Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aggoito

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2011 - 6:46
Ostatnio: 23 stycznia 2020 - 17:46
  • Historii na głównej: 10 z 16
  • Punktów za historie: 7741
  • Komentarzy: 130
  • Punktów za komentarze: 1234
 

#75136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem daję korepetycje. Niedawno zaczął się rok szkolny więc postanowiłam odświeżyć ogłoszenie by było bardziej widoczne. Zazwyczaj chronię swoje dane osobowe i nie rozdaję wszędzie numeru telefonu, nie mam problemu z telemarketerami, jednak w ogłoszeniu numer być musi. Przedmiotami z których daję korepetycje są biologia i chemia.

Niedawno przytrafiła mi się taka rozmowa:
[M]arcinek - Czesc jestem Marcinek moze dasz mi korepetycje...
[J]a - Hej, jaki przedmiot, szkoła, zakres materiału i przekrój godzinowy Cię interesuje?
[M] - Hmmm...Moze zaczniemy od biologi i jakas chemia sie miedzy nami pojawi...
[J] - Hę?
[M] - Pomyslalem ze mozesz mnie czegos nauczyc...
[J] - Jeśli chodzi o przedmioty szkolne to jak najbardziej. O wszystko inne pytaj koleżanek.
[M] - Dajesz ogloszenie to do czegos zobowiazuje...
[J} - Tak? A Twoim zdaniem do czego?
[M] - No wiesz...Jakies spotkanko piwerko cos wiecej...

Dalej nie odpisałam, później dostałam jeszcze kilka smsów gdzie Marcinek proponował mi spotkanie zakończone seksem, ale w końcu dał sobie spokój.
Dodam jeszcze, że ogłoszenie było na portalu ściśle związanym z korepetycjami, nie na żadnym z różnymi ogłoszeniami więc trudno mówić o pomyłce. Widocznie każdy ma jakiś fetysz ;)

korepetycje

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (263)
zarchiwizowany

#66051

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Udzielam korepetycji z kilku przedmiotów. Często dzwonią do mnie rodzice chcący umówić swoje dzieci na jakiś termin, najczęściej rozmowa przebiega tak:
- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia, czy to aktualne?
- Dzień dobry, o które chodzi?
- No ogłoszenie, czy aktualne?
- Jeśli chodzi o korepetycje, to tak, aktualne. O jaki przedmiot chodzi?
- To ja chcę umówić dziecko.
- Dobrze, o jaki przedmiot chodzi, o jaki zakres materiału, która klasa?
Zazwyczaj udaje mi się tylko dowiedzieć do której szkoły i klasy chodzi dziecko oraz z jakiego przedmiotu potrzebne są korepetycje. Najczęstszą odpowiedzią na pytanie o zakres materiału, czy to ma być przygotowanie do klasówki, egzaminu, poprawa oceny czy całościowe podciągnięcie z przedmiotu jest "to on przyjdzie i powie", ewentualnie pada nazwa jakiegoś działu z podręcznika. Na zajęciach najczęściej okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego niż powiedział mi rodzic.
Ja wbrew pozorom też muszę poświęcić trochę czasu, żeby przygotować się do tych konkretnych zajęć, muszę napisać zadania, sprawdzić czy wszystko się zgadza, dostosować do poziomu ucznia, przygotować materiały i zarezerwować sobie czas. A potem przychodzi czas zajęć ja się dopiero dowiaduję co mam robić i musimy lecieć na gotowcach zamiast przeprowadzić porządne zajęcia. Co prawda mam to w głowie, ale do przekazania wiedzy nie wystarczą tylko moje chęci, potrzeba mi też zaplecza technicznego, które bądź co bądź wymaga trochę pracy ode mnie poza korkami. Już całkowicie pomijam brak współpracy ze strony ucznia, czy chęci do robienia czegokolwiek samemu w domu poza korepetycjami. Czasem przeraża mnie jak mało rodzice są zainteresowani sprawami swojego dziecka.

korepetycje

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (174)

#56110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tatapsychopata poruszył temat nieodpowiedzialnych rowerzystów, a ja przytoczę kolejny przykład.

