa po angielsku, po polsku umiał tylko "dzień dobry", "do widzenia", "ku*wa" i "spie*dalaj". Trochę średnio, zwłaszcza jeśli chodzi o początek nauki.

Grzecznie podziękowałam za współpracę i już miałam zamiar wychodzić, kiedy naskoczyła na mnie dziewczyna Juana:

- Co ku*wa, wychodzisz?! Tylko szmato czas nam zabrałaś! Spie*dalaj stąd, bo ci zrobię krzywdę! I żebym cię więcej tu nie widziała!

W tym momencie wzięła buta i zamachnęła się na mnie.

Wybiegłam stamtąd w takim tempie, że gdyby przede mną biegł struś pędziwiatr, to chyba bym go dogoniła.

Nie ma to jak polska gościnność

edukacja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (199)

#38440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim pięknym mieście odwiecznym problemem było parkowanie. Raz, że nie można znaleźć wolnego miejsca parkingowego, a jak już się znajdzie, to człowiek czuje się jakby wygrał w totka, dwa, że jak już się do człowieka los uśmiechnie, to znowu dużo płacić trzeba.

Kiedyś na każdej ulicy stali tzw. "ciecie parkingowi", którzy wypisywali karteczki ile czasu samochód stał i jaka jest należność za parkowanie. Wtedy była swoboda, bo czasem trzeba było wyskoczyć do sklepu coś odebrać czy w jakiejś innej sprawie, która zajmowała 5 minut, w porywach 10, wtedy się mówiło takiemu "Panie, ja na 5 minut tylko, papiery muszę zanieść" i jak się jeszcze dorzuciło uśmiech nr 5, to pan puszczał wolno.

Teraz jednak miasto się wycwaniło, zainstalowali parkomaty, a najniższy czas parkowania do zapłaty to pół godziny. A ponieważ jaki polski naród jest każdy wie, miasto zatrudniło dodatkowo ludzi, którzy chodzili po mieście i sprawdzali, czy za szybą każdego samochodu jest bilecik parkingowy. Jeśli nie było, mandacik 35 zł.

Pewnego razu wracając z zakupów zasłyszałam taką awanturę. Otóż na ulicy stała pewna [K]obieta z malutkimi dziećmi i kłóciła się z [P]anią Mandatową.

[K] Pani, dlaczego mi pani ten mandat wystawiła? Zamknęłam samochód i poszłam do parkomatu kupić bilet, pani nie ma prawa wystawiać mi mandatu!
[P] Mam prawo wystawić mandat, ponieważ w chwili kontroli nie było żadnego biletu za szybą.

Przystanęłam, zdezorientowana, rozglądam się wokół. No fakt, ulica długa i szeroka, 2 parkomaty, jeden na jednym końcu, drugi na drugim, a kobiecina stanęła mniej więcej w połowie ulicy. Do najbliższego parkomatu z 300 metrów miała.
Co jak co ale mandatowa mogłaby odpuścić, nie dość że kobieta z małymi to jeszcze po bilet poszła. Ale nie, baba ciągnie dalej awanturę.

[P] Musi pani ten mandat zapłacić.
[K] No zwariowała baba, no! Kobieto, nie rozumie pani, że ja bilet poszłam kupić? Co miałam zrobić, wyjąć różdżkę i wyczarować?

Małe zbiegowisko się już zrobiło, jakiś dziadek mówi do mandatowej:
- Pani, darowałaby pani, przecież matka z dziećmi małymi stoi, po co robić scenę?

No i się zaczęło.
[P] Panie, zamknij się pan i nie wtrącaj, to sprawa między tą kobietą a mną. Mandatu nie zabiorę, już jest wypisany, ja mam się rozliczyć z każdego wypisanego mandatu! A jak pani nie zapłaci mandatu, to ja będę go musiała zapłacić! Nie mam takiego zamiaru! Ta kobieta musi go przyjąć i tyle!.

Na co momentalnie [K] zrobiła się czerwona i syknęła:
- O nie, ja nie podaruję! Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do kierownika!

Po czym obydwie poszły do biura kierownika.
Jak się sprawa zakończyła to nie wiem, mam nadzieję, że jednak kobiecie anulowali mandat.

