Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SpiderPig

Zamieszcza historie od: 26 lipca 2011 - 20:34
Ostatnio: 4 sierpnia 2012 - 18:48
O sobie:

mentalnie - krzyżówka Hannibala Lectera z Matką Teresą,
zawodowo - coś pomiędzy księdzem a lekarzem, światopogladowo - alergik (na moher, kacze pióra i głupotę).

  • Historii na głównej: 4 z 7
  • Punktów za historie: 3896
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 285
 
zarchiwizowany

#32618

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno się przeprowadziłem, a mieszkanie które wynajmuję jest świeżo po kapitalnym remoncie. Zawdzięczam to poprzedniej lokatorce, która to:
- na wszystkie ściany w domu nałożyła tynk typu "baranek" i okrasiła to kolorami typu: "wściekły róż", "zębozgrzytny granat" i "żółć teściowej". Tynk był z masy akrylowej, więc konieczne było kucie do gołego betonu i nowe gładzie.
- wszystkie meble jakie były w mieszkaniu doprowadziła do stanu w którym nadawały się tylko na śmietnik,
- na pamiątkę zabrała z mieszkania kuchenkę gazową, wyrwała domofon ze ściany i wykręciła wszystkie żarówki,
- dla równowagi, również coś zostawiła... stosik niezapłaconych rachunków za media z ostatnich kilku miesięcy.

mieszkanie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (225)

#24881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy czytałem historię wrzucona przez użytkownika various (http://piekielni.pl/23855, przypomniał mi się pewien niezwykle sympatyczny starszy pan z którym miałem przyjemność pracować. Otóż, pan M jest osobnikiem niepozbawionym poczucia humoru i całkowicie odpornym na konwenanse. Ponadto żywi organiczną niechęć do lekarzy i milicjantów (zmiany z literki "m" na "p" nie zauważa).

Z racji słusznego już wieku (65+) i pomimo tężyzny fizycznej jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden nastolatek, żona pana M uparła się żeby poszedł się przebadać. Ponieważ M skutecznie wymykał się tematowi, troskliwa żona poprosiła swoją siostrzenicę - lekarkę [SL], aby porozmawiała z wujkiem i przynajmniej tak stwierdziła, czy ma jakieś problemy o których nie wspomina nawet połowicy.

SL podeszła do tematu rzetelnie (a może nawet i nadgorliwie) i przy okazji "wpadnięcia na kawę" zaczęła maglować wujaszka M, co do wszystkich potencjalnych słabości. Oczywiście pan M zorientował się o co chodzi gdy tylko ją zobaczył w drzwiach, ale postanowił grać aż do końca.
Ponieważ nic nie znalazła, postanowiła wejść na dość śliski grunt, jakim są możliwe problemy z prostatą... Wywiązał się taki mniej więcej dialog:

SL: Widzę, że wujek to jeszcze silny jak koń! Ale wie wujek, z wiekiem to różnie bywa... Nie miał wujek ostatnio jakiś problemów z oddawaniem moczu?
M: Właściwie to mam taki pewien problem...
SL: O widzi wujek! - SL szczęśliwa, że "coś znalazła", brnęła nieświadomie dalej. - A co się dzieje? Może mi wujek powiedzieć, jestem w końcu lekarzem i mogę coś doradzić.
M: Problem jest zwłaszcza rano... - Pan M spojrzał siostrzenicy prosto w oczy. - Żeby się wysikać, to muszę go obiema rękami w dół przygiąć, inaczej bym lamperie obsikał.

SL zrobiła się purpurowa, szybko pożegnała się z wujaszkiem i sprintem wyleciała z domu, coś tylko krzycząc w kierunku ciotki, że "ten stary satyr będzie żył sto lat, a ona ma za słabe nerwy na takie rozmowy".

Sto lat panie M!

