Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11275

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długa historia o tym, że pozory mylą. Z dedykacją dla ochroniarzy ;-) Tym razem to ja byłam piekielną, choć nie z własnej winy.

Zacznę od krótkiego wyjaśnienia: mam 23 lata, jestem raczej niska, szczupła i absolutnie, ale to absolutnie nie wyglądam groźnie - wręcz przeciwnie. Ubieram się albo - jak mówi moja pięcioletnia kuzynka - "na kobieco" (czyli obcasy itd.), albo na sportowo. Nic w moim wyglądzie nie wskazuje na to, że trochę interesuję się militariami, trochę wojskowością, a trochę łażeniem po różnego rodzaju leśno-górskich ostępach. A jednak się interesuję ;-)

Któregoś pięknego dnia, mniej więcej dwa lata temu, przyszłam na uczelnię ubrana w kieckę, bluzkę - jednym słowem bardzo "na kobieco", do tego obowiązkowo buty na dość wysokim obcasie i spora torebka. Miałam przed sobą jedne zajęcia, po czym (był piątek przed długim weekendem) planowałam spędzić kilka dni w leśnych ostępach z dwójką znajomych. Nie żeby od razu survival (mam wrażenie, że dziś to słowo jest nadużywane), ale trochę leśnej głuszy zawsze dobrze na nas działało. Moje "leśne" ubrania i buty znajomi mieli już spakowane w samochodzie. Wszystkie mniej lub bardziej drobne gadżety miałam w torebce, z którą beztrosko wmaszerowałam na wykład.

Okazało się, że wykładu nie ma, bo na uczelnię przyjechał pewien ważny polityk. Co ważne, polityk z kraju, który ma biało-niebieską flagę z heksagramem (czyli gwiazdą Dawida ;-)). Studenci, którzy nieopatrznie przybyli na zajęcia, zostali siłą ściągnięci do wielkiej auli, żeby robić panu politykowi za audytorium. Protesty na nic się nie zdały, zaciągnięto i mnie.

Nie chciałam iść nie dlatego, żebym żywiła jakieś wrogie uczucia do kraju z ową błękitną gwiazdą na fladze. Po prostu przeczuwałam, że politykowi będzie towarzyszyło mnóstwo ochroniarzy i że niechybnie będę miała kłopoty z uwagi na zawartość mojej torebki. Muszę bowiem wyjaśnić, że wśród "gadżetów", które upchnęłam do mojej jakże kobiecej torebki, były, poza takimi raczej niegroźnymi rzeczami (typu tusz, puder, kredka do oczu, mydło, krzesiwo, latarka, sztućce), rzeczy wyglądające dużo groźniej: ręczna piła łańcuchowa, multitool (takie śmieszne małe coś, łączące w sobie kombinerki, ostrza, przecinaki, wkrętaki itp.), scyzoryk, sporej wielkości nóż taktyczny (Cold Steel Recon tanto - kto zna, ten wie, o co chodzi; głownia o długości 18 cm) i na dokładkę jeszcze paralizator (co prawda ten ostatni nie miał związku z wyprawą, jest po prostu stałym elementem wyposażenia mojej torebki).

Sami rozumiecie, że niespecjalnie chciałam tłumaczyć się przed ochroną, wyjmować to wszystko i - jednym słowem - robić cyrk. Ale kazali, w dodatku dziekan (która bardzo mnie nie lubiła) miała na mnie oko, więc poszłam. Zauważyłam, że w budynku, w którym miało się odbyć spotkanie, zastosowano następujący system: przy wejściu studentów sprawdzali polscy ochroniarze. Niektórym kazano przejść przez bramki i wszystkie detektory, innych przepuszczano bokiem. Zdaje się, że chodziło po prostu o przyspieszenie procesu - dlatego detektorami traktowano głównie facetów i wszystkich "podejrzanie wyglądających", np. ludzi w bojówkach czy w czymkolwiek moro. Torebki części dziewczyn były prześwietlane, ale tylko części. Ochrona, żeby ułatwić sobie pracę, sporą część przedstawicielek płci pięknej wpuszczała do budynku bocznym wejściem, z dala od wszelkich bramek i prześwietleń. Po prostu jeden ochroniarz wyłapywał z tłumu co bardziej "kobiece" i kazał im wchodzić tym drugim wejściem.

