Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

somnolence

Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:42
Ostatnio: 3 listopada 2020 - 21:44
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 2298
  • Komentarzy: 26
  • Punktów za komentarze: 236
 

#82869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność na polskich drogach.

W związku z moją pracą dużo jeżdżę po Polsce. Teraz o paru zjawiskach, które obserwuję, bo są nagminne i niezrozumiałe (a przy tym strasznie irytujące).

1. Droga o dużym natężeniu ruchu, po jednym pasie w każdą stronę.

Na takiej drodze trudno jest wyprzedzić samochód - i to nawet nie dlatego, że kulają się sznury samochodów w obie strony, ale dlatego, że z przyczyn dla mnie niezrozumiałych większość kierowców jedzie 70/60 km/h w miejscach, gdzie nie można ich wyprzedzić (ciągła albo właśnie sznur samochodów po drugiej stronie), a wtedy, kiedy mamy przerywaną i pusty (w miarę) drugi pas jezdni, ci sami kierowcy nagle zasuwają, ile fabryka dała, żeby kilometr dalej (kiedy nie można ich wyprzedzić) zwolnić znowu do 70. Zjawisko powtarzalne.

2. Panowie, chyba ze zbyt małym przyrodzeniem (sorry panowie, tylko u was to obserwuję ;)).

Jadę sobie pięćsetką, szybciutko ale równiutko, powiedzmy ekspresówką. Wyprzedzam lewym pasem pana, który jedzie 20 km/h wolniej niż ja. Zjeżdżam na prawy pas, a na lewym za chwilę widzę tego samego pana, który z zaciętą miną wyprzedza mnie, jadąc 20 km/h więcej niż ja. No ok, przecież to nic strasznego. Ale że ja jadę szybciutko i równiutko, za chwilę znowu wyprzedzam tego samego pana, bo on zredukował prędkość o 30/40 km/h. Wiecie, co się potem dzieje? Tak, pan przyśpiesza i mnie wyprzedza. Mistrzem do tej pory jest pan w passacie, któremu tak się to spodobało, że jechał w ten sposób dobre 50 km autostradą. Bo co jakaś gówniara w pięćsetce będzie jechała szybciej ode mnie! Takie zabawy są nawet urozmaiceniem podróży, dopóki mistrz kierownicy nie dojdzie do wniosku, że będzie mnie blokował na lewym pasie, bo go znowu chcę wyprzedzić.

3. Kolizja na drodze.

Stoją trzy samochody na poboczu, ewidentnie jakaś stłuczka, ale nic poważnego, ludzie stoją przy samochodach, rozmawiają albo wiszą na telefonach. Co robią kierowcy, jadący przed chwilą 100 km/h godzinę? Ostro hamują, gubiąc ponad 50% prędkości, żeby POPATRZEĆ, co to się tam stało. Raz miałam taką sytuację na autostradzie. Na lewym pasie ze 140 km/h musiałam hamować do 30, ale tak, że samochód prawie mi w barierki rzuciło, a w samochodzie włączyły się awaryjne. Dlatego że coś stało na poboczu po prawej stronie i kierowcy przede mną chcieli popatrzeć...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (113)

#74521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o pewnej sieci komórkowej.

Mój tata posiada dwa numery telefonu - jeden, którego sam sporadycznie używa i drugi, którego używam ja. Oba są na jego nazwisko, wskakują na łączną fakturę co miesiąc.

W związku z tym, że mój telefon dogorywa, poprosiłam żeby teraz wziął na mój numer nową umowę z telefonem. Zdecydowałam się na telefon z abonamentem miesięcznym 215 zł, przez 24 m-ce.

Tata dzwoni do operatora za swojego numeru telefonu. Mówi, że na swój drugi numer telefonu chciałby nową umowę i telefon. Pani na infolinii pyta o jakieś hasło na drugi numer - tata mówi, że nie zna (ja też nie znam, tak dla ścisłości). No to podaje kobiecie PESEL, adres zamieszkania... Usłyszał tylko tyle, że ona mu żadnych informacji nie udzieli.

