Z całkiem niedawna.
Postanowiłem znaleźć jakiś sklep, aby zakupić coś niezdrowego do podjadania na wieczór. Teren nieznany (delegacja) to wszedłem do pierwszego, jaki się nawinął. Spożywczak okazał się takim tradycyjnym sklepem, w którym „towar podaje sprzedawca”. Przy ladzie stała kobieta, właśnie wybierająca jakieś produkty, a za nią pan w średnim wieku. Zapamiętałem go dokładnie bo ubrany był w wytarty garnitur, w ręku dzierżył starą aktówkę a do tego wszystkiego pod szyją widniała ogromna mucha w kropki. Pomimo tej ekstrawagancji wydawał się być sympatyczny.
Stanąłem w tej krótkiej kolejce. Kobieta przy ladzie poprosiła o coś, dostała ale zamiast zapakować zaczęła czytać to, co napisano na opakowaniu. Po lekturze, mruknęła „za tłuste”, oddała sprzedawczyni i poprosiła o coś innego. Następny produkt okazał się mieć za dużo konserwantów. Jeszcze następny białko sojowe, kolejny - za mało mięsa w mięsie.
Widać było, że pan przede mną zaczął się lekko niecierpliwić ale kulturalnie zagaił:
- A co pani tak wybiera? Może pomogę?
- Wie pan, odżywiam się zdrowo – sąsiadka mi poradziła, chce jeszcze trochę pożyć...
Niespodziewanie, pan okazał się żartownisiem:
- Kochana, w gazetach piszą, że ZUS za kilka lat padnie, emerytury nie będzie to zostanie pani chleb i woda. Pani używa póki może. Proponuję te parówki – pyszne!
W kobietę wstąpił diabeł, zaczęła krzyczeć:
- Co za cham, chce mnie otruć, sam sobie jedz te parówki, zdechniesz po nich! Może wtedy w Polsce będzie lepiej!
Pan Mucha stanowczo ale i z uśmiechem przerwał tymi słowami:
- Proszę pani, jeśli ja, jak to pani wdzięcznie ujęła, „zdechnę”, to zabraknie składek na pani emeryturę. Trzeba będzie skądś wziąć te pieniądze. Zwiększy się deficyt i lepiej to chyba jednak nie będzie. Jeśli jednak to pani raczyłaby zejść, wtedy moje składki zostaną – być może - wykorzystane z większym sensem. Tak, wtedy może być lepiej w kraju. Zatem proponuję jednak te parówki*.
Kobieta zapomniała języka. Przez jakiś czas jej twarz zabawiała się w kameleona, jednak ostatecznie dała za wygraną. Wykrztusiła tylko „sam sobie to jedz” i opuściła sklep, energicznie sprawdzając wytrzymałość futryny drzwi wejściowych.
Ekspedientka, dotychczas cicha, stwierdziła z lekkim wyrzutem:
- Wie pan, chyba trochę za ostro, mogło jej się z tych nerwów coś stać.
- No właśnie o tym, przecież mówiłem, prawda? Pani mi da te parówki.
Postanowiłem znaleźć jakiś sklep, aby zakupić coś niezdrowego do podjadania na wieczór. Teren nieznany (delegacja) to wszedłem do pierwszego, jaki się nawinął. Spożywczak okazał się takim tradycyjnym sklepem, w którym „towar podaje sprzedawca”. Przy ladzie stała kobieta, właśnie wybierająca jakieś produkty, a za nią pan w średnim wieku. Zapamiętałem go dokładnie bo ubrany był w wytarty garnitur, w ręku dzierżył starą aktówkę a do tego wszystkiego pod szyją widniała ogromna mucha w kropki. Pomimo tej ekstrawagancji wydawał się być sympatyczny.
Stanąłem w tej krótkiej kolejce. Kobieta przy ladzie poprosiła o coś, dostała ale zamiast zapakować zaczęła czytać to, co napisano na opakowaniu. Po lekturze, mruknęła „za tłuste”, oddała sprzedawczyni i poprosiła o coś innego. Następny produkt okazał się mieć za dużo konserwantów. Jeszcze następny białko sojowe, kolejny - za mało mięsa w mięsie.
Widać było, że pan przede mną zaczął się lekko niecierpliwić ale kulturalnie zagaił:
- A co pani tak wybiera? Może pomogę?
- Wie pan, odżywiam się zdrowo – sąsiadka mi poradziła, chce jeszcze trochę pożyć...
Niespodziewanie, pan okazał się żartownisiem:
- Kochana, w gazetach piszą, że ZUS za kilka lat padnie, emerytury nie będzie to zostanie pani chleb i woda. Pani używa póki może. Proponuję te parówki – pyszne!
W kobietę wstąpił diabeł, zaczęła krzyczeć:
- Co za cham, chce mnie otruć, sam sobie jedz te parówki, zdechniesz po nich! Może wtedy w Polsce będzie lepiej!
Pan Mucha stanowczo ale i z uśmiechem przerwał tymi słowami:
- Proszę pani, jeśli ja, jak to pani wdzięcznie ujęła, „zdechnę”, to zabraknie składek na pani emeryturę. Trzeba będzie skądś wziąć te pieniądze. Zwiększy się deficyt i lepiej to chyba jednak nie będzie. Jeśli jednak to pani raczyłaby zejść, wtedy moje składki zostaną – być może - wykorzystane z większym sensem. Tak, wtedy może być lepiej w kraju. Zatem proponuję jednak te parówki*.
Kobieta zapomniała języka. Przez jakiś czas jej twarz zabawiała się w kameleona, jednak ostatecznie dała za wygraną. Wykrztusiła tylko „sam sobie to jedz” i opuściła sklep, energicznie sprawdzając wytrzymałość futryny drzwi wejściowych.
Ekspedientka, dotychczas cicha, stwierdziła z lekkim wyrzutem:
- Wie pan, chyba trochę za ostro, mogło jej się z tych nerwów coś stać.
- No właśnie o tym, przecież mówiłem, prawda? Pani mi da te parówki.
Lokalny spożywczak
Ocena:
727
(767)
Komentarze