Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bayerus

Zamieszcza historie od: 29 października 2012 - 22:24
Ostatnio: 20 grudnia 2015 - 12:50
  • Historii na głównej: 1 z 5
  • Punktów za historie: 783
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 14
 

#69983

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi rodzice są po rozwodzie. No cóż - zdarza się. Jednak cyrki jakie działy się podczas rozwodu to już inna bajka.

Powiedzieć, że moja babcia nie lubiła mojego ojca to tak, jakby zderzenie z rozpędzoną ciężarówką na autostradzie zakwalifikować jako zadrapanie. Miarka przebrała się jednak podczas pewnego cyklu incydentów.

Mój ojciec związał się z moją macochą (swoją drogą cudowna kobieta), a ta miała syna. Prowadzi również własny zakład kosmetyczny. Pewnego razu odbiera ona telefon z nieznanego numeru i... cisza. Po kilku sekundach rozłączenie.

Dwa dni później - to samo. Z jedną różnicą. Teraz słychać było dyszenie, a'la Darth Vader.

Kolejne parę dni - telefon. Ten sam nieznany numer. Odbiera, a w słuchawce rozlega się enigmatyczne stwierdzenie "Ty kur*o". W tym momencie stwierdziliśmy, że trzeba działać. Numer dodany do nowego kontaktu i czekamy na kolejne połączenie.

Ostatnia rozmowa tego typu była bardzo dla rozmówcy z drugiej strony słuchawki niefortunna. Otóż akurat obok mojej macochy był mój ojciec i całą rozmowę nagrał. Żeby było mało rozpoznał głos dzwoniącej, mówiący, cytuję "Ty kur*o zabiję Ci tego Twojego synalka i spalę Ci zakład, a twarz obleję kwasem".

W ciągu 3 minut ojciec znał położenie telefonu z którego były wykonywane wszystkie połączenia. Dlaczego?

Budka telefoniczna wbrew pozorom nie jest jak w starych amerykańskich serialach i nie bywa anonimowa. Każda ma swój numer tel, który wyświetla się na komórce, gdy się z niej dzwoni. Dodatkowo namierzenie jej to kwestia jednej rozmowy z konsultantem tp. I tak okazało się, że budka jest 200m od pracy mojej babci, a w trakcie rozmowy nie było jej na stanowisku pracy, bo - jak to powiedziała swojej koleżance - wychodzi na 10 minut. Przypadek? Nie sądzę.

Powiedzcie mi, jak można być tak zawistnym i jednocześnie tak głupim, ryzykując więzienie na kilka ładnych lat albo wyrok w zawieszeniu w wieku 60 lat? Pomijając już nawet tę sprawę - jak można takie rzeczy robić własnej rodzinie?

cudowna_rodzinka

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (468)
zarchiwizowany

#67656

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z dzisiaj

Jako że maturkę zdałem i najdłuższe wakacje w życiu rozpoczęte, to i postanowiłem sobie coś dorobić. Zatrudniłem się na miesiąc jako magazynier/asystent serwisanta.

Dzisiaj miałem nieprzyjemność obsługiwać klienta do którego pojechałem na konserwację klimatyzatora. Sytuacje w kolejności.

1. Urządzenie nie chłodzi. No OK. Na prośbę o przybliżenie problemu usłyszałem:

[K] A bo Panie ja w nocy ustawiłem na 22*C, a jak przychodzę to mi lampki migają i 25*C mam.
[Ja] A jak migają? (każdy rodzaj migania to inny błąd urządzenia)
[K]Ano tak migają, że nie migają, tylko się świecą.

...Aha...

2. Jak można dopuścić, żeby urządzenie wrażliwe na brud, kurz, syf i wszystko co fruwa w powietrzu dopuścić do stanu takiego, żeby silnie stężony odgrzybiacz nie dał sobie z tym rady? Bardzo prosto.

[Ja] A kiedy ostatnim razem ktoś z naszej firmy był u Pana?
[K] A tak ze 4 lata temu?...

Konserwację robi się MINIMUM raz na rok.

3. Turbina wprawiająca powietrze w ruch była brudna i oblepiona kurzem. Trzeba wyczyścić. Bierzemy więc z kolegą pędzelki i czyścimy jak Bozia przykazała trzymając wiaderko do którego brud wpada. Nagle wbiega Klient.

[K] A co wy tu ku*wa robicie?
[Ja] Czyścimy turbinę...
[K] Tak to ch*ja zrobicie bo to trza karczerem.

Klient nasz Pan, więc jak karze to zrobimy, ale tutaj jest to kompletnie zbędne (pędzle z koncentratem czyszczącym zrobią to niemal dokładnie tak samo), a sam demontaż turbiny trwa 30 minut.

