Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fotopat

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2016 - 12:17
Ostatnio: 4 marca 2020 - 9:23
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 1082
  • Komentarzy: 18
  • Punktów za komentarze: 158
 
zarchiwizowany

#86223

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w serwisie ogłoszeniowym. Aby klienci mogli w pełni z niego korzystać, muszą dokonać czegoś w rodzaju doładowania konta – wykupują pakiet, opłacają go, my im konto doładowujemy i wtedy mają pełny dostęp do serwisu.

Pracuję w BOKu. Codziennie obsługuję ogromną liczbę klientów. Na większość się uodporniłam, jest pewna grupa ludzi, która codziennie daje się ze znaki. I której nikt z moich współpracowników zrozumieć nie potrafi.

Otóż, jak wspomniałam wyżej, żeby otrzymać pełen dostęp do serwisu, należy wykupić pakiet – albo przez naszą stronę albo drogą telefoniczną. Procedura musi zostać zachowana, abyśmy mogli wystawić fakturę i żeby wszystko się zgadzało w finansach. Wydaje się oczywiste.

Jednakże praktycznie codziennie zgłaszają się do nas klienci, którzy z jakichś przyczyn tę procedurę olali – nie dokonali zakupu, tylko po prostu przelali nam pieniążki na konto i dziwią się mocno, czemu ich konto nie zostało doładowane,

Pół biedy, jeśli wyślą je bezpośrednio do nas. Ale współpracujemy z portalem, który księguje wpłaty na nasz serwis, gdy klienci kupują pakiet przez stronę. Cześć z nich potrafi wysłać pieniądze bezpośrednio do nich – z tytułem „Opłata”.

Największy ubaw mamy z osób, które wysyłają pieniążki na numer konta, który posiadaliśmy do lipca zeszłego roku (obecnie nieaktywny).

Tak. Ci ludzie wysyłają pieniądze na numer konta, co do którego nie mają pewności czy istnieje i czy należy do naszej firmy. Nie przychodzi im do głowy, że numer może teraz należeć do jakiejś osoby prywatnej. Nie zastanawiają się nad tym, czy pakiet, który chcą kupić w ogóle jeszcze jest w naszej ofercie. Po prostu wysyłają pieniądze myśląc, że wszystko samo się zrobi.

Brak wyobraźni to chyba mało powiedziane...

BOK

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (61)

#79629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj wróciłam z krótkich wczasów nad jeziorem. Na miejscu okazało się, że wraz ze znajomymi trafiliśmy do ekstremalnej sebixolandii.

Czego się tam nauczyliśmy?

1. Okoliczne sebixy nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu, jeżeli nie towarzyszy im rozsadzająca uszy, disco-polowa łupanka. Nieważne czy jest 21.00 czy 6.00.

2. Okoliczne sebixy cenią sobie specyficzną warstwę tekstową w cenionej przez siebie muzyce. Oto przykłady tejże liryki:
- Ona tańczy dziś pijana, chyba chce być wyr*chana.
- Będziesz marzyła o mojej spermie.
- Głupia c*po (taka urocza wersja Despacito).
- Zaj*bali radio.

Warto też wspomnieć, że sebixy dbają o to, aby uwrażliwić swoje dzieci na taką formę sztuki, także w czasie rodzinnych wakacji.

3. Muzyka preferowana przez większość sebixów składa się z kawałków bardzo do siebie podobnych. Część słuchaczy chyba doszła do wniosku, że nie ma co się wysilać na urozmaicenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że z jednego, lepiej nagłośnionego, sebixowego siedliska przez 4h rozbrzmiewały w kółko 2 utwory ("Zaj*bali radio" oraz "Głupia c*po")?

4. Nie możesz znaleźć spodni w namiocie? Grill się nie odpala? Koleżanka ma problem i opóźnia wyjście z obozu? Sebixy wynalazły doskonałe rozwiązanie na wszystkie te problemy - znaleźć kogoś, kto może być temu winny i drzeć się na niego, aż gardło wysiądzie. Koniecznie należy przy tym używać magicznych formułek typu "Zaj*bie ci", "Zabiję cię", czy "Wypi*rdalaj k*rwa". Nie przyspiesza to niczego, ale przynajmniej sąsiedzi będą mieli czego posłuchać, w przerwie od disco-polo.