Mieszkam w niewielkim miasteczku, które otoczone jest mniejszymi czy większymi wioseczkami. Co tydzień w środę w moim mieście odbywa się coś na kształt targu i zjeżdżają się na niego wszyscy ludzie chcący sprzedać lub kupić płody rolne, a dodatkowo wszystkie biedronki i arhelany przeżywają prawdziwe oblężenie. Na co dzień miasteczko jest puste, dzieciaki w szkołach, a dorośli w pracy, ale w ten szczególny dzień ruch jest olbrzymi, pełno traktorów, maluchów i rowerzystów. W ostatnią środę byłam świadkiem dość nieciekawej sytuacji.

Idę sobie spokojnie chodnikiem przy jednej z głównych ulic, rano więc ruch spory. Po ulicy jedzie sobie babcia na rowerze, wraca z ryneczku bo rower tak obładowany zakupami, że ja bym tylu nie uniosła. Kilka samochodów ją wyprzedziło i nagle babcia zatrzymała się na środku drogi bez żadnego ostrzeżenia i niestety jadący za nią traktor nie zdążył. Nie wiem czy winą były niesprawne hamulce, czy gapiostwo kierującego. Dało się słyszeć tylko donośny krzyk: "Łolaboga!!" i posypały się ziemniaki. Rower w strzępach, babcia w niewiele lepszym stanie pojechała karetką do szpitala.
Kierowcy miejscowi są wyczuleni na babcie na rowerach, bo one często ni z tego, ni z owego zatrzymują się na środku drogi, albo wjeżdżają prosto przed maskę.

Dodam jeszcze pewne zdarzenie którego byłam świadkiem, a które już urosło do rangi anegdoty w moim miasteczku. W środowy ranek przyjechał dziadzio traktorem z przyczepą na ryneczek, zaparkował traktor i poszedł. Nie zwrócił tylko uwagi, że parkuje na głównym rondzie w poprzek drogi i tak oto mieliśmy pierwszy w mieście korek.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (498)
zarchiwizowany

#54405

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziecko moje zachorowało więc siedzimy razem w domu. Dziś rano wybraliśmy się do sklepu bo jeść coś musimy. Kupiliśmy co trzeba i grzecznie stoimy w kolejce. Mały kaszle, z nosa się leje, a ja co chwilę schylam się i albo podaję mu chusteczki, albo wycieram mu nos. Marudził już strasznie więc na pocieszenie dałam mu buziaka i za chwilę słyszę za sobą męski głos: Ja też dostanę? Odwracam się i widzę starego dziada obleśnie gapiącego się na mnie i na dziecko. W pierwszej chwili chciałam walić w mordę, ale się zreflektowałam i troszkę zbyt głośno spytałam: Pedofil czy zwyczajny zboczeniec? Cała kolejka się odwróciła i spojrzała na dziada. Ten tylko zrobił się czerwony i uciekł w regały.

Nie pierwszy raz jestem świadkiem lub uczestnikiem sytuacji w której ktoś starszy dorosły zaczepia dzieci lub mnie samą. Ja raczej reaguję na to atakiem słownym, ale może znacie jakieś lepsze wyjście z takiej sytuacji.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (322)
zarchiwizowany

#50466

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja teściowa ma kotkę, kotka nie jest sterylizowana i żyje na podwórku. Jakie są tego konsekwencje chyba już każdy wie, kotka rok w rok jest w ciąży i ma małe kociaki. Jednak nie zajmuje się nimi i albo je zostawia albo zagryza. Dlaczego? Kotka nigdy nie musiała się nimi zajmować bo teściowa je zaraz po urodzeniu zakopywała. Teściowa nie reaguje na żadne sugestie, żeby kotkę wysterylizować bo się męczy, bo to kłopot, nie ona chce teraz mieć kociaki, tylko ta głupia k... (mowa o kotce) je zagryza. Teściowa traktuje kotkę w kategoriach ludzkich i ciągle powtarza, że co to za matka, że tylko dupy by dawała i dziećmi się nie zajmuje i jaka to ona nie jest, chodzi ją wyzywa i kopie. Nie przyjmuje do wiadomości, że to tylko zwierze i taki ma instynkt, że tak została nauczona, według teściowej kotka jest jakaś niedorozwinięta i zasługuje na śmierć. Ostatnio wpadła na genialny pomysł, że za karę wywiezie kotkę gdzieś do lasu, żeby sobie zdechła. Próbowałam mówić, tłumaczyć, że kotka takiej kary i tak nie zrozumie, powiedziałam nawet, że to tak jakby ją na własnym podwórku zabiła i tak będzie miała krew tego kota na sumieniu. Proponowałam, że ją wysterylizuję za własne pieniądze. Tłumaczyłam, że przyzwyczaiła kotkę do siebie przez tyle tat, że ją oswoiła (kot z nią śpi), że kot nie umie polować, jest domowy i nie poradzi sobie na wolności bez człowieka. Wyciągnęłam nawet argument wiary, że to grzech i morderstwo, nic nie pomogło.