[Ja] Ale to nie jest potrzebne, możemy to wyczyścić tak.
[K] Nie, bo mi tu brudzicie.

Sprawdziłem. Z wiadra uciekły nam SŁOWNIE TRZY pyłki wielkości główki od szpilki.

4. Hit sezonu. Obudowa zdjęta i idę ją czyścić. Klient proponuje wyjście z nią na zewnątrz poza sklep i nie czekając na moją odpowiedź wynosi mi wyczyszczoną już z zewnątrz obudowę, kładąc ją - ku memu przerażeniu - na...jezdnię. Tak - tą czystą stroną jednocześnie rysując obudowę. Na moje błaganie o położenie na chodnik usłyszałem odmowę. Czemu?

[K] Bo chodnik nowy i się pobrudzi.

No tak - kretyn ze mnie. Toż to logiczne.

5. Klient patrzy się lirycznym wzrokiem w bliżej nieokreślonym kierunku i mówi:

[K] Panie, a co tu tak piszczy?
[Ja] ???...Może papier jak się ślizga po mokrym plastiku?...
[K] Nieeee, to chyba sroka. To sroki tak skrzeczą. Wiesz Pan, te ptaki to tak jazgoczą... - i mamrocząc dalej o ornitologicznych cudach przyrody idzie do siebie.

Skąd się tacy ludzi biorą?...

uslugi serwis klimatyzacja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (200)
zarchiwizowany

#64823

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że w tym roku kalendarzowym i również przed zakończeniem kwalifikacji wojskowych kończę 19 lat, to w pewien piękny i radosny dzień otrzymuję wezwanie do WKU (Wojskowa Komisja Uzupełnień) razem z wymogami gdzie i kiedy mam się stawić i co ze sobą zabrać. Dla historii ważne jest to, że mam cukrzycę, a to oznacza, że (zgodnie z wymogami stawianymi przez WKU) MUSZĘ mieć ze sobą wszystkie badania specjalistyczne w przeciągu 12 miesięcy (w moim wypadku to cykliczne wyniki hemoglobiny glikowanej).

Tak więc staram się wszystko załatwić, chodzę do przychodni, do szpitala, zbieram wszystko co się da począwszy od zaświadczenia o cukrzycy przez wyniki badań a nawet badania ogólnodiagnostyczne będące co prawda 13 miesięcy przed datą stawienia się w WKU, ale kto wie - może się czepną? Więc i to zbieram.

Zebranie tej papierologii stosowanej w przychodni zeszło mi w 15 minut, ale tylko dlatego, że Pani Doktor wypisała mi wszystko zamiast mojej Pani Doktor Prowadzącej.

W szpitalu to niestety nie taka łatwa sprawa. Najpierw karty pacjenta/badań/wyników idą do ksero. Potem ksera idą do podpisu przez dyrektora szpitala (niepotwierdzone mogą przez WKU nie zostać przyjęte) a później do rejestracji do odbioru. Całość trwa od 1 do 2 tygodni. No fajnie...Cóż - dokumentacji w końcu nie otrzymałem z racji zbyt małej ilości czasu. Ale pozdrawiam przemiłą Panią z Rejestracji za stanięcie na rzęsach aby się to udało :)

Tak więc uzbrojony w zdjęcie 3cm/4cm, papiery medyczne, wezwanie i zaświadczenie o pobieraniu nauki czekam na przyjęcie, podaję dane, oddaję materiały do kartoteki i jestem wzywany na badanie lekarskie.

Spytacie więc gdzie piekielność?

ŻADNE - powtórzę - ŻADNE z kser badań i skierowań i wszystkich innych pierdół nie było potrzebne. Jedyne co Pani Dochtur wzięła to zaświadczenie o cukrzycy typu I.

Kurtyna

WKU Łódź - 2

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (45)
zarchiwizowany

#62347

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiem, że wiele się tutaj słyszy o ludzkiej znieczulicy, no ale to już drobna przesada.

Dla historii są ważne dwa fakty - jestem chory na cukrzycę typu I i byłem ubrany może nie w garnitur, ale na pewno raczej "wyjściowo".