Pazerność ludzka nie zna granic.

komunikacja_miejska

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 526 (584)
zarchiwizowany

#38898

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja babcia mieszka w bardzo małej miejscowości na kielecczyźnie. Jest to dobre 400 km od mojego miejsca zamieszkania, więc kiedy z rodziną przyjeżdżamy odwiedzić babinkę to jest to wizyta no, przynajmniej 5-dniowa. Na każdych odwiedzinach załapiemy się na przynajmniej jedną mszę w wiejskim kościółku nieopodal domu babci.

Sam kościół jest piękny, zadbany, dokoła kościoła piękny ogród, nawet stoi pomnik poświęcony pamięci bohaterom wojny. Ale niestety cały efekt psuje nomen omen piekielny ksiądz.
Tak między nami wydaje mi się, że jest on niespełna rozumu.

Dla przykładu, jedna z naprawdę wielu opowieści.

Rzecz dzieje się w wakacje. Msza przebiega zgodnie z planem, żadnych odchyleń od normy. Przyszły ogłoszenia duszpasterskie, ksiądz prowadzący mszę (nie proboszcz) skończył czytać, wszyscy wstają pewni, że już za chwilę koniec mszy. Na to z zakrystii wychodzi proboszcz, podchodzi do ambony i mówi:
- Proszę usiąść, mam coś ważnego do powiedzenia.

Ja patrzę się na babcię, babcia na mnie, trochę zdziwiona ale ok, jak kazał, tak robimy.
I tu się zaczął monolog szanownego proboszcza:

- Jak powszechnie wiadomo, w każdym tygodniu mieszkańcy wskazanej przez nas ulicy mają codziennie stawić się w kościele aby go posprzątać. W tym tygodniu sprzątaniem miała zająć się ulica Wiśniowa. Moi drodzy, to jest skandal! Na 20 mieszkańców przyszły 2 osoby: pani X i pani Y! To jest skandal! Uczestniczyć we mszy się chce, ale sprzątać nie ma komu!

Ja w kompletnym szoku, nie pochodzę z dużego miasta, ale to co ten ksiądz mówi to chyba trochę przesada. No kościół można posprzątać, ale żeby z nazwiska wymieniać? A jak ktoś na wakacje akurat wyjechał to co?
Mniejsza z tym, ksiądz dalej nie produkuje:

- Żebyście wiedzieli, ja to mówię, jeśli ktoś nie przyjdzie posprzątać kościoła, niech się pożegna ze świadczeniami. Proszę nie przychodzić do kancelarii bo i tak nie wystawię żadnego świadectwa, nawet proszę się nie fatygować, nie wystawię i tyle. A co dopiero ślub brać! Absolutnie się nie zgadzam. Nie sprzątacie kościoła to nie macie co liczyć na moją pomoc.

No myślałam, że wybuchnę śmiechem na cały kościół. To chyba lekka przesada, prawda?

Niestety, to jeszcze nie był koniec tyrady księdza, powyżywał się jeszcze z parę minut na Bogu ducha winnym ludziom, po czym przeszedł do wyczytywania nazwisk! i wysokości kwoty, którą dana osoba wpłaciła na kościół (a wiadomo, na wsi to każdy z każdym się zna, więc skandal gotowy).

Szok.

księża

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (169)
zarchiwizowany

#35562

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dosłownie sprzed paru chwil, w piekielnej roli głównej klucze od mieszkania.

Moja mama jest po operacji piersi. Nastąpiły jakieś komplikacje, coś spuchło, więc poprosiła mnie, żebym podwiozła ją do szpitala. Chcąc spełnić dobry uczynek, klucze od auta w dłoń, prawo jazdy, dowód samochodu, klucze do mieszkania i w drogę (nie wzięłam żadnej torebki, wszystko trzymałam w ręce, co ważne).

W chwili, gdy wychodziłyśmy już z mieszkania, zadzwonił telefon. Mama odebrała, a ponieważ zanosiło się na poważniejszą rozmowę, została w mieszkaniu. Ja natomiast wzięłam śmieci do wyrzucenia i krzyknęłam, że schodzę i że będę czekać na nią w samochodzie.

