Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

hienacmentarna13

Zamieszcza historie od: 30 stycznia 2014 - 10:58
Ostatnio: 27 lutego 2015 - 21:33
  • Historii na głównej: 0 z 3
  • Punktów za historie: 32
  • Komentarzy: 2
  • Punktów za komentarze: 0
 
zarchiwizowany

#63801

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu pojawiło się ostrzeżenie przed naciągaczami, którzy chętnie pokazywali swoje dowody osobiste.

Historia przydarzyła się jakiś miesiąc temu.

Będąc w centrum Poznania wracałam do akademika gdy nagle zaczepił mnie pewien jegomość. Pan zaczął tyradę, że nie jest stąd, ale wie gdzie jest dworzec PKP i wie jak ma trafić, lecz nie o to mu chodzi. Otóż jemu chodzi o to, by mu pożyczyć pieniądze. A konkretnie na bilet na pociąg. Do Krakowa. On jest byłym wojskowym i musi się dostać do Oświęcimia, ale najpierw do Krakowa a taki bilet kosztuje 70 złotych. I tu zapaliła mi się czerwona lampka po raz pierwszy.
Okej, może człowiek rzeczywiście kasy potrzebuje, ale: skoro jest byłym wojskowym to powinien mieć on dość duże zniżki (o ile nie całkowicie darmowy przejazd - tego jednak nie jestem do końca pewna), bilet na pewno nie kosztowałby z tą zniżką tyle pieniędzy (wiem, bo jeżdżę co prawda do Katowic, ale jako student nie płacę jak za zboże o dziwo).
Pan oczywiście bardzo chętnie chciał mi pokazać swój dowód osobisty brzmiał dosyć nerwowo, więc już miałam niemalże 100% pewność, że chce wyłudzić ode mnie pieniądze.
Udało mi się jednak natręta odgonić pod pretekstem zajęć na które musiałam jakiś czas później iść. Pieniędzy oczywiście nie dałam bo i z czego jak końcówka miesiąca była i za coś trzeba było przeżyć?

A dziś? A dziś ponownie wracając do akademika, lecz tym razem rozmawiając przez telefon zaczepił mnie ów Pan ze słowami: "Przepraszam, halo, czy słyszysz mnie? Jestem z Cieszyna i..."

Jestem bardzo ciekawa ile naiwnych osób facet udał już naciągnąć na pieniądze.

Przestrzegajcie tych co mieszkają w Poznaniu lub często się w tym mieście pojawiają, że w razie gdyby zaczepił ich pan dosyć schludnie ubrany, przy sobie i zaczął od tego skąd "jest" i że potrzebuje kasy, niech nie dadzą się wkręcić.

miasto naciągacze

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (58)
zarchiwizowany

#61498

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O szanownych pracodawcach.

Jakoś tak wyszło, że zrezygnowałam ze studiów, bo jednak to nie było to - wiadomo, trzeba różnych rzeczy spróbować, zdarza się. Aby nie nadwyrężać cierpliwości rodziców zaczęłam szukać sobie jakiejkolwiek pracy. Zazwyczaj kończyło się na tym, że nie chciano mnie (bo za młoda, bez doświadczenia itp.) więc szukałam czegokolwiek. W końcu jest! Udało się, znajoma 'w spadku' przekazała mi roznoszenie gazetek po wsi (około 500 domów), ale nie jest to głównym bohaterem akcji. Praca raz w tygodniu, ale za to zajmując praktycznie cały dzień od rana do wieczora.
W międzyczasie szukałam sobie czegoś jeszcze by móc zarobić jak najwięcej. I tak oto natrafiłam na ogłoszenie pewnej Spółzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej. Potrzebowali kogoś do roznoszenia materiałów reklamowych. Słowem wciśnij ludziom ulotki/gazetki, byle tylko przyszli do oddziału. CV wysłane, telefon dostałam, na rozmowę mnie chcą, a po kilku dniach kolejny telefon, że chcą rozpocząć ze mną współpracę. Uradowana umówiłam się na podpisanie umowy i rozpoczęcie nowej pracy i zaczęło się. Kierownik bardzo miły facet, jednak mało ogarnięty. Na moje pytanie o umowę dostałam odpowiedź 'możesz zacząć już coś robić a na koniec przygotuję umowę i sobie podpiszemy'. Jako człowiek niedoświadczony i raczej ufny, przystałam na propozycję i zabrałam się do pracy. Na koniec zmiany ponownie zapytałam co z umową i nagle zonk - umowy nie ma. Powód? Pan Kierownik nie zdążył jej przygotować. Myślę zdarza się, nawał pracy a w oddziale mało było ich na obsłudze, więc może dlatego. No nic, pozostało mi czekać.

