Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MsHaruhi

Zamieszcza historie od: 29 listopada 2012 - 21:52
Ostatnio: 18 kwietnia 2022 - 1:21
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1225
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 66
 

#73474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od momentu kiedy moja noga przekroczyła progi podstawówki miałam respekt w stosunku do nauczycieli, nawet tych których nie lubiłam. Uważałam, że są to osoby na tyle mądre i wykształcone, że nie mogę podważać ich zdania. W końcu w szkołach nie zatrudniają ludzi, którzy nie wiedzą co robią, prawda?

Prawda?

Ha, przenieśmy się w czasie dobrych parę lat do tyłu.

Pierwsza klasa gimnazjum, druga najlepsza placówka edukacyjna w moim mieście. Wtedy to trzynastoletnia ja poznaję moją nauczycielkę informatyki.

Kobieta dosyć ekscentryczna, zdająca się lubić patos i dziwne ubrania. Kobieta która uświadomiła mi, że nie każdy pedagog zasługuje na szacunek tylko ze względu na to zaszczytne miano. Chociaż... kiedy teraz tak myślę, nie jestem pewna czy owa pani nauczycielem z wykształcenia była, a jeżeli tak to na pewno nigdy nie studiowała informatyki. Może nawet przed podjęciem tej posady nie miała zbyt wielkiej styczności z komputerem.

Do rzeczy.

Pani J z początku wydawała się kobietą znającą się na rzeczy. Dyktowała nam trudne terminy do zeszytów, zapoznawała nas z podstawami teorii HTML-u, ogólnie robiła to, czego nauczyciel informatyki nauczać powinien.
Sytuacja zmieniła się w momencie gdy z teorii przesiedliśmy się na praktykę, czyli zaczęliśmy korzystać z komputerów. Wtedy zaczął się cyrk.

Przez rok pani J starała się czegoś nas nauczyć, co jest dosyć trudne w momencie, kiedy nie ma się zielonego pojęcia o czym się mówi.
Komizm tej sytuacji najbardziej widać w momencie kiedy to trzynastoletni uczniowie pomagają nauczycielce informatyki podłączyć internet do jednego z komputerów czyli... po prostu wybrać odpowiednią z dostępnych sieci albo podpiąć kabel.
Brzmi groteskowo?
Sytuacji tego typu było naprawdę, naprawdę wiele.
Nie potrafiła dobrze obsługiwać Corela ani Gimpa, nie potrafiła powiedzieć dlaczego napisany przez któregoś z uczniów kod nie działa, miała nawet problem gdy chciała odpalić FILM w przeglądarce albo kiedy musiała podłączyć głośniki.

W skrócie: nie potrafiła kompletnie niczego.
Oceny wstawiała losowo, według własnego widzimisię.
Wynikały sytuacje, że cała klasa kopiowała tę samą pracę, każdy na swój przydzielony komputer i jedyne co robiliśmy to zmienialiśmy kolory na wykresach i fonty a oceny i tak były skrajnie różne. Bo po co się starać, skoro ewidentnie kobieta zwracała głównie uwagę tylko na to czy prace nie wyglądają tak samo, a to czy całość jest dobrze czy źle miała głęboko w poważaniu? Ważne żeby ostateczny wynik się zgadzał; dane mogły być wzięte z kosmosu. Logiczne więc, że nikomu się nie chciało starać, skoro pani J nie potrafiła pomóc nawet przy pracach w Wordzie.

"Nie działa? Ale miało działać, skoro nie działa to zrobiłeś coś źle. No ja nie wiem co, przeanalizuj wszystko i popraw to co jest źle, kod masz na tablicy."

Więcej się dowiadywaliśmy z poradników na internecie niż od niej.
Złoty człowiek, doprawdy.

Jednak pewna sytuacja najbardziej zapadła mi w pamięć, do teraz jak o tym sobie przypominam to nie wiem czy śmiać się czy płakać.

Jedna z pierwszych lekcji kiedy wprowadzaliśmy w życie plan uczenia się podstaw HTML-u i zostało nam przydzielone zrobienie pseudo-stronki. Zmienianie koloru tła, fontów, wstawianie linków i takie tam.
Skończyłam swoją pracę i wołam Panią J żeby przyszła i rzuciła swoim profesjonalnym okiem na to co poczyniłam.
Kolor się jej spodobał, czcionki też ale coś było nie tak. Coś zepsułam i pani J (o dziwo!) postanowiła to poprawić. Weszła w plik tekstowy, zrobiła enter który nie miał kompletnie żadnego wpływu na to jak działał kod i otworzyła pseudo-stronkę ponownie (tak, nawet nie zapisując).
Ale zaraz zaraz... nie ma na pasku przeglądarki "odśwież"!
No nie ma, zniknęło chamsko i nie ma. Nie da się odświeżyć. Pani J szuka i szuka, szuka gdzieś po ustawieniach i bóg wie gdzie.