Wczoraj razem z moją przyjaciółką po szkole wyskoczyliśmy do pobliskiej galerii handlowej na zwykłe spotkanie, bo naprawdę długo się nie widzieliśmy. Już wtedy czułem się dziwnie. Nie było mi słabo, poziom cukru w normie, więc nie przejmowałem się tym zbytnio.
Tuż po wyjściu z galerii szliśmy na przystanek tramwajowy oddalony o jakiś niecały kilometr. Pod koniec drogi nastąpił u mnie gwałtowny spadek cukru we krwi - dostałem lekkiego ataku. Z niewyjaśnionych przyczyn poziom cukru spadł mi do tak niskiego poziomu, że straciłem świadomość. Dzięki Bogu, że akurat jechał do mnie tramwajem mój chłopak. Gdyby nie on prawdopodobnie leżałbym teraz w trumnie albo na OIOMie.

Otóż co się stało? Zacząłem się dziwnie zachowywać. Zacząłem się szarpać z przyjaciółką i wyzywać ją, że mnie obmacuje, podczas gdy ona chciała pomóc mi ustać na nogach. Potem stwierdziłem, że ruchliwa ulica to idealne miejsce wręcz do chodzenia sobie w tę i z powrotem bez celu. W międzyczasie mój luby zauważył nas i podbiegł z pomocą. Mniej więcej w tym samym czasie wpadł mi do głowy pomysł realizacji motta "Born to be wild!" i udałem się na trójpasmówkę przechodząc na czerwonym świetle. Gdyby nie jego błyskawiczna reakcja rozjechałaby mnie ciężarówka. Przeprowadził mnie razem z moją przyjaciółką bezpiecznie na drugą stronę ulicy jednocześnie trzymając i pilnując, żeby nic nas nie zabiło przy okazji i zaczął mnie ocucać, bo poziom cukru samoczynnie zaczął wracać do normy.

Teraz dlaczego o tym piszę? Całemu zajściu przyglądała się grupka hipstero-dreso-skejtów. Widzieli zamieszanie, słyszeli rozmowy moich znajomych o moich lekach, słyszeli jak mówię, że poziom mi spadł. Nie śmierdziało ode mnie ani wódą, ani papierosami. Nie rzygałem na lewo i prawo.
ŻADEN nie zareagował. ŻADEN nie spytał czy może im nie pomóc w czymś. ŻADEN nie zapytał czy nie wezwać karetki. Ba! Śmiali się z całego zajścia. A przechodząc koło naszej trójki radośnie komentowali mnie i mój stan słowami "co za ćpun...", "Złoty strzał!" itp.

Ja rozumiem - nieświadomość, niewiedza co to cukrzyca...Ale jak można być AŻ TAK nieczułym na to, że drugi człowiek też może potrzebować pomocy i to wcale nie ze swojej winy co gorsza?

łódź...po prostu łódź

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (30)
zarchiwizowany

#59019

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cóż...właśnie wkroczyłem w niechlubny wiek, dzięki któremu wśród znajomych otrzymałem ksywę "Dostawca". Jako pełnoprawny już obywatel Polski dostałem kilka przywilejów w zamian za...NFZ. To moja pierwsza historia tutaj, ale zmusiła mnie ona do jej opisania. Tak, wiem, że kwiatki w tej kwestii można mnożyć lepiej niż mannę z nieba, jednakże przez głupotę tej instytucji niemalże wylądowałem w szpitalu w stanie ciężkim - ot dobry start w życiu dorosłym.

Od 2000 roku (a więc już sporo) choruję na cukrzycę typu I - czyli tą nieuleczalną, gdzie organizm nie produkuje insuliny w ogóle. Z tego powodu jestem zmuszony wstrzykiwać ją sobie regularnie domięśniowo. Jako, że wtedy do mojej osiemnastki zostało mi jeszcze parę dni byłem wciąż zapisany w poradni diabetologiczno-pediatrycznej. Pewnego pięknego ranka zauważyłem, że brakuje mi insuliny a do wizyty jeszcze tydzień. No cóż...musiałem po samą receptę (!) przyjść wcześniej i liczyć na to, że ktoś z kolejki mnie wpuści. I zaczynamy show...

1) Rejestracja

Pani w rejestracji pyta się mnie o powód przyjścia. Tłumaczę, że mam wizytę zapisaną na za tydzień, ale skończyła mi się insulina i muszę dostać receptę.
[R] Nie.
[J] Dlaczego?
[R] Nie jest Pan umówiony na dzisiaj.
[J] Wiem, ale to nagła sprawa
[R] Trzeba było zadzwonić.
I tak w koło Macieju. Kolejka za mną jak do mięsnego za komuny, a ja dalej walczę. W końcu tyranozaur zza lady łaskawie pozytywnie rozpatruje moją prośbę, EWUŚ sprawdzony (Ewidencja Ubezpieczeniowa), zielone światło. Idę do poradni - 15 minut w plecy.