Niestety ja nie mam już miejsca, ani możliwości na jeszcze jednego kota, schronisko nie przyjmuje kotów. Wszyscy znajomi już mają koty i nie chcą następnych. A szkoda bo kotka jest śliczna i bardzo garnie się do ludzi.

kot i zwierze

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (259)

#49165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Denerwuje mnie lekkomyślność i brak odpowiedzialności właścicieli psów. Sama mam duże psisko i zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś może jej się bać, albo po prostu nie życzyć sobie by jakiś pies do niego podchodził, dlatego zawsze prowadzę ją na smyczy a puszczam wolno tylko w bezludnych miejscach.

Oto dwie historie, które wydarzyły się w przeciągu ostatniego tygodnia.

1. Idziemy sobie na spacer, ja i pies, z naprzeciwka idzie dziewczyna z psem podobnej wielkości jak mój. Moja Saba idzie na smyczy, tamten pies wolno. Ja swoją trzymam krótko bo wiem, że lubi sobie pohasać z innym psem i wtedy nie koniecznie słucha moich komend. Psy się obwąchały i nagle tamten zaczął warczeć i wskoczył na moją wgryzając się jej w kark. Moja na smyczy więc nie ma jak się obronić i kręcą się wokół mnie. Mówię do dziewczyny, żeby zabrała psa, a ta nawet nie zareagowała, tylko stoi i się patrzy. Ściągnęłam więc smycz i kopnęłam tamtego psa, aż spadł z mojej. W duchu zaklinałam go, żeby mnie nie zaatakował. A dziewczyna po prostu sobie poszła i nic sobie nie zrobiła z mojej sugestii, że agresywnego psa to się na smyczy i w kagańcu trzyma.

2. Tym razem idę na spacer z dzieckiem i psem. Wychodzimy zza zakrętu i widzę kobietę z psem dwa razy takim jak mój, oczywiście smycz w ręku a pies luzem. Złapałam mocniej dziecko za rękę i ściągnęłam smycz, już mamy odchodzić, a tamten pies rusza na nas. Krzyczę do kobiety, żeby go odwołała, a ta do mnie, że pies przecież biegnie w drugą stronę. Każę dziecku odejść pod klatkę bloku, a sama czekam na to co się stanie. Ten pies na szczęście miał przyjazne zamiary, ale zanim kobieta do mnie podeszła, zwierzaki zdążyły się zaplątać w smycz i skakać (utrzymanie mojego w tym stanie jest bardzo trudne, Saba spokojnie ciągnie oponę od traktora). Kobieta podeszła i zamiast go zabrać, zdecydowanym ruchem zaczęła go łapać za ogon i głaskać po boku. Wkurzyłam się ,bo stoję w środku psiej zawieruchy, zakręcona w smycz, a ta się tu w czułości bawi. Dziecko się wystraszyło i rozpłakało, a ja nawet nie mam jak go uspokoić. Mocno ściągnęłam smycz, tamtego złapałam za obrożę i rozdzieliłam, a kiedy podsunęłam go pod nos kobiecie powiedziałam, że tak się to robi.

Może to nie jest piekielne, ale strasznie wnerwiające. Kiedy nie znam jakiegoś psa, zwyczajnie się boję jego reakcji, boję się, że stanie się coś mojemu dziecku, mnie albo mojemu psu. Ja ograniczam takie zachowania mojego psa i tego samego oczekuję od właścicieli innych czworonogów.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (682)

#48367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie sytuację: macie w domu prawie czteroletnie dziecko, kota, rybki i pewnie jeszcze jakiś nieproszony gość w postaci much i komarów się znajdzie, i to wszystko na niecałych 60 metrach. Co robicie w takiej sytuacji? Bierzecie sobie psa, ale psa nie byle jakiego, alaskan malamute, 8 miesięczna suka. Może to za dużo, powiecie. Na pewno, odpowiem. Ale cóż było robić, kiedy zajeżdżacie na posesję, byłych już na szczęście właścicieli i widzicie małe cielę, które sika pod siebie ze szczęścia, że ktoś do niej podszedł i się pobawił.