życie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (884)
zarchiwizowany

#25361

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słowem wstępu: w jednym z moich obecnych miejsc pracy mam bardzo specyficzną pacjentkę. Jest to kobieta dobrze po 80-tce, co do której żywiłem podejrzenia, że jest czystej wody psychopatką (pardon - osobowością dyssocjalną), które to podejrzenia zostały całkowicie potwierdzone nie tylko przeze mnie ale i lekarza psychiatrę. Z wyglądu jest to kochana babunia z reklamy rogalików, ale całkowicie pozbawiona jakichkolwiek skrupułów i wglądu we własne czyny.
Pomijając takie drobiazgi jak taranowanie balkonikiem innych chorych (którzy jej zdaniem poruszają się za wolno i tarasują przejście), oraz podbieranie słodyczy czy kosmetyków (zwłaszcza tym, którzy nie mówią lub nie kojarzą zbytnio otoczenia), owa słodka staruszka daje się we znaki całemu personelowi i jak się dziś okazało sąsiadom. Dziś mianowicie usłyszałem historie sprzed kilkunastu lat, która dosłownie mnie powaliła, zwłaszcza tym, ze wyzwoliła piekielność u, że tak powiem, ofiary jej własnych działań.
Kiedy jeszcze rzeczona osoba mieszkała u siebie, zaczęła nawiedzać swoją sąsiadkę. Początkowo na godzinkę lub dwie, takie sąsiedzkie klachy przy herbatce. Jednak wizyty zaczęły sie przedłużać i obfitować w roszczenia dodatkowe. A to: "robisz pranie? To ci dorzucę dwie rzeczy, bo na to to się nawet pralki nie opłaca puszczać.", przez " Jak już robisz obiad, to podrzucę ci ze trzy kluseczki, to mi ugotujesz." po (na wejściu) "przełącz na ten czy ten program, bo tam mój serial leci".
Ale to było dopiero preludium. Z czasem okazało się, że prania jest cała pralka, kluseczek nie przynosiła ale chciała (no i oczywiście mięsko do tego, bo "dla mnie przecież tez się coś znajdzie, jakiś mały kawałek... Ale nie ten, tylko ładniejszy!"), a telewizor należał już tylko do niej.
Mąż tejże pani był osobą niezwykle spokojną i ciężko pracującą ale w końcu i on miał dosyć. Zażądał od małżonki, aby wyprowadziła sąsiadkę do jej własnego mieszkania, co jednak okazało się niewykonalne. Przykładowo, na sugestię że mogłaby iść do siebie, bo mąż śpi po nocnej zmianie, stwierdzała tylko, że jej to absolutnie nie przeszkadza i siedziała kamieniem dalej.
Ponieważ wszelkie zabiegi i słowa (mniej lub nawet bardzo bezpośrednie) nie odnosiły żadnego skutku, głowa rodziny wzięła sprawę we własne ręce.
Podczas kolejnej "okupacji", tym razem kuchni, Pan Domu wkroczył do wyżej wymienionego pomieszczenia i nie bacząc na zdziwienie żony i sąsiadki zaczął wyciągac ze zlewu wszystkie leżące w nim naczynia. Następnie... mówiąc wprost, odlał się do zlewu i dumny z siebie wyszedł.
Rozpętało się małe piekła, ale sąsiadka nigdy więcej nie zaszczyciła ich swoją obecnością.

Mission completed!

życie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (237)

#21682

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiło się ostatnio kilka historii opisujących traktowanie klienta z pozycji "i tak cię nie stać". Postanowiłem więc dołożyć i swoją. A kto był piekielny...?

Rzecz miała miejsce w jednym ze śląskich outlet-centrów, gdzie znajdowało się kilka sklepów oferujących towary tzw. "luksusowe". Wybraliśmy się tam w cztery osoby, ale rozdzieliliśmy się i ja przemierzałem rubieże konsumpcjonizmu z moją przyjaciółką D. Jest ona osobą podzielającą moje dość złośliwe poczucie humoru, a rozumiemy się bez słów, co dało w konsekwencji odpowiedni efekt.

Trafiliśmy do sklepu oferującego drogie meble i inne artykuły wnętrzarskie. Ponieważ byliśmy ubrani dość swobodnie, z nastawieniem raczej na wygodę niż styl, zostaliśmy przywitani pogardliwymi spojrzeniami, po czym pani [K]ierowniczka powróciła do przerabiani kawy na mocz i plotek z jedną ze sprzedawczyń, a druga w poczuciu trudnego do zidentyfikowania obowiązku, ruszyła naszym śladem.