A że tata porywczy, rozłączył się, zadzwonił do innego operatora, w trybie pilnym przeniósł mój numer telefonu - nota bene w całościowy rozliczeniu zyskałam prawie 1.000 zł :).

Dwa dni temu dzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam "Sieć X proszę czekać na zgłoszenie się konsultanta". Tylko się zaśmiałam, i się rozłączyłam.

Dzisiaj dzwonili znowu. Odebrałam i usłyszałam to samo. Z ciekawości poczekałam trochę. Ale dalej mi serwowali muzyczkę w oczekiwaniu na połączenie z konsultantem.

Operator dzwoni do mnie, bo chce "odzyskać" mój numer telefonu. Każą konsumentowi czekać na połączenie z konsultantem, który chce z konsumentem porozmawiać? Żeby jeszcze dzwonił automat, ale zaraz po formułce zgłaszał się konsultant... ale nie, puszczają muzyczkę.
Naprawdę? Do takich absurdów już dochodzimy?

Edit: W związku z tym, że pojawiły się komentarze odnośnie moich rzekomych prób naciągania jednego z moich rodziców, czy też bezsensownego wydawania pieniędzy na telefon - informuję, iż:
1. Ja płacę za oba numery telefonu, za nowy abonament też ja będę płacić.
2. Czy naprawdę takie istotne jest, na co wydaję swoje pieniądze? Podałam kwotę abonamentu, żeby nie musieć odpowiadać na komentarze "wysoki? pewnie 30 zł i myśli że wysoki".
3. Dochodzę do wniosku, że pienielni są też użytkownicy piekielnych zostawiający takie bzdurne komentarze. Nawet jeśli chciałabym "naciągnąć" swojego tatę, a on by się "dał" - to chyba jest nasza sprawa, w grę wchodzą różne sytuacje rodzinne, nie zawsze są one piekielne. Zamiast domniemywac i siać hejt - najpierw ewentualnie zapytajcie (chociaż i tak uważam, że to niczyja sprawa).

call_center

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (274)

#73643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o licytacjach smsowych przypomniała mi, że dawno chciałam opisać takie działania pewnego serwisu internetowego, którego nazwa wskazuje, że za parę groszy można coś u nich kupić.

Wchodzisz, oglądasz, widzisz telewizory, iPhone'y, latopy najnowszej generacji sprzedawane za 10 zł. Myślisz "wow, potrzebuję i kupię tanio".

Okazuje się, że musisz kupić specjalne punkty, którymi możesz przebijać w licytacji. Na niektórych licytacjach, żeby przebić o 1 gr potrzebujesz 3 pkt, na innych 9. Punkty są stosunkowo bardzo drogie, ale myślisz, kalkulujesz, że wykupując pakiet punktów, płacąc za wygrany przedmiot wciąż jesteś sporo na plusie.

Oglądasz zadowolonych klientów, którzy wylicytowali jakiś sprzęt za marne grosze. Oglądasz to wszystko, co możesz kupić. I myślisz, że odkryłeś żyłę złota, spełnienie najskrytszych marzeń. Licytujesz wybrany przedmiot, brakuje Ci punktów, bo kilka osób wciąż licytuje, wykupujesz więcej punktów, a rzecz i tak wygrywa ktoś inny. Myślisz sobie "następnym razem".

A potem zaczynasz myśleć, jak przystało na normalnego człowieka. Zaczynasz zastanawiać się, dlaczego na aukcjach są wciąż te same przedmioty - ten sam iPhone, aparat, laptop. Mają takie nieskończone pokłady tego sprzętu, że mogą wystawiać go co 2 dni i sprzedawać za 15 zł?

"Zadowoleni klienci"? Może i nie są podstawieni, ale większość z nich wylicytowała suszarkę czy maszynkę do golenia, czyli produkty o stosunkowo niskiej wartości.