Dzień następny.
Pan Kierownik sprężył się i umowę przygotował. Podpisałam, wszystko ok, mogę spokojnie pracować, dowiedziałam się nawet, że pomimo mojej umowy zlecenie będą mi płacili ZUS. No to świetnie, przynajmniej coś tam już będę mieć na starość. Marne grosze, ale zawsze.
Minęły 2 tygodnie dostałam propozycję opieki na rocznym dzieckiem. Logicznym dla mnie było, że z obydwu prac muszę zrezygnować, bo nie wyrobię czasowo. Poinformowałam Pana od gazetek, Pana Kierownika również, ale chyba nie do końca zrozumiał co oznaczało 'nie mam czasu przychodzić, przykro mi'. Współpracowało mi się super, polubiłam panie pracujące w oddziale i nawet chyba z wzajemnością. Kilka dni później dostałam telefon od Kierownika, że potrzebowałby mnie na 2 godzinki po południu. Sprawę przemyślałam, zgodziłam się. Zaproponował mi kolejną umowę - ok. Zawsze mogę podskoczyć tak, żeby swoją normę godzin wypracować. Umowę podpiszemy dnia następnego. Spoko, wtopy już nie będzie. Jakież było moje zdziwienie, gdy dopiero za czwartym razem łaskawie Kierownik sporządził umowę. W zakresie mojej pracy było również jeżdżenie na festyny, gdzie oni byli sponsorami. W końcu to też dodatkowa kasa.

Aby nie przedłużać bardziej, wisienką na torcie był telefon z pytaniem czy pamiętam o festynie w okolicznej wsi. Dzień przed eventem. Grzecznie przeprosiłam i powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie pamiętam, aby Pan Kierownik mi coś o tym mówił, poza tym miałam już zaplanowany wyjazd i nie mogłam się pojawić. A na samym szczycie tejże wisienki był fakt, że mieli mnie wysłać na ów festyn bez żadnej umowy. W miejsce, gdzie nie wiadomo co się może zdarzyć. Uwierzcie mi, ryzyko w takich przypadkach, że coś się stanie jest baardzo podwyższone. Nawet jeżeli to tylko zabawa. A kto potem zapłaci mi jak stanie mi się krzywda? Pan Kierownik? Ale czemu, skoro ona nie miała z nami podpisanej umowy?

praca

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (18)
zarchiwizowany

#57808

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No i stało się. Zaczęła się sesja, a mnie akurat dopadło choróbsko. Może niezbyt poważne, bo jedynie mam zapalenie gardła, które trochę przenosi się na trąbkę słuchową, ale lepiej dmuchać na zimne, bo zawsze może coś gorszego z tego wyniknąć. Zaznaczam, że do lekarzy zbyt często nie chodzę, bo w 90 % przypadków leczę się domowymi sposobami, ale cóż… zapomniało się magicznego syropu na różne choroby od babci zabrać ostatnim razem z domu.

Sytuacja w przychodni:
J – ja
R – pani w rejestracji

J – Dzień dobry, chciałam się zarejestrować do doktor C. na wizytę.
R – Pani doktor dziś nie przyjmuje.
J –Aha, to bardzo proszę o zarejestrowanie na jutro, jeśli można.
R – Ale ja pani nie zarejestruję na jutro!

Zgłupiałam w tym momencie. Gapię się na blond babsko w białym fartuchu delikatnie zdziwiona i słucham, dlaczego nie może mnie zarejestrować.

R – Pani doktor jutro jest od ósmej. Niech pani przyjdzie o siódmej i stanie w kolejce albo dzwoni.
J – Aha.

Wyszłam z przychodni próbując zrozumieć zaistniałą sytuację, zwłaszcza, że gdy byłam ostatnim razem i była inna pani, bez problemu zapisała mnie na wizytę nazajutrz.
A teraz powiedzcie mi. Czy ze mną jest coś nie tak, czy faktycznie ludzie już upadli na głowy, że nie chce im się wziąć terminarza danego lekarza, by zrobić jeden MALUTKI wpis z nazwiskiem i godziną wizyty.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (20)

1