Kończąc:
Opisując powyższe zachowania biorę poprawkę na to, że wielu nastoletnich sebixów nie przyjeżdża nad to jezioro dla wypoczynku, a raczej po to, żeby podrywać dziewczęta (albo rwać d*py, posługując się ich językiem). Ale niestety to dotyczy także sebixowych rodzin z dziećmi.

Widok patoli wychowującej patolę jest naprawdę bolesny...

PS: Bawiłam się świetnie i żadne sebixy nie były w stanie zepsuć mi wypoczynku. W sumie to dzięki nim trzymaliśmy się z dala od obozu i skorzystaliśmy z tego, co oferował ośrodek ;)

wczasy nad jeziorem

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (168)
zarchiwizowany

#77653

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność obustronna, kolejna odsłona. Będzie długo.

Małe miasteczko, ok. 20 000 mieszkańców. Życie tu jest tanie, ale większości i tak się nie przelewa, więc każdy orze jak może.

I tak np. nasz sąsiad, który podobnie jak my mieszka w „centrum” tej mieściny, postanowił sobie dorobić tzw. głośną reklamą. W skrócie: firma X dostarcza mu reklamę audio, sąsiad wsiada do samochodu wyposażonego w konsoletę i megafony na dachu, puszcza głośno ww. reklamę i buja się po ulicach przez całe popołudnie. Jeździ głównie koło naszych domów (bo tu najwięcej ludzi się kręci), także słyszymy go nieraz po 8 razy dziennie. Ale że nigdy nie jest irytująco hałaśliwy i robi to o stałych porach, to nauczyliśmy się z tym żyć.

Rok temu, kilka miesięcy przed Andrzejkami, otworzyła się u nas restauracja. Właściciel upatrzył sobie podobny rodzaj promocji lokalu co nasz sąsiad. Niestety nie skorzystał z jego usług, a zajął się tym sam. W zupełnie losowe dni, o losowej porze (na szczęście mówimy tu o ludzkich godzinach) cała wieś mogła posłuchać Sebixa, ryczącego na całe gardło oraz najtandetniejszego disco-polo, które akompaniowało mu przy zachętach do przyjścia na imprezę andrzejkową.

Trasa oczywiście taka sama jak u sąsiada – kręcił się głównie koło nas. Po dwóch tygodniach ja i mój luby ostro tłumiliśmy w sobie agresję, gdy po raz kolejny rozlegał się znajomy ryk. Jako że ja spędzałam wtedy więcej czasu w domu, to pękłam jako pierwsza. Prawdopodobnie z powodu miesiączki...

Pewnej słonecznej środy, o 14.00, walczyłam z ciastem naleśnikowym, ponieważ, jak to zawsze w trakcie tych wesołych dni w miesiącu, połowa naleśników mi nie wychodziła. W pewnym momencie pod oknem usłyszałam taki krzyk, że chochelka wypadła mi z ręki.

„YEAH YEAH YEAH, WIKSA WIKSA, ZAPRASZAMY NA ANDRZEJKI, UMCY UMCY UMCY JESTEŚ SZALONA!!!”.

Sebix zaczął reklamę tuż pod naszym balkonem, głośniej niż zwykle, o porze kompletnie randomowej.

Minutę później, bez namysłu, chwyciłam jajko, które nie zostało użyte do ciasta, poszłam na balkonik i cisnęłam nabiałem w sebixowe autko. Tu muszę nadmienić, że nasz balkon położony jest w tak dziwnym miejscu i na tak dziwnej wysokości, że dopóki nie pokażesz go komuś palcem, to nie ma opcji, żeby ktoś go zauważył. Także Sebix też z początku nie wiedział o co chodzi.

20 min. później luby wrócił z pracy. Opowiedziałam mu o swoim czynie i już miałam mu nakładać naleśniki, które wyszły, kiedy zadzwonił damofon. Luby odebrał i zbladł. Na dole czekała policja. Poszedł im otworzyć, a ja... smażyłam dalej w najlepsze.

Na szczęście okazało się, że panowie mundurowi to nasi znajomi. Gdy wyłuszczali nam sprawę, musieli mocno powstrzymywać się od śmiechu. W skrócie: Sebix miał w samochodzie uchylone okno. Jajko rozbryzgało się tuż nad nim, i spora jego część wpadła do środka. Nie znam się na tym zbyt mocno, w każdym bądź razie jajko wylało się na konsoletę powodując awarię, przez co połączenie z megafonami przestało działać.