Widząc jej starania, słysząc coraz częściej podirytowane sapnięcia zdobywam się na nieśmiałe:

[Ja] Może niech pani odświeży na klawiaturze?

(chwila konsternacji ze strony Pani J)

[Pani J] Ale jak to na klawiaturze?

(chwila konsternacji z mojej strony)

[Ja] No... normalnie? Musi pani wcisnąć f5

[Pani J] Ah, no tak.

I wciska. F. a potem 5. Tak, wcisnęła klawisz F i klawisz 5. Jako, że nie zadziałało próbuje wcisnąć je równocześnie, ale narzędzie szatana nie współpracuje i dalej stronka się nie odświeża.

Ja w szoku patrzę się to na klawiaturę, to na nią. To się nie dzieje, prawda? Nie, to nie ma prawa się dziać, moja nauczycielka informatyki nie próbuje właśnie odświeżyć strony wciskając F i 5.
No niestety, dokładnie to rozgrywało się na moich oczach.

Gdy już zdołałam z siebie coś wydusić mówię do niej:

[Ja] Ale... ale musi pani wcisnąć f5. A nie F i 5

[Pani J] No przecież wciskam f5! Razem! I nie działa

[Ja] f5 ma pani na górze klawiatury, chodziło mi o klawisz funkcyjny.

Boję się ruszyć, boję się jej pokazać o co mi chodzi, jedyne na co się zdobywam to nieokreślony ruch w górną stronę klawiatury.
Nauczycielka patrzy się na klawiaturę z uwagą dłuższą chwilę.

[Pani J] Nie ma tu czegoś takiego. Nie da się odświeżyć to sobie to na moim komputerze potem sprawdzę, ten jest chyba popsuty.

I poszła sprawdzać prace innych.

Jeżeli kogoś by to zastanawiało - Pani J i dyrektorka mojej byłej gimbazy to psiapsiółki. Chyba nie muszę mówić nic więcej.

gimnazjum

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (380)

#43641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przygotowując materiały na pracę z dziećmi w przedszkolu, w ramach szkolnego wolontariatu, odświeżyło mi się właśnie parę wspomnień z tego okresu.

Otóż pewnego dnia w ramach programu jakiegoś tam, do naszej zerówki przyszła pani psycholog z okolicznej placówki żeby porozmawiać z dzieciakami. Został jej przydzielony na ten czas gabinet, do którego byliśmy wzywani pojedynczo.
Sama rozmowa przebiegała, z tego co pamiętam, w bardzo przyjaznej atmosferze, pani zadawała pytania z gatunku: "czy mam brata/siostrę", "czy mam jakieś zwierzątko", "jaki jest mój ulubiony kolor", "co lubię robić", itp.
Przy ostatnim oczywiście, z entuzjazmem powiedziałam że lubię rysować. Ogólnie raczej byłam radosnym i wygadanym dzieckiem.
Pani wyraźnie zachwycona, poprosiła mnie żebym w takim razie namazała jej jakieś swoje dzieło na kartce, więc zabrałam się do pracy i narysowałam jej to co umiałam najbardziej, czyli mojego psa rasy owczarek niemiecki. Można powiedzieć, że wychowywałam się z psami właśnie tej rasy i w wieku 6 lat nie wyobrażałam sobie żeby mój mozolnie nabazgrany rysunkowy pies mógłby wyglądać inaczej.

Radośnie więc stworzyłam kolejny obrazek z serii "zielona trawa, żółte słońce w rogu kartki i brązowo-czarna poczwara z trójkątnymi uszami i uśmiechem na mordce, która miała być psem, na środku".
Oddałam pani psycholog swoją pracę, ładnie się pożegnałyśmy i wróciłam na salę do innych dzieciaków.

Na drugi dzień moja mama została wezwana do przedszkola, na rozmowę z panią dyrektor.

Powód?

Pani psycholog uznała, że skoro mój pies był w smutnych kolorach (czyli brązowym i czarnym), to w domu pewnie się jakieś złe rzeczy dzieją i dziecko poprzez takie rysunki pokazuje swój smutek. Bo przecież jestem dzieckiem, to powinien być różowy w zielone kropki i niebieskie paski! Co z tego, że pies w rzeczywistości wygląda jak na moim rysunku? Dzieci, które w domu mają przyjazną atmosferę przecież by takiego nie narysowały.

Pani dyrektor z powagą spytała się mojej mamy czy mamy trudną sytuację w domu.

Mama oczywiście zaprzeczyła.

A ja do teraz zastanawiam się, czemu chciałam przedstawić tego nieszczęsnego psa w choć trochę realny sposób, skoro byłam szczęśliwym dzieckiem.

Zerówka

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (893)

1