Szperasz w internecie. Zaglądasz na fora, i czytasz, że są ludzie, którzy potrafią na tym serwisie zostawić kilka tysięcy złotych, za które kupili punkty, i dalej nic nie wygrali. Że masa osób twierdzi, że aukcje podbijają serwisowe booty, co zmusza uczestników do wykupu większej ilości punktów.

Serwis ten reklamuje się w telewizji, niektóre programy zawierają lokowanie tego produktu, pokazują "jak to działa". Dzięki dobremu PR łapie jeleni, którzy zostawią kilka stówek, zanim połapią się o co chodzi. Nigdzie na stronie nie znajdziecie informacji, że jest to gra hazardowa - to przecież tylko licytacje.

Serwis istnieje, już kilka ładnych lat. Na stronie informacja, że dają gwarancję bezpieczeństwa.

Sposób na dobry biznes? Wiedzieć, jak robić ludziom wodę z mózgu.

internet

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (287)

#72972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym kurierze, będzie przydługo.

Dnia pierwszego koleżanka nadała do mnie kurierem paczkę z moimi własnymi butami, które kilka miesięcy temu u niej zostawiłam. Nie będę wskazywać dokładnie, o jakiego kuriera chodzi, bo to w sumie nie jest istotne - kilka razy wcześniej korzystałam z ich usług i wszystko było w porządku. Nadmienię, że usługa polegała na tym, że wciągu 24 godzin paczka jest u mnie i nadawana była w obrębie tego samego województwa.

Dnia drugiego przed godziną 10 znalazłam w skrzynce pocztowej zawiadomienie o próbie doręczenia przesyłki - kurier podobno był u mnie godzinę wcześniej, ale nikogo nie zastał, co z założenia było śmieszne, bo wstałam wcześniej i kisłam w domu do czasu, aż wyciągnęłam awizo ze skrzynki. Kurier nie dzwonił, zero kontaktu telefonicznego. Z racji tego, że miałam tego dnia dobry humor, stwierdziłam, że nie będę robić afery, bo na awizie napisane było, że na następny dzień będzie ponowne doręczenie. Buty potrzebne były na dzień czwarty, nie trzeci, ale przezornie wybrałyśmy taką przesyłkę, żeby ten jeden dzień mieć w zapasie.

Dzień trzeci. Pobudka 8 rano, gdyby kuriera straszyło. I siedzę, i kisnę. Nawet do sklepu nie wyszłam, bo już wiedziałam, że ten kurier to telefonu nie używa. Kontrolnie po 9 wyszłam sprawdzić skrzynkę - nie ma awiza. To dalej siedzę, kisnę, oglądam serial, w domu względna cisza, tylko wiertarki ktoś w bloku używał - ale nie na tyle głośno, żebym miała nie usłyszeć domofonu czy dzwonka do drzwi. I nagle po 11 sygnał domofonu, odzyskałam wiarę w kuriera, lecę na złamanie karku, żeby otworzyć. No nie, niestety, listonoszka tylko. No trudno, posiedzę jeszcze.

Miałam bardzo dziwne przeczucia. Więc chwilę po tym, jak otworzyłam listonoszce drzwi, wyszłam sprawdzić skrzynkę. I co znalazłam? Tak, powtórne awizo z godziny 10:50...
No szlag mnie trafił, aż się ze złości zaczęłam trząść. Bo nie bardzo chciało mi się zasuwać po odbiór paczki do punktu - nie po to zamawiam kuriera i siedzę w domu czekając. Z awiza wzięłam więc telefon do punktu i dzwonię - do kuriera bezpośrednio nie mogłam, a nie chciałam składać na niego skargi, no i lecieć karnie do punktu, więc wyszłam z założenia, że może w punkcie uzyskam do niego numer telefonu, a jak z nim porozmawiam, to jednak raczy wykonać usługę bez angażowania działu reklamacji/skarg i innych.