Panowie policjanci zmyli się szybko, ciągle się śmiejąc. Mimo iż jajka do naleśników cały czas stały na widoku, to niczego nie mogli mi udowodnić. Zresztą nawet nie próbowali. Zbyt dobry mieli humor. Ich samych już mocno wkurzała ta reklama.

Na zakończenie dodam tylko, że właściciel restauracji więcej się na taki marketing nie zdecydował. A po Andrzejkach zamknął interes.

Albo i nie. Dodam coś jeszcze ;).
1. W momencie rzutu samochód stał poza jezdnią. Nie było mowy o ryzyku wypadku.
2. Akcje restauratora były zgłaszane przez większość przedsiębiorców, którzy prowadzą w naszym "centrum" sklepy, ubezpieczalnie, salony kosmetyczne itd. Kto wie, może po miesiącu coś uległoby zmianie. Wiem, jestem podła. Ale moje nerwy nie chciały tyle czekać.

reklama w małym miasteczku

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (192)

#75252

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Depresja robi z ludźmi różne, przykre rzeczy. Wiele z nich wiąże się z zażywaniem psychotropów, które, w wielu przypadkach, wyłączają umiejętność racjonalnego myślenia.

Przytrafiło się to mojej matce, leczącej się na depresję od ponad 20-stu lat.

Byłam w gimnazjum, kiedy jej choroba zaczęła przybierać na sile. Przepisano jej nowe lekarstwa, które poprawiały jej samopoczucie, lecz wahania nastrojów nie ustały. W pewnym momencie nie miała już żadnych znajomych (wszyscy ucięli z nią kontakt, gdyż ciężko było z nią wytrzymać), więc postanowiła skumplować się... z moimi. Niemal codziennie dostarczano mi ploty o tym, z kim się widywała, z kim imprezowała, z kim spała... Na nic jednak nie miałam dowodów, więc nie reagowałam.

Ale pewnego dnia posunęła się za daleko.

Mając 16 lat przyszłam do szkoły i na wejściu zagadała do mnie znajoma (Z) z klasy - młoda punkówa, która pomimo braku 18-stu lat potrafiła już przepić niejednego dorosłego.

Z: - Hej fotopat! Twoja mama jest zaj*bista, podziękuj jej za wczoraj!

Czułam jak blednę. Spytałam, za co konkretnie mam jej podziękować.

Z: - A no bo wczoraj (w naszym miasteczku był festyn) spotkaliśmy ją ze znajomymi w Biedronce, i chcieliśmy wziąć kilka butelek Amareny, ale nikt z nas nie miał 18-stu lat. Twoja mama nam kupiła.

W domu upewniłam się, że Z nie kłamała. Mama przyznała się i była z tego całkiem zadowolona.

Spytałam ją więc, czy mi też kupi kilka butelek tegoż siarczystego trunku, jeśli ją poproszę. W końcu mam tyle samo lat co Z.

Chyba do niej dotarło, że odwaliła głupstwo.

PS: Teraz na szczęście już znalazła sobie znajomych w swoim wieku, a z moimi dała sobie spokój.

matczyny nieogar

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (229)

#74780

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w bloku, który jest poniemieckim zabytkiem (miał zostać zburzony po targach architektury w latach 20., ale jakoś to nie wyszło). Miasto ogłosiło przetarg w poszukiwaniu firmy, która ten blok wyremontuje. Wygrała rzecz jasna najtańsza, firma Piasecki z Oleśnicy.

Jeżeli kiedykolwiek natkniecie się na tą firmę (mało prawdopodobne, nie mają strony internetowej), uciekajcie od nich jak najdalej.

W czasie remontu odbyło się u nas tyle piekielności, że musiałabym napisać książkę, żeby je wszystkie opisać. Także ograniczę się tu do kilku najistotniejszych. Pominę już brak kultury względem mieszkańców i syf jaki po sobie zostawili.

1) Remont miał zacząć się na początku lata w czerwcu. Zaczął się w marcu... rok później.

