Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Neuroza

Zamieszcza historie od: 5 lipca 2014 - 0:39
Ostatnio: 30 maja 2016 - 2:08
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1344
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 28
 

#73219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O wychowaniu będzie. A raczej o braku przyzwolenia społecznego na zwrócenie uwagi cudzym dzieciakom.

Wracam z pracy, widzę wolne miejsce na tzw. „czwórce”. Siedzi tam już co prawda trzech chłopców w wieku ok. 9-12 lat, ale dzieci zasadniczo lubię, kagańców nie noszą, więc nie gryzą to i siadam. Chłopcy rozmawiają, wiercą się, śmieją głośno. Ot, normalka w tym wieku, nie wymagam milczenia w publicznych środkach transportu. Zaczęło mi natomiast przeszkadzać jak się rozhulali i najpierw „na próbę” i jakby półgębkiem, a potem już całkiem odważnie i głośno zaczęły się sypać słowa bardzo nieparlamentarne z wycieczkami rodzinnymi (przykład: "a twoja stara to k...", "a twoja obciąga w bramie").

Zareagowałam, wcale nie podniesionym głosem i byłam prawdę mówiąc bardzo zdziwiona, że proste "chłopaki, co to ma być? Nie wstyd wam? Spokój proszę" podziałało natychmiastowo i doczekałam się nawet przeprosin.

O dziwo, w tym momencie objawił się ojciec siedzący jeden rząd siedzeń dalej, zdecydowanie mniej sympatyczny niż chłopcy. Podsumowując, dowiedziałam się, że:

- co się wtrącam do wychowania jego dzieci, nie mam prawa,
- jak on siedzi obok, mam stulić pysk i nie podważać jego autorytetu,
- baba się odezwała, głupia siksa, dzieci nie ma, to nie wie (tu był niezamierzony komplement, po 30 być nazwana siksą, od razu się babie cieplej na sercu robi),
- chłopcy będą mówić co chcą dopóki on im nie zabroni.
I nie była to wypowiedź cicha bynajmniej, a i przecinki zawierała.

I co, myślicie, że ktokolwiek z siedzących na sąsiednich siedzeniach ludzi stwierdził głośno, że jemu też przeszkadzały popisy chłopców? Że ktoś się zainteresował, dlaczego ten pan krzyczy na tę panią? Że wreszcie miny współpasażerów wyrażały przynajmniej dezaprobatę? Uhm...

Wysiadłam sobie po prostu dwa przystanki dalej, i tyle. Jakoś nie winię dzieciaków, bardziej jednak ojca za dobitne pokazanie, że społeczeństwo, inni ludzie się nie liczą. Nieistotna jest kultura osobista, nieważne normy zachowania w przestrzeni publicznej. Ważne, że obca osoba nie ma prawa ingerować i podobno podważać status ojca, pana i władcy. No i ja się pytam, jak ma być dobrze, jak ma być miło i kulturalnie, skoro jest jak jest?

komunikacja_miejska wychowanie dzieci_przyszłością_narodu

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (349)
zarchiwizowany

#68308

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że ostatnio dominują historie związane z zaburzeniami emocjonalnymi, dołożę swoje 5 groszy. Jakiś czas temu kryzys dopadł, nie mnie jednak a bliską mi osobę. Zgodnie z zasadami dopadania, kryzys złapał znienacka, przy czym wybrał sobie uroczą porę: 2 nad ranem. Mieszkamy sami, nikogo pod ręką, ja sytuację jestem w stanie ocenić o tyle, że bardzo straszna (zwłaszcza, że po raz pierwszy się z czymś podobnym spotkałam) acz nie zagrażająca bezpośrednio życiu. Zatem karetka nie, w ogóle chyba nie ma podstaw, załamanie jakieś nerwowe, psychoza czy co? Wobec tego szybko rzucam tym mniej zapłakanym z nerwów okiem w net i znajduję, całe szczęście, telefon do czegoś w rodzaju psychologiczno-psychiatrycznego pogotowia czy "gorącej linii" (rzecz dzieje się za granicą), z opisu wynika, że państwowe i profesjonalne, wspierają, radzą a jakby co to i przyjadą. Linia jest czynna od 0 do 24.
I wiecie moi drodzy, co było w tej historii najbardziej piekielne, poza przeżyciem jako takim, którego najgorszemu wrogowi nie życzę? To, że wybierałam numer pięciokrotnie między 3 a 4.30 rano i nikt nie podniósł słuchawki. W międzyczasie udało mi się opanować sytuację, stosowne dalsze kroki zostały podjęte z samego rana, ale do dziś robi mi się straszliwie smutno, jak pomyślę, że ktoś będący sam, potrzebujący takiego wsparcia nawet w środku nocy dzwoni z jakąś tam nadzieją i jedyne co słyszy to sygnał wołania. Pomyślałam, że jakbym była w ciężkiej depresji, albo dajmy na to krok przed popełnieniem samobójstwa to po takim przeżyciu raczej skoczyłabym z mostu. Bo jak to tak, szukasz pomocy tam gdzie ją dają a słyszysz „bip, bip, bip?”. Rozumiem, ludzie mają potrzeby, w tym fizjologiczne, ale skoro oferujący takie wsparcie całą dobę nie są w stanie go zapewnić , to po co to cholerne 0-24?

