Szefowej (byłej) ciąg dalszy.
Woda to niesamowity żywioł. Potrafi dniami, miesiącami, latami, kropla po kropli tworzyć coś albo niszczyć.
W mojej pracy doświadczyłam tego drugiego.
Pracowałam swego czasu dla kobiety, która dorobiła się w Stanach i po powrocie do Irlandii kupiła stary budynek w którym otworzyła dwie restauracje i B&B.
Szefowa, bo tak ją będę nazywać żeby nie przeklinać za bardzo, oszczędzała jak się da, na wszystkim (polecam wcześniejsze historyjki) i w owy budynek nie inwestowała wcale, nie naprawiała, nie kupowała nowych rzeczy poza najtańszymi ręcznikami do pokoi. (Za środki czystości służyły nam: płyn do mycia garów - rozrabiany na spray i proszek do prania do szorowania podłóg)
Była sobie kuchnia, nie ta w której gotowaliśmy, ale mniejsza, w której za czasów świetności B&B, ponoć klienci mogli gotować sobie posiłki. Kuchnia owa służyła nam za składzik, ale również coś w rodzaju kantyny (kiedy jeszcze szefowa pozwalała nam brać przerwy. Czasami pracowaliśmy po nawet 12 godzin, a z braku ludzi do pracy, bo wszyscy szybko odchodzili, nie wyrabialiśmy się i tak zostało, przecież dawałyśmy sobie radę).
Nad tą kuchnią znajdowały się pokoje, i widać było że "coś cieknie", zacieki były coraz większe, zimą zrobił się grzyb.
Ale po no naprawiać? No właśnie po co?!
Zaczynam sobie zmianę w jakąś sobotę bodajże, byłam pierwsza w pracy coby cały burdel otworzyć, odebrać dostawy, takie tam obowiązki.
Wchodzę do "małej kuchni" jak ją nazywaliśmy....... ZONK!
Na podłodze która wtedy wyglądała jak brodzik, leżał w strzępach cały sufit, wisiały rury, kable. Zaświecona lampa leżała wśród tego bajzlu dodając złowieszczości.
Z pracownikami którzy pojawili się po mnie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki :)
Wyłączyłam lampę i dzwonię do szefostwa. Nic - brak odpowiedzi. Pojawili się w pracy zgodnie z grafikiem. Moje im co się stało, idę z nimi do kuchni. Zapalają światło żeby lepiej widzieć i drą ryja:
- Co ja zrobiłam? (Ja??) Dlaczego to spadło?
Pytam się gdzie są korki żeby wszystko powyłączać zanim kogoś porazi - nie wiedzą!
- Po co powyłączać? Przecież korki same wybiją jak będzie spięcie!
To że te cholerne korki nie wybiły jak sufit spadł i jak się okazało, popaliło się kilka rzeczy, świadczy najlepiej o stanie "instalacji".
Najlepsze zostawiłam na koniec:
Szefowa kazała mi ten syf posprzątać! Nie wyłączyli korków, bezpiecznie przecież. Na moje protesty że się boję, wyśmiali mnie!
Skończyło się tak, że kucałam w wodzie po kostki, zbierając kawałki regipsu i rozmokniętej płyty wiórowej.
Mopa nie mieliśmy. Zbierałam wodę szufelka (od takiego kompletu do zamiatania podłogi) i ręcznikami...
Zostawię to bez komentarza.
Ps. Z tego co wiem od ludzi którzy tam pracują, sufit nigdy nie został naprawiony.
Jeśli ktoś jest ciekawy jak zmywaliśmy podłogi, zapraszam do mojej pierwszej historii: http://piekielni.pl/51697
Dzisiaj już bym się nie dała tak wykorzystywać, człowiek się uczy na błędach. Rzuciłam tą pracę z hukiem, ale o tym w innej historii.
Woda to niesamowity żywioł. Potrafi dniami, miesiącami, latami, kropla po kropli tworzyć coś albo niszczyć.
W mojej pracy doświadczyłam tego drugiego.
Pracowałam swego czasu dla kobiety, która dorobiła się w Stanach i po powrocie do Irlandii kupiła stary budynek w którym otworzyła dwie restauracje i B&B.
Szefowa, bo tak ją będę nazywać żeby nie przeklinać za bardzo, oszczędzała jak się da, na wszystkim (polecam wcześniejsze historyjki) i w owy budynek nie inwestowała wcale, nie naprawiała, nie kupowała nowych rzeczy poza najtańszymi ręcznikami do pokoi. (Za środki czystości służyły nam: płyn do mycia garów - rozrabiany na spray i proszek do prania do szorowania podłóg)
Była sobie kuchnia, nie ta w której gotowaliśmy, ale mniejsza, w której za czasów świetności B&B, ponoć klienci mogli gotować sobie posiłki. Kuchnia owa służyła nam za składzik, ale również coś w rodzaju kantyny (kiedy jeszcze szefowa pozwalała nam brać przerwy. Czasami pracowaliśmy po nawet 12 godzin, a z braku ludzi do pracy, bo wszyscy szybko odchodzili, nie wyrabialiśmy się i tak zostało, przecież dawałyśmy sobie radę).
Nad tą kuchnią znajdowały się pokoje, i widać było że "coś cieknie", zacieki były coraz większe, zimą zrobił się grzyb.
Ale po no naprawiać? No właśnie po co?!
Zaczynam sobie zmianę w jakąś sobotę bodajże, byłam pierwsza w pracy coby cały burdel otworzyć, odebrać dostawy, takie tam obowiązki.
Wchodzę do "małej kuchni" jak ją nazywaliśmy....... ZONK!
Na podłodze która wtedy wyglądała jak brodzik, leżał w strzępach cały sufit, wisiały rury, kable. Zaświecona lampa leżała wśród tego bajzlu dodając złowieszczości.
Z pracownikami którzy pojawili się po mnie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki :)
Wyłączyłam lampę i dzwonię do szefostwa. Nic - brak odpowiedzi. Pojawili się w pracy zgodnie z grafikiem. Moje im co się stało, idę z nimi do kuchni. Zapalają światło żeby lepiej widzieć i drą ryja:
- Co ja zrobiłam? (Ja??) Dlaczego to spadło?
Pytam się gdzie są korki żeby wszystko powyłączać zanim kogoś porazi - nie wiedzą!
- Po co powyłączać? Przecież korki same wybiją jak będzie spięcie!
To że te cholerne korki nie wybiły jak sufit spadł i jak się okazało, popaliło się kilka rzeczy, świadczy najlepiej o stanie "instalacji".
Najlepsze zostawiłam na koniec:
Szefowa kazała mi ten syf posprzątać! Nie wyłączyli korków, bezpiecznie przecież. Na moje protesty że się boję, wyśmiali mnie!
Skończyło się tak, że kucałam w wodzie po kostki, zbierając kawałki regipsu i rozmokniętej płyty wiórowej.
Mopa nie mieliśmy. Zbierałam wodę szufelka (od takiego kompletu do zamiatania podłogi) i ręcznikami...
Zostawię to bez komentarza.
Ps. Z tego co wiem od ludzi którzy tam pracują, sufit nigdy nie został naprawiony.
Jeśli ktoś jest ciekawy jak zmywaliśmy podłogi, zapraszam do mojej pierwszej historii: http://piekielni.pl/51697
Dzisiaj już bym się nie dała tak wykorzystywać, człowiek się uczy na błędach. Rzuciłam tą pracę z hukiem, ale o tym w innej historii.
gastronomia
Ocena:
354
(426)
Komentarze