Odebrał względnie miły pan, wysłuchał o co chodzi i rzecze mi, że musi iść do kurierów ustalić, który to z nich. Byłam zła, ale krzyczenie na niewinnych ludzi przez telefon mnie nie bawi, więc poza tym, że mną trzęsło, czego nie było widać przez telefon, to zachowywałam się bardzo kulturalnie. Do telefonu podszedł drugi pan - nie, nie kurier, tylko pan, który po adresie będzie ustalał kuriera. OK, podaję mu adres, eureka, mamy delikwenta, pan woła go po imieniu i zapewne odkłada słuchawkę nie zawieszając połączenia - tak, że słyszę co się tam dzieje. A "mój" kurier krzyczy do swoich kolegów: "Niech ona nie pie.doli!" oraz wydaje inne odgłosy niezadowolenia.

Ja w ciężkim szoku, bo pierwszy raz w życiu spotkałam się z takim buractwem w odniesieniu do klienta. Żyła mi pulsuje, ciśnienie "tysiącpińset", pan podnosi słuchawkę z jakąś równie chamską odezwą. Bardzo spokojnie zapytałam go, czy zdaje sobie sprawę, że wszystko słyszałam. Nie odpowiedział na to, za to wykrzyczał mi do telefonu, że był u mnie dwa razy, że nie odbierałam domofonu. Nie był mi wstanie powiedzieć, jakim magicznym sposobem chwilę później usłyszałam domofon, którym ktoś dzwonił. W odpowiedzi usłyszałam, że to "słowo przeciwko słowu". No ręce mi opadają. Wciąż spokojnym głosem zapytałam, czy mógłby mi jednak doręczyć przesyłkę, bo nie chciałabym musieć pisać na niego skargi. W odpowiedzi usłyszałam jedynie, że on nie musi ze mną rozmawiać i rzut słuchawką. Tak, pan jeb**ł słuchawką w trakcie rozmowy.

Ciśnienie winduje w górę, dzwonię pod numer jeszcze raz, żeby porozmawiać z kimś bardziej wychowanym. Nikt nie odbiera. No to ci niespodzianka... W końcu sukces! Odebrała pani sprzątająca. Powiedziała, że pomóc mi nie może, bo tylko tam sprząta, ale zaoferowała podanie numeru do odpowiedniego kierownika.

Dzwonię do kierownika, dodzwaniam się na dział reklamacji (zły wewnętrzny), tam mnie próbują przełączyć do kierownika - zero odpowiedzi, potem do osoby wyżej - zero odpowiedzi. Moje buty tak niezbędne, paczka taka droga, a kurier tak bezczelny i chamski, że nie popuszczę. W końcu pani kierownik odebrała - miła i sympatyczna kobieta, wysłuchała mojej relacji, zarówno z doręczeń, jak i rozmowy telefonicznej z kurierem. Powiedziała mi, że hipotetycznie nie mogą próbować mi doręczyć paczki po raz trzeci, ale wzięła mój numer telefonu i obiecała, że oddzwoni.

5 minut później telefon, kurier przyjedzie jeszcze dzisiaj, tylko mam określić w jakich godzinach. Pani przeprasza. Mówię jej zgodnie z prawdą, że ona nie ma za co, i że dziękuję jej ślicznie za pomoc. Poprosiłam tylko, żeby tym razem poinformować kuriera, że na niego czekam - gdybym w jakiś magiczny sposób nie słyszała domofonu, niech zadzwoni na numer telefonu, który posiada. (Nadmienię, że mieszkam na parterze - jeśli kurier wszedł już do klatki, żeby zostawić awizo, to mógł wejść 6 stopni i zadzwonić do drzwi, albo skontaktować się telefonicznie.) Pani kierownik poleciła napisanie skargi, bo bez tego nic nie zrobią, i że jak tylko taką dostaną, to ona ją skieruje do miasta wojewódzkiego, a takie zachowanie jest poniżej wszelkich słów krytyki i konsekwencje powinny zostać wobec niego wyciągnięte. Jestem wdzięczna, że są jeszcze normalni ludzie, z którymi można coś załatwić.

