Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tazc

Zamieszcza historie od: 1 kwietnia 2018 - 21:02
Ostatnio: 21 maja 2018 - 18:28
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 255
  • Komentarzy: 15
  • Punktów za komentarze: 87
 

#82063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętam z czasów podstawówki, że tak zwany "bilans" wzbudzał we mnie jedynie negatywne emocje. Badania były przeprowadzane jak najbardziej w porządku, ale dramat dla mnie jako dziecka zaczynał się w momencie ważenia. Od razu uprzedzam, że nie byłam grubym dzieckiem. Nie wyróżniałam się wyglądem spośród innych dzieci (wtedy tego nie widziałam).

Ważenie wyglądało tak, że stawaliśmy wkoło wagi i każdy po kolei na nią stawał, pani doktor zapisywała cyferki w papierach, a w tym czasie reszta klasy czekała, więc każdy znał wagę każdego. Potem pani liczyła wskaźnik BMI i na tej podstawie stwierdzała, czy ktoś jest za gruby czy nie. Nic w tym złego czy piekielnego, prawda? Ale nie dla mnie. Zawsze byłam bardzo ciężka, przy normalnym, zdrowym wyglądzie ważyłam więcej niż wyższe i większe ode mnie dzieci. Zawsze mój wskaźnik BMI wskazywał na otyłość, a pani doktor za każdym razem kazała mi schudnąć. Każdy bilans kończył się wyśmiewaniem mnie przez inne dzieci.

Do dziś pamiętam, jak chowałam się z drugim śniadaniem gdzieś gdzie nikt nie widzi, że jem. Jadłam mając wyrzuty sumienia, nienawidziłam siebie, bo codziennie w szkole słyszałam, że jestem gruba. Tysiące razy kłamałam, że nie jestem głodna, byle tylko schudnąć. Potrafiłam jeść jednego pomidora na dzień przez tydzień, a przez kolejny jeść aż do fizycznego bólu z powodu wygłodzenia z poprzedniego tygodnia. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że moja mama nie była typem "no chociaż kotlecika" i kiedy mówiłam, że nie chcę, to nie musiałam jeść.
Dodatkowo mieliśmy ogród pełen warzyw, które bardzo często jadłam bawiąc się na podwórku, więc kitowanie, że nie jestem głodna wychodziło bardzo wiarygodnie. Przypomnę, że byłam w podstawówce, czyli miałam jakieś 11-12 lat. Nie miałam pojęcia w jaki sposób się odchudzać. To był początek moich zaburzeń odżywiania, które trwają do dziś.

Mój apel w związku z tą historią jest taki, aby przestać używać na dzieciach wskaźnika BMI. Są lepsze metody, o których teraz wiem, a wtedy nie miałam pojęcia. Do tej pory mój wskaźnik BMI wskazuje na otyłość, choć brzuch mam płaski jak deska i wystające żebra, a brak otyłości potwierdziłam badaniem składu ciała. No cóż, grube kości istnieją!

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (141)

#81863

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc na studiach dorabiałam sobie w sklepie sportowym. Praca polegała głównie na doradzaniu klientom w wyborze sprzętu, ciuchów, znajdowaniu rozmiarów danej rzeczy np. butów. Był to bardzo duży sklep, podzielony na działy zgodnie z dziedzinami sportowymi np.: sprzęt do nurkowania i pływania w jednym miejscu, a wszystko do wspinaczki w innym.

Najwięcej pracy było przy obuwiu. Często było tak, że jakaś para butów (najczęściej tych bardzo drogich, za 500zł i droższych) zostawała skradziona, więc nauczona doświadczeniem kierowniczka kazała zostawić po prawym bucie z pary w pudełkach. Lewe buty były schowane w magazynie, a moim zadaniem było przynoszenie ich klientom jeśli chcieli obejrzeć czy przymierzyć oba. Dość istotne jest to, że najczęściej potrzebowałam wziąć buta, którego wybrał klient, odnaleźć drugiego i przynieść mu oba, bo po prostu przyspieszało to proces. Inaczej musiałabym zapamiętać przynajmniej końcówkę 9-cyfrowego kodu z pudełka, rozmiar i wygląd modelu, co przy 100 parze w ciągu dnia raczej nie przychodzi łatwo. Modeli butów w tym sklepie było mnóstwo, niektóre różniły się malutkimi elementami (przy okazji ceną też) np. miały sznurówki albo logo w innym kolorze.

Pewnego dnia, przytrafił mi się klient około pięćdziesiątki. Towarzyszyła mu kobieta, jak mniemam żona oraz kilkoro dzieci. Dzieciaki były dosyć grzeczne, więc nie zwróciłam na nie większej uwagi.

Pan przywołał mnie wybitnie grzecznym "pomożesz mi?", a następnie pomachał mi butem za siedem stówek przed oczami i kazał sobie przynieść drugiego. Poprosiłam o buta, którego trzymał w rękach, ale nie chciał mi go oddać. Większość ludzi nie ma z tym problemu, ale on miał, więc uznałam, że zapytam o rozmiar i najwyżej będzie musiał dłużej na niego czekać. Nie mój czas, nie mój problem. :D Rozmiar chyba mogłam wylosować, bo na pytanie o który numer prosi odpowiedział, żebym zgadła. Uświadomiłam Pana Lorda, że jeśli mi go odda to będzie po prostu szybciej. Chyba do niego dotarło, bo rzucił go w moim kierunku i oberwałam tym butem w brzuch, ledwo go łapiąc. Nie bolało, ale było upokarzające, tym bardziej, że odchodząc zdążyłam usłyszeć, że jestem kretynką, co nie umie buta znaleźć, a on tyle pieniędzy chce mi za nie zostawić. No trudno, taka praca, a ja groszem nie śmierdziałam, ale chyba średnio rozgarnięty orangutan wie, że obsługa sklepu nie zarabia kwoty, którą klient zostawi w kasie.

Przyniosłam mu oba buty, oddałam mu je w ten sam sposób w jaki on podał je mnie (pomijając obrazę słowną :P). Zastanawia mnie tylko postawa jego żony, która była bardzo zadowolona, że mężuś traktuje z góry inną osobę, nooo i szkoda mi ich dzieci, które na to patrzyły i pewnie w przyszłości będą powielać takie zachowania... Ach no i tych butów ostatecznie nie kupili, bo uznali je za zbyt drogie. :D

Sklep sportowy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (199)

1