Cielę siedzi w budzie na 2 metrowym łańcuchu, w promieniu którego leży pełno kup i mnóstwo żółtego śniegu. Serce ściska żal, że zwierzę, które powinno biegać, ciągnąć, bawić się i spędzać czas z ludźmi, które tak do nich się garnie, siedzi samo nawet bez miski karmy czy wody, na łańcuchu i podwórku wielkości waszej kuchni. Nigdy nie było nawet na spacerze, nigdy nie zaznało ciepła domu, a przecież 15 minut pieszo jest puszcza, bliżej park miejski. Zwierz kiedy do niego podeszliście oblizał was z każdej strony, wylizał dziecko i łasił się jak kot, pragnął zabawy i uwagi. A kiedy go zostawiliście wył przeciągle.

Cóż było robić?
Zostawiliśmy ją, pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy kantarek, obrożę, szelki, smycz, miski i jedzenie. Dziś ta wielka kupka nieszczęścia leży u mych stóp i zaczepia kota do zabawy. Czeka aż dziecko wstanie i zje śniadanie by móc pociągać je na sankach i z utęsknieniem patrzy na padający śnieg za oknem bo wie, że już niedługo będzie mogła się w nim wytarzać i kopać tunel,e a potem łazić w nich z dzieckiem.
Oto historia Saby - najwierniejszego i najpocieszniejszego malamuta na świecie.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 973 (1111)
zarchiwizowany

#37745

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o służbie zdrowia, uprzedzam tych co nie lubią takich czytać, dla mnie dość trudna.

Na początku studiów zaszłam w ciążę. Super, wszyscy się cieszą, chłopak stał się narzeczonym, ja uradowana bo już strasznie chciałam mieć potomka. Sielanka. Pewnego dnia wstaję rano i czuję, że brzuch mnie trochę boli, nic to zdarza się. Lecę za swoimi sprawami. Później już było gorzej, krwawienie i zanim zdążyłam do szpitala już miałam krwotok.

Najpierw rejestracja, ja płaczę, koleżanka mówi. Pierwszy zgrzyt, bo czy mi mowę odjęło? Ok opowiadam. Lekarz przyszedł po pół godzinie, a w między czasie zostałam okrzyczana, że całą podłogę uwaliłam krwią. Ledwo włażę na fotel, bo już mi słabo, lekarz zagląda i mówi, że tu żadnej ciąży nie widzi, żadnego dziecka. Ja mówię, że już kiedyś poroniłam. Na oddział. Badanie krwi i inne jakieś tam. Mija już drugi dzień a ze mną nikt nie chce rozmawiać, nic nie wiem, leżę i krwawię. W trzecim dniu wysyłam przyjaciółkę, żeby się czegoś dowiedziała, może jej coś powiedzą. Ona przychodzi i dziwnie się na mnie patrzy. Mówi, że ja w żadnej ciąży nie byłam, ale za to mam HIV. Płaczę, o co chodzi? Co prawda karta ciąży została w domu kilkaset kilometrów dalej, ale jest, są w niej zdjęcia dziecka, jeszcze nie słyszałam bicia serca, ale przecież jest, musi być, musiało. Zostałam sama.

Po wypisie wracam do domu. Rozmawiam z rodzicami i chłopakiem. On mówi, że nie da rady, że mam sobie z tym radzić sama, jestem szmatą i ku*wą, że go zaraziłam. Mama mówi, że trzeba coś z tym zrobić, ona się tym zajmie. Ja beczę i pewnie gdyby nie moja mama beczałabym dalej. Kiedy po paru dniach się uspokoiłam, poszłam zrobić testy na HIV. Wynik jestem zdrowa. Coś jest nie tak. Po telefonie na ogólnopolski telefon zaufania HIV/AIDS dostajemy adres placówki i jedziemy tam. Jest miło i przyjemnie, nikt na mnie nie patrzy jak na szkodnika, zarazę, nikt mnie nie osądza. Wykonuję jakiś specjalistyczny test i kurczę okazuje się, że jestem zdrowa 2:1. Wizyta w szpitalu w moim rodzinnym mieście wszystko wyjaśnia. Otóż byłam w ciąży, nawet nie miałam czyszczenia co mogło się dla mnie tragicznie skończyć, lekkie krwawienie, które zostało po pobycie w tamtym szpitalu nie było zwykłym okresem. Po jakimś czasie zrobiłam znów test sprawdzający, okazało się, że jestem zupełnie zdrowa. Jakim cudem w pierwszym szpitalu wyszło inaczej, do tej pory nie wiem.

służba_zdrowia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (215)

#32015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
aggoito vs listonosz.