słuzba_zdrowia kryzys

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (273)

#60677

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowiastka będzie o piekielnym szefie, panu z nietypowym podejściem do pracowników tak własnych (o tym kiedy indziej) jak i potencjalnych, oraz poniekąd o mojej, niezamierzonej, a w efekcie piekielnej działalności.

Było lato. Upał jak cholera, o 8 rano szpilki po drodze do pracy wtapiają się w asfalt, mury kamienic zieją żywym ogniem. W taki uroczy dzień o godzinie 13.00 miał stawić się na rozmowę kwalifikacyjną starannie wybrany kandydat. Dodam, że wolna posada była wysoka i dobrze opłacana, co za tym idzie przychodzili fachowcy wysokiej klasy, kulturalni itd.

O oznaczonej godzinie kandydat staje w drzwiach, zziajany w swoim garniaku, czemu trudno się dziwić. Ulgi u nas nie dozna, klimatyzacja niby jest, ale jakoby jej nie było. Wiedziona elementarnymi zasadami dobrego wychowania (w moim pojęciu), zapraszam go do salki konferencyjnej i w zasadzie automatycznie proponuję coś do picia. Kandydat z wdzięcznością prosi o wodę, obojętne jaką, żeby była mokra, a jak jeszcze będzie zimna to szczyt szczęścia. W międzyczasie informuję szefa, że facet już jest i czeka, szef jeszcze telefonuje, podaję zatem wodę kandydatowi i informuję, że szef zaraz do niego dołączy. Wracając do swojego biurka widzę, że kochany prezes zmierza w kierunku salki ze szklanką wody z lodem (ze swojej prywatnej lodówki w gabinecie).

OK., rozmowa trwała około godziny, kandydat wyszedł, uprzejmie się żegnając. Trzy sekundy później szef żąda, żebym w trybie natychmiastowym stawiła się w jego gabinecie. Nie myśląc nic, bez żadnych złych przeczuć, idę – na potężny OPR jak się okazuje.

Szef: Pani mu dała tę wodę?! Co to ma znaczyć! Kto pani pozwolił!!!?
Ja: Nie rozumiem, dlaczego miałam mu nie zaproponować nic do picia? Jest gorąco...
Szef: Absolutnie wykracza pani poza zakres swoich obowiązków! Co to ma być! Pani mu dała wody i co? On się poczuł ugoszczony! A kandydaci NIE MAJĄ czuć się tutaj mile widziani!

Dowiedziałam się, że zniweczyłam misterny plan mający ocenić odporność psychiczną kandydata (potem mi zaświtało, że po to była szefowi szklanka z lodem. Widocznie miał zamiar dręczyć gościa widokiem samego siebie upajającego się zimnym płynem... coś pod hasłem „Ja mam, a ty nie, bo jesteś o! taki malutki”). W każdym razie przez moje niecne działania dywersyjne podobno pozbawiłam faceta szansy na tę pracę. Z jednej strony bardzo mi przykro, z drugiej jednak sama już u piekielnego nie pracuję i jest mi z tym doskonale, więc trudno powiedzieć...

biuro rozmowa o pracę

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 792 (812)

1