2) Firma już 3 razy musiała do nas wracać i kłaść na nowo kafle na klatce schodowej, gdyż za każdym razem ich fuszerka oblewała egzamin po miesiącu.

3) Mieli wstawić dźwiękoszczelne okna. Takiego wała.

4) Nie rozumieli pojęcia "umawianie się na konkretny dzień i konkretną godzinę". Właścicielką naszego mieszkania jest nasza dobra koleżanka, która mieszka obok. Kilkakrotnie umawiała się z nimi na wymianę okien u nas, u niej i w jeszcze innych mieszkaniu, które posiada. I specjalnie brała wolne w pracy, bo mieli przychodzić rano. NIGDY się nie zjawiali o wyznaczonej porze, a prawdziwym cudem było, jeśli zjawiali się umówionego dnia. Zwykle jeśli wymiana miała mieć miejsce w piątek to potrafili przyjechać... w niedzielę. I nie rozumieli, czemu nikt ich wpuścić nie chce.

5) Wymontowali nam suszarkę z balkonu. Oni nie wiedzą co się z nią stało.

6) Zdarzyło im się połamać drzwi jednego z mieszkań w.w. właścicielki. Dali jej wybór - albo naprawiamy, albo wstawiamy nowe. Zdecydowała się na drugą opcję. Mimo to, CZTERY razy próbowali jej wcisnąć stare drzwi, "bo nie wiedzieli, że miały być nowe". Za piątym razem właścicielka się poddała. Nie dziwie jej się.

7) Nawet nie próbowali udawać, że nie piją w pracy. Na rusztowaniu codziennie zostawiali kilka butelek po czystej. Miałyśmy na nie piękny widok z okna.

8) Własność prywatna - kolejne pojęcie, którego nie rozumieli. Kiedy już udało się doprowadzić do wymiany okien w naszym mieszkaniu, poczuli się jak u siebie. Na papierowych kartkach wiszących na ścianie (z rożnych powodów je wieszamy), namalowali typowe, polskie kutasy. Do tego bawili się świetnie, brzdękając na mojej gitarze (nie było mnie w domu) i bawiliby się dalej, gdyby moja współlokatorka ich nie ochrzaniła.

Częściowo mam nadzieję, że wrócą, przynajmniej do naszego mieszkanka, gdyż po ich wizycie na ścianie zawisła nowa karteczka. A w zasadzie kartka A4, z dużym, wyraźnym sformułowaniem "PIASECKI TO CH*J" (a pod spodem dwu centymetrowy odcinek z dopiskiem "taki malutki").

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (232)

#74754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ogromna prośba do mamuś, które zabierają dzieci na zakupy i proponują, żeby sobie coś wybrały.

Otóż jeśli mówicie dziecku "Wybierz sobie coś", to im na to pozwólcie...

Pracowałam już w kilku małych sklepikach hobbystycznych. Za każdym razem sytuacja wygląda tak samo. Mamuśka mówi dziecku, żeby sobie wzięło np. jakąś czapkę. I się zaczyna.

(D)ziecko: - Mamo, chcę tą.
(M)amuśka: - No weź przestań, jest okropna! Może ta, taka różowa (niebieska, puchata, pomponiasta, wstawcie co chcecie)
D: - Nieee... Chcę tą. Albo tą.
M: - No nie bądź smieszny/a, jak ty będziesz w tym wyglądać? Weź tą którą ci pokazałam.
D: - Ale mamo...
M: - Zobacz, a może taka? Widzisz jaka ładna?
D: - No dobra...
M: - A może tą? No zobacz, śliczna jest!
D: - No dobrze, niech będzie.
M: - No co, nie podoba Ci się? Przecież jest super... A może ta, albo ta, albo ta... Co się nie odzywasz, miałeś/miałaś sobie coś wybrać!
D: - Niech będzie ta pierwsza.
M: - Hmm... Nie, brzydka jest. Weźmiemy tą i tą (obie wybrane przez nią).

Po czym podchodzą do kasy, podaję kwotę (nie małą)...

M (do dziecka): - Masakra, majątek wydam na te twoje zachcianki.

I jak dziecko ma później szanować taką matkę i wierzyć w jej słowa?

Także proszę, nie róbcie tego więcej, bo mi się nóż w kieszeni otwiera...

mamuśki w sklepie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 384 (406)

1