Dzień trzeci ciąg dalszy, czekam po raz drugi na kuriera.

Dwie godziny po rozmowach telefonicznych dzwoni mi telefon. Kurier, on dzwoni domofonem, ale ja nie otwieram, ale słyszę, że jest na klatce, więc jednak, znowu, jakoś musiał wleźć. Domofon faktycznie nie dzwonił, a cisza w mieszkaniu jak makiem zasiał, bo jestem w trakcie pisania skargi na kuriera. Miałam nadzieję, że paczkę dowiezie mi inny kurier, ale nie, wysłali pana, co się tak kulturalnie wyraża. I kurde, posiada on telefon.

No nic, otwieram drzwi. Kurier - teraz przepraszam za takie sformułowanie - wyskakuje do mnie z pyskiem, że przecież dzwoni, że mam zepsuty domofon i najpierw mam go naprawić (domofon mam całkiem sprawny, o tym niżej). Stoi na korytarzu i regularnie się na mnie wydziera. Poprosiłam go, żeby nie krzyczał. Na chwilę się uspokoił, a potem dalej jazda, że co ja sobie wyobrażam, że on pracuje tam nie od dziś ("i już niedługo" - to miałam w głowie, ale stwierdziłam, że nie będę się już odzywać). Praktycznie panu nie odpowiadałam, bo nie kłócę się z mężczyznami, których nie znam, którzy są dwa razy więksi ode mnie, agresywni, a ja jestem sama w domu i na piętrze mieszkania puste, poza tym w którym zamieszkuje wiekowa sąsiadka. A tak poważnie, naprawdę się go przestraszyłam, a strachliwa nie jestem.

Kurier trzy razy pytał, czy Pani Somnolence to na pewno ja - wyglądam bardzo młodo, mimo że młoda nie jestem. Nie przeszkadzało mu to krzyczeć na mnie dalej. Podpisałam odbiór paczki, zamknęłam za panem drzwi. Zadzwoniłam do koleżanki wysyłającej, żeby odreagować stres - mogę sobie trochę pokrzyczeć do telefonu, skoro nie krzyczę na winnego całej sytuacji. Coś sobie uświadomiłam podczas tej rozmowy - karma zawsze wraca, ale o tym na końcu podsumowania.

I Na awizie z dnia trzeciego widniała godzina próbnego doręczenie - 10:50. Ale wg tego samego awiza paczkę można było odebrać w punkcie tego dnia od godziny... 10:00. Tak, w taki sposób kurier zagina czasoprzestrzeń.

II Domofon do mojego bloku jest dosyć specyficzny - zaczyna się od numeru drugiego. Pierwsze mieszkanie jest przeznaczone na pewną działalność związaną z medycyną - mają osobne wejście, zaraz przy klatce, nie ma możliwości, żeby go nie zauważyć. Mój numer jest jednym z pierwszych na domofonie. Stawiam na to, że o ile kurier próbował dzwonić domofonem do mnie, mógł się pomylić i odliczyć przyciski od góry, "myląc" się o jeden brakujący. Ale... przy każdym guziczku jest cyferka i nazwisko - przy moim jest dwuczłonowe nazwisko mojej mamy, ale moje w tym też jest zawarte. Wystarczyło spojrzeć. Kurde, nawet trzeba spojrzeć, bo domofon jest ustawiony - patrząc od lewej strony - nazwisko, numerek, guziczek.
Nie twierdzę, że pomyłki się przez to nie zdarzają - zdarzają się, ale bardzo rzadko. A kurier raz, że w jakiś sposób znalazł się w klatce i mógł podejść do drzwi, dwa - miał mój numer telefonu do jasnej anieli.

III Gdyby kurier po przyjeździe do mnie po prostu mnie przeprosił i był miły, albo chociaż zachowywał się neutralnie, pewnie rozważałabym złożenie skargi personalnej na niego. A tak skarga jest już napisana, ze wszystkimi detalami. Mam nadzieję, że wyciągną wobec niego konsekwencje, bo buractwo i chamstwo trzeba piętnować.

