Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#10383

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmawiałem ostatnio z sąsiadem i przypomniała nam się historyjka sprzed blisko 2 lat. Jak zwykle będzie długo. Głównym bohaterem był pies sąsiada marki labrador (czarny) o dźwięcznym imieniu Wars (bo urodził się w wagonie Warsu, gdzieś przed Katowicami – ale to inna historia ;) ).

Sąsiad jest „zwykłym” policjantem pełniącym – co istotne - służbę w okolicy, w której mieszkamy. Wars jest psem policyjnym „w rezerwie”. Podczas służby odniósł podobno niejakie sukcesy w poszukiwaniu narkotyków, a później udał się na zasłużoną emeryturę w domu Mirka (sąsiada). Jako rezerwista, ma obrożę ze stosowną informacją o przynależności do służb mundurowych, choć służby czynnej już nie pełni. No i z racji „policyjności” jest doskonale ułożony, zdrowy jak byk, urodziwy i (to już ze względu na swoją naturę) bardzo lubiany przez młodsze (i nie tylko) pokolenie okolicznych mieszkańców. Ma tylko jedną słabość – świruje jak zobaczy dzieci. Może z nimi ganiać kilka dni bez przerwy, co zresztą ma swoje plusy. Spacery polegają na wyjściu na podwórko, w godzinach, kiedy jest oblegane przez młodzież, puszczeniu psa luzem i poczekaniu na ławce (czasami nawet bardzo długo) aż rzeczona młodzież padnie z głodu i zmęczenia od nadmiaru zabawy. Można wtedy psa zawołać i z czystym sumieniem udać się do domu.

Historia zdarzyła się pewnego wolnego, letniego dnia, kiedy to zostałem przez sąsiada poproszony o wyjście z Warsem na spacer. Mirek miał służbę a jego żona trochę chorowała i sama nie mogła. Pies mnie doskonale zna, problemów nie było - no to wziąłem i wyszedłem. Dzieciarni nie było, więc pomyślałem, że usiądę na chwilę w ogródku osiedlowego sklepiku, wypiję coś (bezalkoholowego) zjem loda i poczekam. Pies sobie usiadł grzecznie w kącie, został – dla picu bo i tak by się nie ruszył – przywiązany do ogrodzenia, na długiej smyczy. Trzeba dodać, że miał na sobie taki skórzany kaganiec – zapięty na tyle luźno żeby móc coś przekąsić ale nie na tyle żeby (co było nieprawdopodobne) np. ugryźć.

W ogródku siedziało kilka osób, mieszkańców osiedla – znałem ich z widzenia, i obce małżeństwo z trzylatkiem (na oko) marudzącym w wózku. Rodzice byli zajęci piciem piwa i zupełnie nie zwracali uwagi na małego. A ten, sprytnie, wygramolił się w z wózka, piskiem „pieeeesioooo” przyczłapał do Warsa i „pac” go w ucho. Wars takich okazji nie przepuszcza – zrewanżował się namiętnym lizem przez nos małego. Za to „oberwał” w drugie ucho i natychmiast oddał językiem przez pół twarzy.
„Rozmowa” rozwijała się dość obiecująco, kiedy zaalarmowana śmiechem małego matka oderwała się od piwa i wrzasnęła, że „jakieś bydle” atakuje jej pociechę. Na to jej partner zerwał się, podbiegł i porwał małego na ręce usiłując jednocześnie kopnąć psa. Jedyną reakcją Warsa był unik i ponowny siad, tym razem poza zasięgiem nogi. Tu już musiałem się wtrącić, ale zanim coś powiedziałem, ojciec zaczął wrzeszczeć o konieczności pilnowania niebezpiecznych (!) psów i że on zadzwoni na policję.

I zadzwonił. Patrol przyjechał dość szybko – jak się domyślacie – w jego składzie był właściciel psa. Oczywiście zapanowało zamieszanie. Rodzice dziecka krzyczeli, mały przestraszony zamieszaniem popłakiwał, świadkowie - klienci sklepu - oburzeni zachowaniem ojca zaczęli na niego naskakiwać, tylko Wars siedział spokojnie dalej. Zobaczywszy pana zaszczekał tylko i zamerdał ogonem, ale komenda „siad” obowiązywała, to nie ruszył się z miejsca. A ja czekałem co będzie dalej. Sąsiad nie podszedł do mnie, znaczy zaczął obowiązywać wariant „nie znamy się i zobaczymy co dalej”.

Po uspokojeniu sytuacji policjanci wypytali strony i świadków o sytuację i kiedy wszystko stało się jasne, rodzice dziecka dowiedzieli się, że:
1. Pies nie jest agresywny i ma kaganiec,
2. Rodzice nie dopełnili obowiązku opieki nad małym dzieckiem,
3. Są pod wpływem,
4. Policja w zasadzie powinna zmierzyć zawartość alkoholu i jeśli okaże się, że jest powyżej jakiegoś progu - nie pamiętam jakiego - to może skutkować ograniczeniem praw rodzicielskich (blef, bo to nie działa tak prosto).
Poskutkowało, ojciec zaczął się kajać, że to taki „wypadek przy pracy” i że oni już się poprawią. Policjanci stwierdzili że im wystarczy i dali spokój.
No i historia mogłaby się skończyć – rodzice dostali nauczkę, wszyscy już spokojni, prawie happy end. Ale nie.

Właśnie wtedy do sklepiku wpadła grupka okolicznych dzieciaków (jasne – jak są potrzebni do wybiegania psa to się szwendają gdzieś indziej ;) ). Zobaczyły Warsa, natychmiast zapomniały o zakupach, podbiegły do Mirka i zaczęły się jęki:
- Panie Mirku możemy się pobawić z pieskiem? Proooosiiiimyyyyy!
Co było robić – zamierzał pozwolić, ale jego wzrok wyraźnie mówił „No i cały misterny plan w pi*******u!”.

U piekielnego ojca włączyło się myślenie, błysk zrozumienia i zaczyna znowu:
- Aaaaaa! To wasz pies, a wy go bronicie. Zobaczycie złożę skargę. Popamiętacie!
Tu już sąsiad nie wytrzymał, wziął gościa pod rękę, zaprowadził do psa, pokazał obrożę i walnął z grubej rury:
- Widzi pan to jest pies policyjny, pan go chciał, będąc w dodatku pod wpływem alkoholu, kopnąć. Potraktuję to jak atak na funkcjonariusza. Proszę o dowód.

Delikwent zbladł, potem zrobił się czerwony. Po kilku sekundach zmiany kolorów zaczął przepraszać i prosić, żeby już nie pisać. Jednak został spisany i oświecony, że w razie ponownego wybryku pod wpływem, zwłaszcza w obecności dziecka, zainteresuje się nimi np. pogotowie opiekuńcze.
Zmyli się jak niepyszni, tylko jeszcze przez jakiś czas słychać było krzyki małego „ja chcę do pieskaaaa!”

.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 839 (913)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…