Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66799

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/66567, przypomniałam sobie własne dawne przeżycia.

Zaczęłam pracę w nowym miejscu (biuro). W pokoju miałam sympatyczną, młodszą ode mnie dziewczynę, moją imienniczkę (D). Od początku żaliła się, jak to jej ciężko w życiu, bo przedwcześnie zaszła w ciążę z nieodpowiednim facetem, mieszka z dzieckiem wraz z jej rodzicami, którzy to wciąż szykanują ją (za zmarnowanie sobie życia), jak i dziecko. Sypała mnóstwem historii, jak to dziecko ma zakaz wstępu do salonu, rodzice się czepiają o wszystko i ogólnie to marzy o wyprowadzce, ale jej nie stać. Współczułam jej takiego przechlapanego życia, lubiłam ją, zresztą wszyscy w firmie poza kolegą K mieli do niej dużo sympatii i współczucia. K odegra w tej historii sporą rolę…

Gdzieś po pół roku pracy mnie się bardziej negatywnie w życiu podziało, mniejsza o szczegóły, w każdym razie zaczęłam szukać czegoś na wynajem dla mnie i mojego psa. Od słowa do słowa dodałyśmy z D dwa do dwóch i wyszło nam, że nic, tylko szukać razem. Ona z dzieckiem (wtedy 2 latka), ja z 14-letnią suczką. Spoko, na komunach studenckich już żyłam, dla mnie do ogarnięcia, ona też była na tak.

Szukanie szło słabo, mieszkania 2-pokojowe były, ale zawsze coś nie tak. D poznała mnie ze swoją koleżanką (M), która też miała psa i też szukała lokum najlepiej wspólnie. My się polubiłyśmy, psy też. Mieszkanie 3-pokojowe znalazło się szybko i dosłownie idealne pod każdym względem. Ja i M wprowadziłyśmy się od razu po odmalowaniu, w ramach pomocy skompletowałyśmy dla D umeblowanie do jej pokoju, decyzję o rozstawieniu mebli zostawiłyśmy D.

Pierwszy raz coś mi nie zagrało, gdy po dwóch tygodniach, jak już ja i M mieszkałyśmy razem, D jakoś nie kwapiła się choćby do wpadnięcia i decyzji, gdzie co ma stać (obiecałyśmy, że skręcimy i rozstawimy, ale niech powie, jak chce mieć, w końcu miała dziecko, nikt nie chciał jej pomagać, więc byłyśmy skłonne same to zrobić, tylko niech zdecyduje). Po 2 tygodniach odwlekania przez D wizyty, w końcu postanowiłyśmy zrobić jej niespodziankę, same wybrałyśmy naszym zdaniem optymalne ustawienie, podstępem (nie było łatwo) zwabiłyśmy ją na efekt końcowy. Wtedy D znalazła czas, aby się przenieść. To nas jeszcze nie zaniepokoiło.

Drugi raz: ci wredni, nienawidzący dziecka dziadkowie przyjechali w dniu przeprowadzki, ze łzami w oczach żegnając wnuczkę i jeszcze próbując przy nas przekonać D do zmiany zdania. Coś mi zaśmierdziało, ale może są dobrymi aktorami i grają przed nami…

A potem zaczęły się objawiać nieźle skrywane piekielności samej D:
1. Jak wcześniej rodzice byli bleee i niedobrzy, tak po przeprowadzce latała do nich co drugi dzień, wracając wieczorem z siatką różnego żarcia.

Co do żarcia...
2. Jak to w takich sytuacjach, każda miała swoją półkę w lodówce plus w kuchni były rzeczy wspólne jak ziemniaki, olej. D, mimo przynoszenia z domu od tych wrednych rodziców (nie kupowała, sama mówiła, że rodzice jej dają) po kilka paczek wędlin co drugi dzień, wolała moje wędliny, lubiłam kupić mniej, ale lepsze jakościowo. Wolała też moje masło zamiast swojej margaryny. Trafiło mnie, jak sobie kupiłam ukochane pieczarki marynowane. W ten dzień nocował u niej luby, rano obudziło mnie jej ćwierkanie: "a może pieczareczkę, spróbuj, dobre są, chcesz dokładkę, proszę, jedz". Wpadłam do kuchni, mój słoik pieczarek z prawie pełnego zrobił się prawie pusty. Niby nic, a wkurza…

3. Jako że przynosiła tych wędlin więcej, niż była z córką w stanie zjeść, notorycznie się jej przeterminowywało. Wywalała do kosza. W końcu zasugerowałam, że skoro tyle jej rodzice wciskają na siłę (jej wersja), to może niech te z najstarszymi terminami zostawia nam albo daje psom. Wolała jednak wyrzucać, zamiast się podzielić (co nie przeszkadzało jej dzielić się ze sobą i chłopakiem moim jedzeniem).

4. Sprzątanie. Każda miała dbać o swój pokój, a co do wspólnych powierzchni - tygodniowe dyżury. D nigdy nie miała czasu na zrobienie łazienki i wc. Cóż, skoro robienie gotowej kaszki (typu dodaj ciepłej wody i rozmieszaj) zajmowało jej ponad godzinę… Wrzątek wlewała do miski, po czym stała nad nim i patrzyła, jak stygnie. Sugestie, aby po prostu dodała wcześniej przegotowanej chłodnej wody, zbywała prychnięciem "a co wy tam wiecie". W tym czasie 5 fajek i 30 sms-ów.