I - tak, dobrze myślicie - ja, ubrana bardzo kobieco i wyglądająca bardzo niewinnie ;-) zostałam skierowana do bocznego wejścia. Głupio mi się zrobiło, bo z zawartością torebki stanowiłam dużo większe zagrożenie, niż jakiś biedak, który tego dnia nieopatrznie założył glany i bojówki. Chciałam wyjaśnić sytuację ochroniarzowi, ale moje pierwsze podejście uciął słowem "jazda!", a drugie - tekstem "ruszaj dupę, bo robisz kolejkę". Powiedziałam, że chcę rozmawiać z dowódcą (jedyne, co mi przyszło do głowy), na co usłyszałam, że takie gówniary to dowódca ma w dupie. Skoro tak...

Weszłam do budynku i oczywiście natknęłam się na bardzo groźnie wyglądającą ochronę złożoną z panów z tego kraju, z którego pochodził polityk. Niby mogłam przejść obok, ale przestraszyłam się, że jeśli gdzieś przed wejściem do auli mają własną bramkę, to będę w naprawdę dużych kłopotach, wezwą policję i jeszcze jakaś afera dyplomatyczna się rozkręci. Raz kozie śmierć - zdecydowałam, że podejdę i spróbuję jakoś to wyjaśnić. Ku mojemu zdumieniu ci dżentelmeni, choć wyglądali jak rasowi zabójcy, okazali się całkiem mili. Gdy powiedziałam, co i dlaczego mam w torebce, na ich twarzach odmalowało się spore niedowierzanie. Patrzyli na mnie, na moje ubrania, obcasy, dekolt, szczupłe ręce, makijaż, pomalowane paznokcie i chyba trochę nie mogli sobie tego wyobrazić. W końcu jeden zdecydował się poprosić mnie o torebkę, otworzył, zdębiał, zamknął i spytał jakim cudem w ogóle weszłam do budynku. Niestety, musiałam powiedzieć prawdę.

Rozpętało się piekło - wezwany polski dowódca o niczym nie wiedział, ochroniarz, który wpuszczał bocznym wejściem został potwornie i w bardzo niecenzuralnych słowach zjechany. Okazało się, że przed wejściem do auli nie było drugiej bramki, więc żeby upewnić się, że wszystko jest OK, wszystkich studentów, którzy już tam weszli wyproszono i zaczęto ponownie sprawdzać - tym razem wszystkich i wszystkie. Najłagodniej los obszedł się ze mną - panowie z kraju, którego nazwa zaczyna się na literę I powiedzieli, że mogę wszystkie "groźne" rzeczy zostawić u nich. Przy okazji odbyliśmy miłą pogawędkę na temat noży i nie tylko. Nie powiem, choć na początku drżałam ze strachu, dowiedziałam się paru cennych rzeczy ;-)

Bilans: wystąpienie polityka opóźnione o jakieś 45 minut, wściekłość polskiej ochrony, jeden ochroniarz, a chyba nawet dwóch straciło pracę. Ochroniarze z tamtego kraju ("ochroniarze" to tak naprawdę umowny termin - nie wiem i chyba nawet nie chcę wiedzieć, gdzie właściwie byli zatrudnieni ci panowie) po wstępnych nerwach wydawali się dość rozbawieni całym zajściem. Poza tym bardzo podobał im się fakt, że zarówno moja latarka, jak i paralizator były marki Uzi (czyli - dla niewtajemniczonych - marki z tego kraju właśnie).
A, jeszcze jeden plus - pani dziekan, odkąd zobaczyła jak bardzo groźni, bardzo uzbrojeni i w ogóle "bardzo" faceci pokazują mi swoje noże - jest dla mnie bardzo, ale to bardzo miła. Od tamtej pory nie zdarzyło się, żeby odrzuciła jakieś moje podanie :-)

Apel - nigdy nie oceniajcie ludzi na podstawie wyglądu :-)

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (1040)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…