Oglądaliśmy wystawiony towar, czasami żartowaliśmy czy wymyślaliśmy gdzie i co byśmy kupili (bo wtedy oboje byliśmy biednymi studentami). Jednak były tam też rzeczy w naszym zasięgu finansowym i szczerze mieliśmy zamiar coś wybrać.
Pani sprzedawczyni chodziła za nami krok w krok i nieszczęśliwie wzdychała, poprawiając lub przecierając każdą z rzeczy, którą dotknęliśmy. Natomiast każde nasze pytanie o cenę, było kwitowane ironicznym uśmieszkiem i ledwo słyszalną odpowiedzią.

Tego już było za wiele! Jedno porozumiewawcze spojrzenie i piekielny plan został uknuty. Podeszliśmy do wielkiej, koszmarnie kiczowatej i koszmarnie drogiej (chyba 11 tys. zł jak pamiętam) skórzanej kanapy i padło pierwsze pytanie:
[Ja] To chyba nie jest prawdziwa skóra?
[S] Ależ oczywiście, że jest!
[Ja] A nie wygląda. Jakieś takie niedbałe wykonanie... Hmm... To mam nadzieję tylko model wystawowy, a na zamówienie robione są pod życzenie klienta?

Pani Sprzedawczyni zaczęła, lekko się jąkając, zapewniać, że można oczywiście dobrać samemu kolorystykę, materiały i inne dupsle. Tymczasem wzbudziliśmy zainteresowanie pani kierowniczki i drugiej Sprzedawczyni, gdyż wychynęły ze swojej kanciapy i przysłuchiwały się rozmowie. Kiedy zapytałem o termin realizacji zamówienia i poprosiłem o próbki obiciówek, na twarzy całej trójki zagościł służalczy uśmieszek.

Tymczasem D. zaangażowała drugą sprzedawczynie do wyboru jakiś jedwabnych poduszek, czy innego badziejewa, również żądając próbek tkanin, oraz wydziwiając nad tym, że chce mieć hipoalergiczne wypełnienie.
Bawiliśmy się tak z piętnaście minut, a sprzedawczynie uwijały się jak w ukropie. Międzyczasie wyłapaliśmy ich pełną niekompetencję w zakresie znajomości towaru, terminów dostawy i wszystkiego tego co, sprzedawca powinien wiedzieć.

Na zakończenie zostały poinformowane, że skoro nie widzą, co sprzedają, to my nie mamy zamiaru nic kupić. Po czym z pełną godnością oddaliliśmy się ze sklepu, a Trójka Drombo stała i wlepiała w nas tępy wzrok.

Byliśmy Piekielni, przyznaję. Ale jakoś nie odczuwam żalu, skruchy i chęci poprawy.

Luksusowy sklep wnętrzarski

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (1028)

#17604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawiałem się długo, ale tak, stwierdziłem, że chcę a nawet powinienem wrzucić tych kilka kwiatków z mojej kolekcji.
Pracując już kilka lat w zawodzie, stwierdzam, że znaczna część moich pacjentów byłaby o niebo zdrowsza i szczęśliwsza, gdyby zerwała definitywnie kontakty ze swoją rodziną. Poziom ludzkiej nieodpowiedzialności, czy też raczej mówiąc wprost - kretynizmu, jest przytłaczający... Ale do rzeczy. poniżej przedstawiam kilka najciekawszych przykładów.

1) Matka jednego z pacjentów, zażądała, abyśmy wydali jej zaświadczenie że jest chory psychicznie, to ona pójdzie z nim do Urzędu Miasta i syn będzie miał "żółty dowód osobisty" (chyba wzięło się jej to od przysłowiowych żółtych papierów). Dopytana o szczegóły tego niesamowitego planu, stwierdziła, że dzięki temu nie będzie mógł nigdzie sam wyjeżdżać, a ona będzie mogła go ścigać (sic!) przez policję. Nasze tłumaczenia, że coś takiego jak żółty dowód osobisty nie istnieje, a syn jest dorosły i bez ubezwłasnowolnienia może o sobie decydować, uznała za nasz całkowity brak kompetencji, bo "ona wie lepiej".

