Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sudecki

Zamieszcza historie od: 22 maja 2013 - 10:17
Ostatnio: 20 marca 2021 - 10:49
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 2372
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 101
 

#72073

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem niedawno zmuszony udać się na ostry dyżur. Jadę więc do najbliższego szpitala, czyli cholernie daleko. Podchodzę do maleńkich, ciemnych drzwiczek z dyskretnym napisem "sor", wyklejonym ciemnymi literami tak, by nikt przypadkiem nie zauważył.

Wchodzę do środka. Spodziewam się tłumu gorączkujących dzieci, ludzi z gwoździami w głowach, emerytek z katarem. Ale nie. Okazuje się, że tylko ja odnalazłem małe drzwiczki. Nie ma nikogo. W życiu nie widziałem tak pustego miejsca. Co więcej szpital jest w trakcie remontu, który ewidentnie ciągnie się już szósty rok.

Korytarzem idę mniej więcej trzy godziny. Idę, a raczej zap*erdalam spocony, bo co chwilę słyszę za sobą jakieś szmery, ale nikogo nie widzę. Wreszcie jest. Recepcja i pielęgniarka na recepcji. Nie wiem, czy żyje, bo teoretycznie patrzy na mnie, ale nie rusza się i nie odpowiada na "dzień dobry".

Po rejestracji całkiem szybka akcja: tylko godzina czekania i diagnoza. Wiemy co panu jest, ale proszę sobie pojechać na drugi koniec miasta.

Jadę. Taksówką, bo zaraz zwymiotuję z bólu. Taksówkarz coś cholernie rozmowny jak na piątą rano, a warto zaznaczyć, że moja przypadłość zaatakowała aparat mowy. Także on się obraża, bo mu nie odpowiadam, a ja nie mogę mu powiedzieć, żeby się nie obrażał.

Dowozi mnie do drugiego szpitala. Wchodzę. Tu, sprytnie pomyślane, rejestracja zaraz za drzwiami. Ale w okienku nikogo, nawet martwej pielęgniarki. Za to kilku pacjentów. Grubawa kobieta kaszle techniką moździerzową (po łuku w górę), za amunicję obierając żółtawe gluty przeciwpiechotne. Jakiś koleś siedzi na drugim końcu poczekalni i patrzy na swoją dłoń, która jest trzy razy większa niż druga.

Pielęgniarki znajduję w pokoiku zwierzeń. Uroczo pieprzą o tym, który lekarz jest najprzystojniejszy. Rejestruję się. No i słodko, tylko trzy godziny czekania. Łażę po poczekalni w kółko. Ochroniarz pyta mnie grzecznie, czy mogę łaskawie usiąść na dupie. Tłumaczę mu, że "ne hohę, ho hak hohę do mnniiii bohy" (nie mogę, bo jak chodzę to mniej boli).

Ochroniarz odpuszcza, ale po chwili wyłania się zza rogu człowiek bez nóg, za to na wózku inwalidzkim, który jeździ moim śladem i mówi mi, żebym zawiązał sznurówkę, bo się wywalę. Nie mam siły nawet na niego patrzeć. Boli mnie tak, że zaraz się zesram.

Jest szósta rano. Pojawiają się sprzątacze. Andrzej i Czesio. Andrzej jest grubym karłem, który ledwo dosięga do maszyny, którą poleruje podłogę. Czesio chodzi za nim z mopem i poprawia to, czego Andrzej niedopolerował.

Otwierają się drzwi do "sali dekontaminacyjnej", która okazuje się więzieniem dla bejów-zombie. Pielęgniarka delikatnym głosikiem każe im wyp*erdalać, więc oddział nieumarłych żuli ewakuuje się, oczywiście idąc do mnie po szluga i się poprzytulać.