IV ...czyli karma zawsze wraca. Pan tak był zajęty krzyczeniem na mnie, a ja byłam tak przestraszona, że pomimo tego, że trzymałam w rękach portfel, podpisałam pokwitowanie, a pan poszedł. Dopiero podczas rozmowy z koleżanką uświadomiłam sobie, że portfel trzymałam w ręku, żeby... zapłacić za paczkę.
Tym razem piekielna byłam ja. Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie zadzwoniłabym i powiedziała, żeby wrócił. Bo tak robię. Płacę za pizzę jak dostawca zapomniał terminalu i nie mam gotówki - przyjeżdża z terminalem później, zawsze zapłacę. Oddaję pani w kiosku 50 zł, bo wydała mi za dużo reszty. Oddaję telefon znaleziony w autobusie.
Ale nie tym razem. Tym razem pieniądze zasilą konto jakiejś fundacji. Pan również nie wrócił - nie wiem, czy się nie zorientował do tej pory, czy się zorientował, ale się boi zadzwonić i poprosić o pieniądze, a nie było to 10 zł...
Karma is a b*tch.

kurierzy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (231)

#65318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas czytania historii o greckiej restauracji, przypomniała mi się inna, również z tego kraju.

Razem z moją przyjaciółką pracowałyśmy w hotelu, gdzie znajdowała się restauracja. Tego pięknego dnia na kolację miał być gyros, przygotowywany przez właścicieli.

Po porannym rozgardiaszu, kiedy skończyłyśmy sprzątać, ogarnęłyśmy wszystko, a gyros był przygotowywany, wyszłyśmy na plażę.
Wróciłyśmy z przerwy, zajmujemy się obowiązkami jak zwykle - ja na barze, przyjaciółka na zmywaku. Do kuchni wchodzi [W]łaścicielka. Chwilę później słyszymy krzyk, wzywający nas do stawiennictwa.

Ok, idziemy do kuchni, [W] stoi oparta o blat, z rękami na biodrach i rzecze do nas:

[W]: Oddajcie gyros.

My po sobie, na maszynę do gyrosa - gdzie faktycznie nie ma, ani mięsa, ani tego cudownego, obracającego się patyczka - na [W].

[W]: No dobra, udał wam się kawał, ale oddajcie, bo muszę przygotowywać kolację.

Uświadomiłyśmy ją, że mięsa nie tknęłyśmy. Pobladła, ruszyła za blat, gdzie mięso leżało spokojnie na podłodze, nie wiadomo nawet jak długo - źle je pewnie zamocowała na maszynie i podczas kręcenia spadło.
Spokojnie zamocowała ponownie mięso, i zabrała się do szykowania kolacji.

[W]: Właśnie dlatego ciągle wam powtarzam, że podłoga w kuchni ma być tak czysta, że można by z niej jeść.

Smacznego :)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (529)

#52946

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śmieci. Nigdy bym nie pomyślała, że to aż taki ciężki orzech do zgryzienia.

Na moim osiedlu stoją zamykane śmietniki. Zamykane są od jakiegoś czasu, dosyć długo, wnioskuję iż chodziło o to, aby osoby niepłacące nie wyrzucały swoich odpadków na koszt członków spółdzielni.

W każdym takim zamkniętym śmietniku stało i stoi sześć kontenerów. Obok każdego śmietnika stały i stoją trzy kontenery, po jednym kontenerze na plastik, szkło i papier.

Wszystko było w porządku, póki od 1 lipca nie nakazano segregacji śmieci. U mnie niewiele się zmieniło, bo zawsze starałam się segregować śmieci - teraz po prostu muszę. Ale większość mieszkańców tego nie robiła.

Mam 4 sierpnia, a stan kontenerów się nie zmienił - sześć ogólnych zamkniętych i trzy segregacyjne. Pewnie nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby śmieci segregowane były wywożone w miarę często.