2) Poradnia diabetologiczna

Grzecznie podchodzę do czekających w poczekalni ludzi i pytam kto ostatni oraz czy ewentualnie mogę wejść jedynie po receptę. Dziękuję tutaj przemiłej Pani, która pomimo pośpiechu wpuściła mnie przez siebie. Wchodzę więc zamiast niej do gabinetu i idę do Pani doktór, przy okazji prosząc o wyjęcie mojej karty pacjenta. Kwiatki zauważone w kolejności:
- Nie ma mojej Pani doktor prowadzącej
- Moja karta pacjenta zaginęła w buchalterii na biurku
- Razem z inną Panią doktor - ONA - 1,6 metra rudej śmierci w postaci pielęgniarki, z którą nienawidzimy się od dziecka.
Wchodzę, przedstawiam sprawę. Okazało się, że:
- Moja wizyta była tydzień temu (nikt mnie nie poinformował o zmianie terminu)
- ONA nie pozwoli lekarce wypisać mi recepty bo nie było mnie na wizycie i migam się od wizyt jak mogę (raz - słownie)
- Muszę szukać swojej doktor prowadzącej, która na głowie ma dwa oddziały w szpitalu dziecięcym i przychodnię dla dorosłych (czyli prościej znajdę jeden konkretny atom w kosmosie niż ją samą).
W międzyczasie powiedziała mi co myśli o moich stosunkach z matką, jak ja jej nie szanuję, jak ona się o mnie martwi itp. itd. Moje koligacje i relacje rodzinne to materiał na dłuuuuugi cykl historii, więc powiem tylko, że po prostu to zlałem i odszedłem z kwitkiem. A właściwie to i bez niego.

Jak się domyślacie doktor nie znalazłem. Pozostaje mi lekarz pediatra w przychodni. 5km dalej. Po 16. Więc jadę przez całe miasto jak po...walony i o 16.45 wbiegam zdyszany jak dziki osioł do poczekalni, a tam pogrom. Ludzi więcej niż na koncercie Justina Biebera w Arenie i wszyscy do mojego pediatry...

3) Przychodnia

Wyciągnąć kartę w rejestracji to nie problem. Chorobową proszę. Dostaję. Ale...
[R] A Pan za chwilę ma osiemnastkę tak?
[J] Tak.
[R] A to Pan musi wypełnić te druki.
Dostaję w łapę plik karteczek o formatach od A8 (bo to mniejsze nawet od złożonej chusteczki do nosa) do A4 włącznie i mam to zrobić najlepiej na wczoraj i wysłać dwa dni temu. No to jedziemy. Biorę za telefon dzwonię do ojca i wypełniamy. A czas płynie...

W końcu oddaję papiery i wolny od biurokracji po godzinie 17 (!) radośnie wchodzę na teren poczekalni. Ludzi wcześniej było dużo? Teraz z paru mrówek zrobiło się mrowisko. Cudownie. Ale moje szczęście znowu dało o sobie znać. Pani doktor zauważywszy mnie stojącego pod drzwiami rozpoznała mnie i wiedząc, że widzi mnie już ostatni raz (zmiana przychodni na rejonową) zaprasza i pyta w czym problem. Mówię i opisuję...
[D] Michał ale ja nie mogę Ci wypisać tej recepty.
[J] Ale jak to? Powiedzieli mi w poradni że może mi wypisać lekarz pierwszego kontaktu, czyli Pani.
[D] Ale ja nie mam ważnego zaświadczenia ŻE MASZ CUKRZYCĘ (!!!) I jakie dawki sobie podajesz (Wszystko jest zapisane w pompie insulinowej którą mam ZAWSZE przy sobie, jako że jest wbita w ciało)

Podsumujmy:
- Insulinę mogę kupić TYLKO na receptę.
- Recepty nie dostanę w poradni bo nie ma lekarza.
- Recepty nie dostanę w przychodni bo nie ma zaświadczenia.
- Zaświadczenia że jestem NIEULECZALNIE CHORY OD 14 LAT (!!!) nie dostanę, bo nie ma lekarza.
- Poradnię i przychodnię zamykają za 30 minut.

Gdyby nie fakt, że mój ojciec znalazł zapasową ampułkę w lodówce, którą ja przeoczyłem, prawdopodobnie w ciągu 6-12h wylądowałbym na OIOM-ie z kwasem (acetonem) we krwi, poziomem cukru we krwi ponad 10x większym niż normalnie, nie potrafiąc już się dobrze poruszać i wymiotując dalej niż widzę.

Mam osiemnastkę od niecałego miesiąca. Boję się co będzie jak będę zmieniał poradnię diabetologiczną na tą dla dorosłych, albo gorzej - zachoruję...

NFZ i jego cuda

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (401)

1