Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#68057

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam podobny zestaw jak autor http://piekielni.pl/68017

Kiedyś niechcący wyrwało mi się, że mój kolega-anglista to ma dobrze, dostanie 3 dychy za 45 minut pracy i to na rękę :)
Kumpel tylko na mnie brzydko popatrzył i odparł, że korepetycje z angielskiego to tylko w teorii fucha lekka, łatwa i przyjemna i że piekielności zdarzają się nader często. Przytoczył kilka z nich.

1# Niewychowane bachory
Ileż razy mój kumpel był w domu, wydawałoby się, porządnym, a dzieci, które miał uczyć, okazywały się niegrzeczne i niewychowane. Dziecko jedzące na lekcji? Piszące smsa albo odbierające telefon? Standard. Niektóre dłubały w nosie (i wiadomo, co robiły dalej, nie chcę przytaczać), inne kręciły się bez przerwy na obrotowym krześle albo włączały sobie jakąś gierkę na komputerze. Nie dziwię się kumplowi, że może 2-3 razy zdarzyło się, że uczył kogoś przez kilka lat. Z reguły było to kilka miesięcy, potem już nie chciał wracać do tych smarkaczy.

2# "To ja miałem jakieś zadanie?"
90% uczniów mojego kolegi nie odrabiało zadań. Poważnie! Przez te kilka lat nauczania miał on może jedną osobę, która zadania robiła na czas, a nawet jak nie dała rady, potrafiła uprzedzić wcześniej, że nie zdąży (wiadomo, różne są sytuacje). W pozostałych przypadkach albo nie potrafili zrobić zadania (po co wziąć słownik, po co skorzystać nawet z wujka googla, po co poprosić kogoś o pomoc - angielski to nie chiński, naprawdę setki osób go znają), albo, i to o wiele częściej, po prostu nie otwierali zeszytu. Kolega mówił, że normą jest sytuacja, gdy na początku lekcji prosi ucznia o pokazanie zadania, a ten/ta otwiera szeroko usta i ze zdziwieniem pyta: "To ja miałem/-am coś zadane???"

3# "Nie nauczyłem się, bo miałem trening"
Sytuacja powiązana z poprzednią.
Normalne i oczywiste jest, że skoro nauczyciel daje z siebie wszystko, uczeń tym bardziej powinien, zwłaszcza, że za to płaci. Brednie! Uczeń może sobie bimbać, nie umie i uczyć się nie będzie (ile razy kumpel słyszał od matki chłopaczka: "On jest zdolny, tylko taaaaki leniwy"). Nauczyciel nie jest od tego, żeby wychowywać, tylko żeby nauczyć konkretnej rzeczy. Tymczasem rodzice z reguły nie robią NIC, by pociecha zaczęła się uczyć. Jeżeli gostek nie jest przygotowany na dziesiątą lekcję z rzędu, naprawdę nie ma sensu uczenie go. Jak korepetytor ma ruszyć z materiałem, jak dzieciak nie może pojąć "to be", "to have", nie zna liczebników, miesięcy, dni tygodnia itd.?
Jest jeszcze inna kwestia. To, że uczeń nie zostanie w przyszłości anglistą, nie oznacza, że korepetycje z angielskiego są na dalszym miejscu w hierarchii. Jeżeli rodzice decydują się na godzinę angielskiego tygodniowo, to chyba są świadomi, że synek będzie musiał ciężej pracować? Nic bardziej mylnego. Ileż to razy kumpel słyszał od ucznia: "Nie zrobiłem zadania, bo miałem trening"... Niekiedy opierdzielał jego i rodziców, że nie szanują jego czasu i że angielski jest tak samo ważny jak trening.

To tylko kilka z przytoczonych historii. Tak sobie myślę, może niektórym korepetytorom nie przeszkadzałoby, że pracują na darmo, że ich uczniowie niczego nie umieją, a oni zgarniają kasiorę praktycznie bez wysiłku... Ja tak bym pracować nie mógł, mój kumpel też nie, dlatego od jakiegoś czasu ma dwoje - tak, DWOJE - uczniów, oboje z polecenia, uczy ich drugi czy trzeci rok i ma święty spokój :)

Korepetycje angielski uczniowie

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…