Jak to przy psach, sierść się wala, co z tego, że sprzątałyśmy z M swoje pokoje i wspólną przestrzeń, skoro w pokoju D były kłęby tygodniami niesprzątanego syfu na podłodze. Wystarczyły otwarte drzwi, przeciąg i zaraz ten syf był z powrotem w przedpokoju.

5. Opieka nad dzieckiem polegała na tym, że dziecko notorycznie siedziało u nas w pokojach, bo D była zbyt zajęta gadaniem na GG z lubym. Dziecko przeszkadza? Wpychamy je do pokoju współlokatorki, wymuszamy włączenie bajek w komputerze i po sprawie. Dziecko robiło, co chciało, ulubiona zabawa 2-latki to zrzucanie wszystkiego z półek/stołu. Szczególnie pamiętam notoryczne zrzucanie z uśmiechem moich kanapek oraz wysypywanie draży orzechowych na podłogę. Zwracanie dziecku uwagi skutkowało wpadnięciem D do mojego pokoju i fochem, że przecież ona jest za mała, żeby rozumieć i czego ja się biednego dziecka bez ojca czepiam, mam po prostu lepiej pilnować swoich rzeczy.

W MOIM pokoju? Really?

Edit: Wtedy zaczęłam rozumieć, skąd ten słynny zakaz przebywania dziecka w pokoju rodziców D… Sporo później M podrążyła kanałami typu "brat koleżanki kolegi chłopaka siostry D" i wyszło, że w domu rodzinnym było to samo, a rodzice po prostu próbowali ją zagonić do wychowywania własnego dziecka.

6. Psy. Młoda znalazła sobie superzabawę, z nudów - nigdy nie widziałam, aby D się z nią bawiła albo chociaż wyciągnęła jej zabawki (były schowane, żeby młoda nie zniszczyła przypadkiem). Otóż zabawa polegała na kopaniu psów, czy to na łóżku, oczywiście w pokojach moim i M, czy to na legowiskach. A propos, umowa wstępna zakładała, że psy nie wchodzą do pokoju D, zaś ona pilnuje, aby młoda nie dokuczała psom. Kapcie młoda miała takie ortopedyczne jakieś, w każdym razie twarde jak buty. Psy szybko dostały stresa, pies M zaczął mieć napady padaczkowe po tym, jak młoda odkryła jeszcze lepszą zabawę - walenie go po głowie taką dużą i twardą szczotką do włosów. Rozmowy z D skutkowały fochem, że my się nie znamy na dzieciach, młoda za mała, aby zrozumieć (2 latka...), przecież same chciałyśmy z nią mieszkać i ogólnie niedobre i złe jesteśmy. Aha, jeśli ktoś myślał, że ona chociaż raz powiedziała dziecku, że "tak nie wolno”... Nie powiedziała. Udawała, że nie widzi albo od razu foch zwrotny do nas, że się czepiamy, a młoda tylko się tak bawi.

W końcu padło ultimatum: albo ogarniasz dziecko, albo psy zostaną zamknięte w pokojach, a twoje dziecko będzie miało zakaz wstępu. Foch total. Jak możemy młodej zabraniać kontaktu z pieskami, które tak lubi (SIC!).

W firmie patrzyli na mnie jak na zwyrodnialca, bo biednej młodej bez ojca zabraniam pobawić się z pieskiem. Tak, D opowiadała po firmie swoje wersje tego, co się działo.

Było tego jeszcze sporo, włącznie z buntowaniem M przeciwko mnie, klasyka intrygi, cobyśmy się nie zgadały. D przegięła, kiedy rozwaliła mój firmowy telefon i próbowała na bezczela zwalić to na mnie. Kolega K jednak dał mi znać, co się dzieje za moimi plecami. W domu zrobiłam D małą awanturę, wyparła się. Po chwili M zaprosiła mnie na dłuuugi spacer z psami i opowiedziała mi, co widziała, a mianowicie gruby upadek mojego telefonu, za sprawą D, na drewnianą podłogę. Do czego D oczywiście się nie przyznała sama z siebie.

No cóż, po kilku dniach została wykopana. Tak, byłyśmy okrutne i wyrzuciłyśmy biedną samotną matkę z dzieckiem. I jakoś tak nam ulżyło, a psy odżyły. Tylko w firmie wszyscy poza K traktowali mnie jak trędowatą, ale i to się w końcu unormowało, a D zniknęła w końcu całkiem z mojego życia prywatnie i zawodowo.

Edit 2: Tak mi się przypomniało jeszcze, co było niezłe: afera o zużycie wody. Otóż do mnie wpadał na weekendy ukochany, rano brał szybki prysznic, wiadomo, kawa, spłuczka w wc, papier toaletowy… D szybko to podniosła, najpierw podbuntowując M, że powinnam płacić w związku z tym więcej niż 1/3 za wodę, prąd itede. Zrezygnowała z postulatu, kiedy przypomniałam jej, że przecież mieszka z dzieckiem, które co dzień kąpie, gotuje mu, więc zużywa więcej gazu, wody i prądu niż ja i mój chłop, który bywa przez jedną noc i poranek w ciągu tygodnia. A że jej luby też wpadał… No cóż, usiądźmy i policzmy dokładnie… Jakoś już nie chciały dalej dyskutować...

M po aferze z telefonem otworzyły się oczy i bardzo mnie potem przepraszała, że dała się w to wciągnąć wtedy.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (311)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…