Mam dosyć. To cholernie boli, ale chyba wolę cierpieć w domu, niż dać się zjeść. A jednak nadchodzi ten moment. Słyszę swoje nazwisko (oczywiście z dwoma błędami). Biegnę.
W "gabinecie" stoi on. Ma zakrwawiony fartuch i zardzewiałą czołówkę, którą świeci mi w twarz. Już wiem, że tylko ja dzielę go od powrotu do domu (on mnie właściwie też) i że jego największą ambicją jest zadanie mi cierpienia. Siadam. Rozglądam się po odchodzącym linoleum, po rdzawych zaciekach na ścianach i zastanawiam się, jaki sens ma sterylizacja tych wszystkich narzędzi.

Właśnie, narzędzia. Lekarz pcha mi do ryja nożyczki wielkości mojej ręki i rozcina pół języka. Bryzgam mu po gabinecie krwią, jakbym wpadł twarzą na minę-pułapkę. Wtedy on oznajmia, że jestem wyleczony.

Jest ósma rano. Stoję na parkingu szpitala i pluję dookoła siebie krwią. Wszystkie chore emerytki patrzą na mnie i wiedzą, że nie mam Boga w sercu.
Pisząc to jestem już zdrowy. Dziękuję panie doktorze, pomogło.

szpital

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (399)

#55426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia o komunikatorze Skype na posiedzeniu komisji do spraw cośtamcośtam, przypomniała mi opowieść mojego znajomego, z której można wywnioskować, że osoby po przekroczeniu pewnej granicy wiekowej nie powinny mieć kontaktu z technologią.

Ów znajomy był wolontariuszem w instytucji na wzór opieki społecznej, albo czymś w tym stylu. Zajmował się starszymi ludźmi, robił zakupy, sprzątał, umilał im czas rozmową. Zasada była taka, że wolontariusza przydzielano do danej osoby na maksymalnie dwa tygodnie, żeby nikt się za bardzo nie przywiązał.

Pewnego dnia znajomy "dostał" panią Teresę. Tereska była uroczą, malutką i siwą babcią. Jak z filmów. Gdy znajomy był u niej ze dwa, trzy razy, zawsze dostawał obiad, cukierki, jakieś swetry. Po prostu cudownie, tylko się przytulać.

Dzień przed planowaną kolejną wizytą otrzymał telefon od pani Teresy (która posługiwała się dzielnie, acz nieporadnie, telefonem komórkowym). Pani Teresa prosiła, błagała, przepraszała za kłopot i jęczała, że jest dla wszystkich udręką, ale zakupy są jej potrzebne już teraz, dzisiaj, a nie jutro. Wszystko utrzymane w "babcizfilmów" tonie. Kolega pracuje wyjazdowo, miał wracać do naszego miasta późnym wieczorem, ale obiecał, że zakupy dostarczy o świcie dnia następnego. Smutna pani Teresa podyktowała mu listę zakupów. Znajomemu serce się krajało, ale nie mógł wrócić wcześniej.

Gdy skończyli rozmowę, przyszło mu do głowy, by spróbować załatwić zastępstwo. Przedzwonił do innego wolontariusza i załatwił sprawę. Tamten miał się pojawić z zakupami jeszcze tego samego dnia.

Jednak w trakcie rozmowy ktoś nagrał się na skrzynkę. Pani Teresie przypomniało się o jakichś bananach, czy coś. Telefon był zajęty, więc zrzuciło ją na pocztę głosową. I w ten sposób babcia, nieświadomie oczywiście, zostawiła koledze wiadomość:
"Halo? Halo? HALO!? No co za ch*j pier**lony, dupy mu się nie chce ruszyć do sklepu, a teraz jeszcze nie odbiera, k*rwa jedna".

Boję się tego, co drzemie w starych ludziach.

Kolega odwołał drugiego wolontariusza, a następnego ranka wyjaśnił przerażonej Teresce do czego służy poczta głosowa i dlaczego robi jej zakupy po raz ostatni.

Babcia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 661 (707)

#55407

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio, wracając do domu, spotkałem mamę z małym dzieckiem (chłopiec miał ze trzy lata). Czekali na przystanku na autobus. Odległość chłopca od ulicy (czteropasmowa, samo centrum) ~ 2 metry. Odległość mamy od dziecka? Mniej więcej dwa razy tyle. Ale nie to jest najgorsze.

