Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#68601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W historii http://piekielni.pl/68594#comments byliście zdziwieni, jakim cudem można dzieciakom wcisnąć kit, że od nazwy szkoły zależy ich dostanie się na studia.

Opowiem o tej szkole więcej. Zapewniam, choć to nieprawdopodobne. Każda opisana sytuacja nie jest fejkiem, ani oprawiona choć trochę kolorystyką.
Do dziś omijam ten budynek i nie zapuszczam się w jego pobliże, bo budzi mój niesmak.

Nie byłem uczniem, który miał naukę gdzieś - dochodziłem do wniosku, że nauczyciel służy do wyłożenia tematu, a nie milion różnych korepetytorów. A zwłaszcza, że na wszelkie korepetycje, mojej rodzinie nie pozwalały finanse, więc w przeciwieństwie do rówieśników, nie miałem miliona korepetycji i zajęć.

Szkoła gimnazjum+liceum, od pierwszego dnia pierwszej klasy gimnazjum łechtanie uczniów tekstami "jesteście wyjątkowi" nie tylko przez dyrektorkę, ale i każdego praktycznie nauczyciela. Obojętnie, czy jesteście na apelu, dostajecie zadanie domowe, macie w-f, jest godzina wychowawcza-"JESTEŚCIE WYJĄTKOWI, bo tylko wy zakwalifikowaliście się do naszego gimnazjum".

Nic więc bardziej zadziwiającego, że po dwóch-trzech miesiącach, zaczął się tzw. "wyścig szczurów", a wszelkie stosunki przyjacielskie, bądź nie, odchodziły do lamusa w sprawie nauki.
Po chorobie pytasz "hej, co było zadane?". Dostajesz odpowiedź - "Nic".
A na lekcji "Dzieci, teraz sprawdzimy wasze wypracowania na 250 słów. Nie masz? Dostajesz pałę! Co z tego, że byłeś chory? Mogłeś zapytać! Pytałeś Klaudię, Kamila i Tomka, a oni odpowiedzieli, ze nic nie było? Dzieci, czy to prawda? No widzisz! Nieprawda! Kłamiesz!".

Każdy chciał być WYJĄTKOWY, w "najbardziej elitarnej z elitarnych szkół". Ludzie potrafili na przerwie gadać normalnie, a podczas następnych 45 minut się zeżreć, byleby tylko dostać stopień więcej od drugiego.
Płakali jak bobry, gdy dostali niżej niż 4.

Na apelach rozpoczynających i kończących rok szkolny/semestr/okres świąteczny/zimowy, staliśmy w dusznej auli i w mrozie/zaduchu/słońcu/chłodzie klaskaliśmy jak małpy, podczas gdy dyrektorka odprawiała litanie rzeczy i ludzi, którzy w danym roku szkolnym otrzymali JAKIEKOLWIEK osiągnięcie, od brania udziału w olimpiadzie z fizyki kwantowej na wygraniu w Scrabble kończąc.

Sytuacja po której zdecydowałem się opuścić całe to gimnazjum, zdarzyła się w trzeciej klasie. Zadanie, wypracowanie na polski.
Sam zadania nie miałem, byłem chory, a i zmęczony tłumaczeniem, że pytałem ludzi o zadanie. Po prostu dałem znać, że nie mam i tyle. Temat był nowy i nie przerabiany, a więc słuchałem uważnie, jak daną rzecz napisać.
Polonistka rozpływała się nad praca swojej ulubienicy, która brała udział w wielu olimpiadach, konkursach itp. dajmy na to, Kasi. "Przeczytaj Kasiu jeszcze raz swoją pracę, dostajesz szóstkę" - powiedziała ku zazdrości reszty klasy.
Następnego dnia, szukałem w internecie przykładów wypracowań, aby sklecić coś podobnego. I znalazłem. Wypracowanie jej. Kropka w kropkę przepisane.
Puściły mi nerwy, bo jak to - ja mam zapier*alać, a ona sobie skopiuje z internetu i zadowolona?
Dałem znać nauczycielce. Każda normalna nauczycielka, rozwiązałaby sprawę delikatnie. No ale nie nauczycielka "elytarnej szkoły":
-"Słuchajcie dzieci, Scorpion mi doniósł, że Kasia skopiowała pracę ze strony tej i tej. Kasiu, pokaż zeszyt. Nie masz dzisiaj? Przecież ty zawsze miałaś zeszyt. Och, no nieważne, pokażesz jutro. A że to twój pierwszy raz to wyjątkowo ci nie dam nieprzygotowania."
Następnego dnia, polonistka zobaczyła zeszyt cały w zmazywaczu do pióra. Kasia zmieniła kontekst niektórych zdań, poprawiając je mazakiem. Jednak nauczycielka nie widziała problemu. No chyba oprócz mnie, w którym widziała agresora na swoją Bogu ducha winną, ulubioną uczennicę.
Zakończyła lekcję w tonie "Wiecie, do kogo powinniście mieć pretensje, że było na lekcji niemiło" i wyszła z klasy.

Wiadomo, co się działo przez następny miesiąc w gimnazjum. Oprócz góra dwóch osób, całą klasa się ode mnie odsunęła, nie widząc błędu w zachowaniu pupilki, tylko moim.
Czyszcząc plecak, książki z kleju, susząc spodnie po w-fie i wyjmując piórnik z toalety, odliczałem dni, godziny i minuty, do końca klasy.
Nauczyciele oczywiście mieli mnie w dalekim poważaniu, bo kto by się tam przejmował gościem, który nie był na żadnej olimpiadzie czy konkursie pozaszkolnym.
Tym bardziej wychowawczyni, którą obchodzili tylko laureaci, a nie "jacyśtam szarzy uczniowie". Laureaci za nic mieli u niej szóstki z przedmiotu, a mogli jechać nawet na dwójach przez cały rok. Dlaczego? Bo tak.

Parę dni po zakończeniu szkoły, mama dostała telefon od jednej z moich "koleżanek" z klasy-przewodniczącej, domagającej się zwrotu pięćdziesięciu PLN, które to były przeznaczone na prezent dla nauczycielki. A kto dał jej numer? Wychowawczyni, oburzona że "nic od Scorpiona nie dostałam przecież, nawet na prezent z kolegami i koleżankami się nie złożył".
No ciekawe czemu.

I rodzynek na koniec.
We wrześniu następnego roku, przy wejściu do szkoły widniała lista, na której pisały jawnie dane osób, które się NIE ZAKWALIFIKOWAŁY do liceum "elytarnej szkoły", a także ci, którzy z tego "zaszczytu" zrezygnowali.
Dyrektorka na apelu I licealnych stwierdziła, że "Nie dostali się lub odeszli, bo nigdy na TAKĄ SZKOŁĘ JAK NASZĄ NIE ZASŁUGIWALI".

szkoła z piekła rodem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (500)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…