2) Jeden z pacjentów na oddziale psychiatrycznym, gdzie miałem kiedyś praktyki, przeżył bardzo poważny epizod manii (stan bardzo silnego pobudzenia emocjonalnego i psycho-ruchowego), ale na szczęście dobrze zareagował na leczenie i w krótkim czasie wrócił do siebie. Dostał nawet zgodę na wychodzenie do ogrodu otaczającego szpital. Niestety to okazało się błędem, bo wykorzystując zmniejszony nadzór, jego mądry inaczej brat, przyniósł mu nic innego tylko jointa! A niech się chłop uśmiechnie, a co!
Efekt - gwałtowny nawrót objawów maniakalnych, konieczność wdrożenia nowej farmakoterapii i opóźnienie procesu zdrowienia o dobre pół roku.

3) Jadąc do szpitala PKS-em, zobaczyłem w towarzystwie mamusi naszego pacjenta, który opuścił szpital jakieś 4 dni wcześniej (po 8 tygodniowym pobycie na oddziale). Miał spakowaną torbę, radio i bez wątpienia wracał do szpitala. Jednak jego zachowanie, a zwłaszcza nieskoordynowane ruchy sugerowały stan wskazujący na spożycie.
Badanie alkomatem przy przyjęciu wykazało 4,6 promila alkoholu!
Okazało się, że zaraz po powrocie do domu, piekielna mamuśka odstawiła mu wszystkie leki, bo "to sama chemia i one mu szkodzą" i wdrożyła własną terapię, czyli podsuwała mu około 1,5 l wódki na dobę, "bo wtedy robił się spokojniejszy". Mimo półgodzinnej z**bki od Ordynatorki, dalej twierdziła, że to nie ma związku z tym, ze synowi się pogorszyło...

Jak to powiedział Albert Einstein: "Tylko dwie rzeczy są nieskończone - wszechświat i ludzka głupota, ale co do wszechświata, nie jestem pewien".

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (776)

#14850

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Praktycznie od początku mojej pracy jestem związany (mniej lub bardziej) z opieką społeczną. I jest to niewysychająca studnia opowieści o piekielnych klientach. Poza ludźmi, którzy korzystają z pomocy OPS, gdyż do tego zmusiła ich sytuacją życiowa i starają się sobie radzić, pomimo niebywałych trudności, zdarzają się również (i to wcale często) jednostki lub całe rodziny nastawione na zaspokojenie swoich potrzeb bez wkładu własnego.

Chciałbym się tu podzielić dwoma takimi historiami, które świetnie opisują typ "Zawodowego Podopiecznego Ośrodka Pomocy Społecznej".

1) Z racji częstej potrzeby różnych ustaleń z pracownikami socjalnymi, wybraliśmy się kiedyś z kolegą z pracy, na jedno z takich właśnie spotkań w OPS.

Już od samego progu zaskoczył nas niesamowity rejwach. Petenci tłoczyli się na korytarzach, przed pokojami pracowników socjalnych, oraz przed kasą w ilościach niesamowitych. Kiedy wreszcie udało się nam przepchnąć przez tą ludzką ciżbę, do pokoju socjalnych, ujrzeliśmy tam podobne pandemonium. Pracownicy biegali z obłędem w oczach, przeglądali stosy papierów i wyrywali sobie z rak słuchawkę telefonu.

Wreszcie dorwaliśmy "naszego" socjalnego i udało nam się dowiedzieć co takiego się dzieje.
Otóż... Rano (a było około 11:30) wyszedł wewnętrzny okólnik, mówiący o zmianie (podniesieniu) jednego z zasiłków o kwotę 14 zł. Zmiana obowiązywała z datą wsteczna, więc miał on być nadpłacony również za ostatni miesiąc.

Jakimś cudem wiadomość ta rozeszła się błyskawicznie po całym mieście, zanim jeszcze wszyscy pracownicy o tej zmianie się dowiedzieli!
Skończyło się to szturmem na OPS pod hasłem: "dawajcie mi moje pieniądze! mnie się należy!".