Muszę tutaj nadmienić, że mieszkamy w bloku, który jest ocieplany, więc w koło bloku brudno, pełno styropianu, robotnicy kręcą się cały czas. Drzwi do zsypu na śmieci znajdują się koło wejścia do budynku, zazwyczaj niezamykane, ale dzisiaj akurat zamknięte na kłódkę.

Wracając do naszej opowieści, zeszłam na dół, ponieważ drzwi zamknięte na kłódkę, śmieci trzeba wyrzucić okienkiem. Worek na śmieci duży, więc żeby nie machać nim dokoła, biorę worek w dwie ręce i wyrzucam. Szczęśliwa, że się nie pobrudziłam, idę do auta i czekam.

Nagle coś mnie tknęło, patrzę, jest dowód rejestracyjny, w nim prawo jazdy, ale kluczy jak były tak nie ma. Leciutka panika, wysiadam z auta, może gdzieś upuściłam po drodze (a do auta miałam może ze 3 metry od wyjścia z klatki). Idę, patrzę, nic. Akurat rodzicielka wychodziła, więc podbiegam do niej i taka rozmowa:

J(a)
M(ama)

J: Mamo, chyba wywaliłam klucze od domu do śmieci.
M: (ze zdziwieniem) ale jak to, co się stało?
J: No wywalałam śmieci i miałam w rękach klucze i dowód, a teraz mam dowód i kluczy nie mam, więc chyba musiałam je wyrzucić..

Mama panika w oczach, idziemy do zsypu. Ponieważ drzwi zamknięte na kłódkę, patrzymy przez okienko. Góra śmieci, nie dość, że śmierdzi, brudno to jeszcze ciemno choć oko wykol. Obok w budce stali robotnicy, jeden z nich podchodzi i się pyta:

R: A jakiś problem jest?
J: A bo wie pan, wyrzucałam śmieci i chyba mi klucze wpadły.
R: Pani poczeka, sprawdzi się.

Idzie, zagląda do kontenera ale chyba nic nie zobaczył bo zaczyna wspinać się na okienko i wchodzi do środka.

Stanął koło kontenera, patrzy i sam do siebie mówi:
R: Ku*wa, co za pieprzona robota, nie dość, że się w styropianie u*ebię, to jeszcze ku*wa w śmieciach grzebać muszę.

Mi trochę się głupio zrobiło, bo w sumie przez moją głupotę chłopina się męczy. No, ale nic, stoimy z matulą zestresowane, czarny scenariusz w głowie, że zamki trzeba wymieniać..
Pan robotnik grzebie w śmieciach (nie gołymi rękami, na szczęście miał rękawiczkę ;), grzebie i mówi:

R: No ja tu nic nie widzę, może w domu zostały?
M: Wie pan, pewnie na dno spadły i już ich nie znajdziemy..
J: No nie mogłam w domu zostawić, na pewno miałam je w ręce, chyba że już coś nie tak z moją głową i do reszty zwariowałam.
R: Ja to bym jednak sugerował sprawdzić w domu.
J: No ok, nie zaszkodzi.

Wzięłam klucze mamy i wio na górę. Z ciężkim sercem otwieram drzwi do chałupy i co się okazało? Piekielne klucze leżą sobie jak gdyby nigdy nic obok komputera. Musiałam je zostawić kiedy wyjmowałam prawo jazdy z portfela i o nich po prostu zapomniałam.

Czerwona jak burak schodzę na dół, zaśmiewając się przy tym głośno (jakby nie było, głupia sytuacja więc i moją głupotę należy wyśmiać :), wychodzę z klatki i z ulgą wołam:
J: No, znalazłam!

Pan robotnik w śmiech, mama czerwona ze złości.

R: No i po krzyku. Nie ma za co!
M: Wie pan, naprawdę dziękujemy, ma pan tu dychę, na piwko będzie.
R: Ale przecież to żaden kłopot był...
M: Nie, to był kłopot, dziękujemy jeszcze raz.

Pan dychę przyjął, pośmialiśmy się wszyscy (łącznie ze znajomymi, których spotkałyśmy w międzyczasie i którzy już zostali zaznajomieni z historią) i pojechaliśmy.

A ja z kolei nauczę się brać torebkę zawsze jak wychodzę z domu :)

blok robotnicy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (45)

1