Ale są wywożone raz w tygodniu.

Efekt jest taki, że dzień po wywózce śmieci segregowanych, wszystko wywala się z tych kontenerów i leży wszędzie.
A w śmietniku stoi sześć kontenerów, które są praktycznie puste.

BRAWO!

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (390)

#15183

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie o piekielnych klientach, sprzedawcach, a o piekielnych pomysłach Kościoła. Dosyć długa, ale zmuszona jestem opisać to w ten sposób.

W kwestii wyjaśnienia: do kościoła nie chodzę, jestem niewierząca, ale nie afiszuję się z tym, nie obrażam duchownych, wszystko ze mną w porządku w tej kwestii - toleruję kościół. Mój Tata jest z Częstochowy, ja się tam urodziłam i darzę wielkim sentymentem to miasto. Poza tym ciężko mnie zszokować - krew, flaki, porozrywane płody nie robią na mnie żadnego wrażenia.

A teraz historia właściwa, ku przestrodze wszystkich o słabych nerwach, i rodziców małych dzieci.

Dwa tygodnie temu pojechaliśmy do Częstochowy z rodzinką w celu załatwienia kilku spraw. Ja z moim Tatą udałam się do Sądu, jako wsparcie prawne (jestem studentką prawa), a moja Mama z moimi braćmi (7 i 14 lat) postanowili pozwiedzać Częstochowę. Najmniejszy nie był jeszcze na Jasnej Górze, więc tam ich zabrała mama.

Umówiliśmy się z nimi, że poczekamy na nich przed głównym wejściem. Ładna pogoda, wokół pełno dzieci, mniejszych, większych. Kościół. A mój [B]raciszek przylatuje z płaczem. [M]ama z nietęgą miną, tak samo jak starszy z młodych. Pytam co się stało.

[B] - Bo tam są takie brzydkie obrazki... Straszne.
I w płacz.

Nie bardzo mogliśmy zrozumieć z tatą o co chodzi. Jakie straszne obrazki mógł zobaczyć na Jasnej Górze (?!). Ja widziałam tylko zdjęcia Jana Pawla II.
Pokazuje palcem w stronę ′strasznych obrazków′.

Ściana przy wyjściu z Jasnej Góry obwieszona OGROMNYMI plakatami, które niosły przekaz "STOP Aborcji". Wielkie plakaty, krew, martwe płody, porozrywane członki. W rozmiarach naprawdę XXL.

Jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale coś takiego było dla mnie poniżej wszelkich słów krytyki. Uważam, że można manifestować własne zdanie, ale nie w taki sposób. Narażanie dzieci czy osób o słabszych nerwach na oglądanie tak drastycznych zdjęć bez ich wcześniejszej zgody jest po prostu bestialskie.

Mój 7letni brat cały dzień przeżywał te zdjęcia, w nocy miał koszmary. Mimo tego, że starałam się mu wytłumaczyć, co było na tych zdjęciach, potem robiliśmy wszystko, żeby o tym zapomniał, to do teraz przypomina mu się to co widział i nie uszczęśliwia go to, wierzcie mi. A zaznaczam, że jak tylko moja mama zobaczyła co jest na tej ścianie kazała mu zasłonić oczy, co też posłusznie uczynił, czyli nie widział wszystkich drastycznych ujęć.

Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, kto wyraził na niego zgodę. Ale Ci ludzie zgotowali piekło psychiczne sporej ilości niewinnych osób.

Mam nadzieję, że tą historią uda się uchronić parę osób przed oglądaniem tego, czego by nie chcieli zobaczyć.

Poniżej zamieszczam link, który właśnie znalazłam. Wystawa "STOP Aborcji" jest ′dostępna′ przez cale wakacje na Jasnej Górze. Są tam również rzeczone zdjęcia.

Uwaga, treści drastyczne: http://www.stopaborcji.pl/gdzie-jest-obecnie,153,c.html

Skomentuj (150) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (813)

1