2) Pojechałem kiedyś jako Trener - Opiekun na 2-Tygodniowy wyjazd dla rodziców z dziećmi, z jednego z OPS-ów. Wyjazd był organizowany dzięki projektowi z UE, wiec było naprawdę wiele atrakcji. Dla większości uczestników był to wręcz pierwszy taki wypad w życiu, więc tym bardziej cieszyliśmy się, że będą mieli fajne wspomnienia.

Mniej więcej w połowie wyjazdu, podczas jednego z naszych wypadów nad rzekę, wdałem się w rozmowę z jedną z [U]czestniczek.

[U] Wie Pan, ja się tak bardzo cieszę, że udało mi się tutaj przyjechać.
[Ja] Mam nadzieję, ze jest Pani zadowolona, bo dzieci jak na razie, to bardzo.
( Pomyślałem sobie wtedy, że kobiecina pewnie nie wiadomo kiedy gdziekolwiek była, to i się cieszy. Ale po chwili moje poczucie rozrzewnienia zostało potraktowane kubłem zimnej wody.)
[U] Bo wie Pan... Tak mi się udało idealnie wstrzelić czasowo. Właśnie wróciłam z Francji, teraz jestem tutaj, a po powrocie jadę do Hiszpanii.
[Ja] Pani pracuje za granicą?
[U] No co Pan?! Na wycieczce byłam. Zamki nad Loarą zwiedzałam, no po prostu cudne! był Pan?
[Ja] Nie. I chyba w najbliższym czasie mnie nie będzie na to stać...

Kobieta jeszcze przez chwile opowiadała bez żenady o swoim tour de France, a potem o planowanej wyprawie na Hiszpańskie wybrzeże, a ja słuchałem jak przysłowiowa świnia grzmotu. no po prostu ręce mi opadły...

Kiedy się spytałem skąd na to (do ciężkiej cholery) wzięła pieniądze, nieznacznie się zacięła i odpowiedziała:
[U] Yyy... Znajomi mi zafundowali.
[Ja] To ja też chciałbym mieć takich znajomych.

Byłem tak wściekły, że żeby nie gorszyć dzieci i młodzieży, szedłem do końca kilkanaście metrów za całą grupa mieląc w zębach kilogramy słów na "k" i na "ch".

O tempora, o mores!

Zawodowi Bezrobotni

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 602 (628)
zarchiwizowany

#14872

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy czytałem zupełnie inną historię, przypomniała mi się sytuacja sprzed parunastu lat. Można by rzec, że "piekielna" sensu stricto, ale raczej zabawna.

Wybrałem się do parku z moja ciotka i jej wnuczką, która na tamten czas miała gdzieś niespełna 10 lat. Usiedliśmy na ławce i rozmawialiśmy, a młoda wyładowywała kilotony dziecięcej energii w pobliskim "małpim gaju".

jakieś 1,5h później, stwierdziliśmy, że mamy dość parku i chce nam się kawy w domu, więc zbieramy swoje szanowne kształty i wołamy Elę...

Mniej więcej w odstępach 10-sekundowych, przez dobre 2 minuty:
- Ela, Eluniu, Elcia (+inne warianty) idziemy już, chodź tutaj, idziemy do domu (w dowolnych konfiguracjach i liczbie powtórzeń).

Odpowiedzią był brak odpowiedzi, a konkretnie nieustanny ruch oszalałego elektronu, który, przypominam trwał nieprzerwanie od 1,5h!

Wzbudziliśmy już zainteresowanie innych matek i ich dzieci, ale nie "naszego" dziecka... eh...!
W akcie bezsilności nabrałem trochę więcej powietrza w płuca i głosem dyplomowanego egzorcysty walnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy:
-Lucyfer, do domu!

Reakcja była natychmiastowa. Ela zatrzymała się w miejscu, spionizowała się i grzecznym truchtem znalazła się obok nas.
Nigdy nie zapomnę min matek w parku.

P.S. Czasami się zastanawiam, czy faktycznie nie dokonałem na niej egzorcyzmu...

Park + Rodzinka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (299)

1