Chłopiec stał przy żywopłocie i bawił się z gołąbkiem. W tym też nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że gołąbek był... martwy.
Przechodząc obok nie mogłem w to uwierzyć. Gołąb wyglądał jakby rozszarpał go kot. Leżał z rozpostartymi skrzydłami w tych krzakach, a chłopiec go macał, wkładał palce w sam środek, próbował go gdzieś przełożyć. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak zaraz wpycha sobie rąsie do paszczy.

Stanąłem jak wryty. Reakcja matki wreszcie nadeszła:
- Michaś, zostaw ptaszka, bo się pobrudzisz.

Zapytałem panią, czy się dobrze czuje, ale chyba nie wiedziała o co mi chodzi.

P.S. Gołębie "miejskie", nawet żywe, przenoszą ogromną ilość bakterii i groźnych wirusów, więc bezpośredni kontakt z nimi nie jest wskazany. Z rozkładającymi się chyba nie jest lepiej.

Mamusia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (727)

#53513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w dużym polskim mieście. Pewnego dnia, w godzinach popołudniowych, wracałem do domu samochodem. Postanowiłem ominąć korek i uciekłem w jedną z głównych ulic, która na szczęście nie była zatłoczona.

Na szczęście? No nie do końca. Przejechałem jakieś dwieście metrów i pyk! - radarek, lizaczek, zjeżdżamy na pobocze. Oczywiście dałem po hamulcach, ale nic z tego, pani zdążyła mnie zmierzyć.

I tu dialog. (P) - pani mundurowa, (J) - ja.
(P) - Dzień dobry panie kierowco, blablabla, Komenda Główna, blablabla, poproszę dokumenty, a tu jest pana wynik.
Na ekranie radaru jak wół - 116 km/h. Tu zapaliła się lampeczka. Pomyślałem, że to niemożliwe, dopiero co ruszałem spod świateł. Włożyłem w silnik mojego samochodu dużo miłości, no ale bez przesady.
Pani uśmiechnęła się szeroko i zaczęła wystrzeliwać kolejne formułki.
(P) - Za przekroczenie prędkości grozi panu mandat w wysokości pięciuset złotych i dziesięć punktów karnych. Schodzimy coś?
Przyznam, że byłem zaskoczony.
(J) - No jak możemy, to schodzimy...
(P) - To proponuję panu czterysta złotych i dziesięć punktów. Schodzimy coś?

Nie od razu kapnąłem się o co chodzi. Byłem wtedy dość świeżym kierowcą i miałem niewiele kontaktów ze służbami.
(J) - No jak możemy, to schodzimy...
(P) - Teraz to już tylko OD PANA zależy.

Pani patrzyła na mnie wymownie. Dobra, zajarzyłem. Więc w tym rzecz. Niestety źle trafiła, od kilku lat nie noszę ze sobą gotówki, głównie posługuję się kartą.

(J) - Aha, jeżeli to zależy ode mnie, to niestety nie pomogę.
(P) - Panie Sudecki, zawsze jest jakieś rozwiązanie.

Jasna cholera. Do bankomatu mam pojechać, czy co?

(J) - Proszę mi wybaczyć, ale z tej sytuacji wyjścia nie ma.

Pogodziłem się z tym, że dostanę mandat. Czekałem, aż pani wróci z magicznym papierkiem. Ale ona postała chwilę, rozejrzała się i wściekła oddała mi dokumenty.
(P) - Dobrze, niech pan jedzie.

Ruszyłem oczywiście bez mrugnięcia okiem. Fakt, przez pierwsze pięć minut cieszyłem się, że obyło się bez mandatu. Ale im bliżej miałem do domu, tym bardziej ta historia mnie dołowała. Stoją tam wiadomo po co i nawet im się nie chce mandatu wypisać, bo wiedzą, że przez ten czas złapią ze trzech innych jeleni, którzy mają inny stosunek do wożenia ze sobą gotówki niż ja.

policja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (655)

1