To już kolejna historia z tej serii, ale wybaczcie, bo muszę opisać Wam jak zachowuje się listonosz obsługujący mój blok. Co najdziwniejsze, z wszystkimi mieszkańcami mojej klatki jest w koleżeńskich stosunkach, tylko mnie traktuje w ten sposób.

Zamówiłam dla mojego synka film "Ciekawski George" (on to uwielbia, a ja mam trochę czasu dla siebie). Dziś słyszę dzwonek do drzwi, odrywam się od wieszania prania, otwieram a tam nikogo oprócz drepczącej po schodach sąsiadki, pytam się o co chodzi i dowiaduje się, że listonosz przyszedł. Ok, poczekam aż przyjdzie. Po chwili słyszę głos z dołu:
- Zejdzie, mam polecony.
- Nie mogę. - Odpowiadam. - Mam małe, chore dziecko.
- Zejdzie. - Słyszę, że już wkurzony. - Nie będę właził.
Ale przychodzi, obrażony. Wciska mi kartkę w rękę i każe podpisać.
- A przesyłka? - Pytam.
- Podpisze!
- Łaski mi pan nie robi. - Nie dokończyłam.
- Łaskę zrobiłem, że przyszedłem drugi raz.
- A to był pan wczoraj?
- Zadzwoniłem!
- Nie będziemy tak rozmawiać. - Mówię. - Kiedyś wszedł mi pan do mieszkania bez pukania, innym razem nakrzyczał, że na klatce domofon nie działa, raz zadzwonił i uciekł spod drzwi, a awizo dostałam od sąsiadki. Pana imię i nazwisko proszę!
A on się odwrócił i zbiegł po schodach, mamrocząc pod nosem niewybredne epitety pod moim adresem.
- Załatwimy to inaczej. - Powiedziałam do trzasku drzwi na klatkę.

A teraz siedzę i czekam, aż mój T wróci z pracy, zostanie z dzieckiem, a ja przejdę się na pocztę porozmawiać z przełożonym pana listonosza.

poczta

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 799 (881)
zarchiwizowany

#28006

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali opowieści o ciężarnych opowiem Wam swoją historię. Działo się to już 3 lata temu z okładem.
Wracam z uczelni, dzień cudny, słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają, ja mam wspaniały humor pomimo wielkiego brzuszyska sterczącego dumnie przede mną. Wsiadam sobie do pustawego autobusu i chcę grzecznie skasować bilecik. Niestety na moje nieszczęście kasownik znajdował się w przejściu między dwoma rzędami siedzeń. Przystanęłam z bilecikiem w łapce, już chcę go włożyć w kasownik gdy nagle idzie ON. Postury był podobnej do mojej, znaczy z brzuszyskiem wesoło dyndającym przed jego majestatycznym obliczem, z tym, że Pan jak mniemam w ciąży nie był. W każdym razie lustrzyca murowana. Przepycha się dzielnie wśród tłumu jaki stworzyłam, wgniatając mnie w rurkę na której umocowany był kasownik.
-Chwila!-drę się.- Zaraz skasuję bilet i się przesunę, nie musi mnie Pan miażdżyć.
Osobnik zrobił minę pod tytułem "To do mnie mówi" i dalej napiera na mnie wgniatając mój wielki brzusio tym razem w oparcie siedzenia.
-Czy Pan nie rozumie, że robi mi krzywdę? Ja w ciąży jestem- mówię jakby to miało coś zmienić.
-Trzeba było się nie puszczać gruba d***ko!-krzyczy Pan.
-Ja po porodzie schudnę a ty zawsze już będziesz taki gruby, d***ko.
W między czasie skasowałam bilet i usiadłam sobie. Pan minął mnie, splunął mi pod nogi (całe szczęście, wdzięczna jestem) i malowniczo rozsiadł się na podwójnym siedzeniu przede mną.
W domu pogłaskałam się po brzuszku i pomyślałam, że mojemu dziecku wpoję szacunek do kobiet, nie tylko w ciąży.

Dumna ze swojej odpowiedzi nie jestem, ale wtedy nie mogłam wymyślić żadnej lepszej riposty.
Kierowca nie bił mi brawo.

komunikacja_miejska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (211)