Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#11542

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych lekarzach.

Niedługo przed rozpoczęciem liceum miałam wypadek, dość poważny w skutkach - cztery żebra złamane, dwa pęknięte, pęknięty mostek i łopatka, złamany obojczyk plus - chyba w ramach bonusu - wstrząs mózgu, jedna rana kłuta i ogólne poobijanie. Cud, że nie złamałam kręgosłupa.

Przytomność straciłam tuż po wypadku, ocknęłam się w szpitalu. Ocknęłam się - no niezupełnie, zanim udało mi się otworzyć oczy, usłyszałam głosy lekarzy naradzających się nade mną. Słów nie rozróżniałam, ale ich głosy były tak pozbawione emocji, że pomyślałam, że nie żyję i to głosy z tamtej strony. Na szczęście czułam potworny ból, więc po chwili uznałam, że chyba jeszcze nie umarłam (potem okazało się, że już od dwóch godzin byłam pod jakimiś kroplówkami, ale nikomu nie przyszło do głowy podać mi w tych kroplówkach cokolwiek przeciwbólowego - ponoć nieprzytomna jęczałam z bólu, ale widać nie na tyle głośno, by komuś to wadziło).

Otworzyłam oczy, jęknęłam, zobaczyłam nad sobą trzech lekarzy, z których jeden rzucił: "no, budzi się, to nie przebiła". Jak się potem okazało, z mojego ocknięcia wysnuł wniosek, że jednak żadne z żeber nie przebiło mi płuca. Z medycznego punktu widzenia przytomność i przebicie nie mają chyba żadnego związku, ale on wiedział lepiej. Środki przeciwbólowe dano mi dopiero po kilku kolejnych godzinach i to z wielkiej łaski (na zasadzie "chciało ci się sportu, to teraz cierp" i na zasadzie "boli, bo ma boleć" - dodam, że mam raczej wysoki próg odporności na ból, ale wtedy chciało mi się wyć).

Choć RTG nie określało jednoznacznie kondycji moich płuc i odma nie została wykluczona, wypisano mnie po dwóch dniach. Dostałam tylko zapas leków przeciwbólowych - to prawda, żebra zrastają się same, pęknięty mostek też, na obojczyk zalecono mi stabilizator (zalecono - czyli ze szpitala wyszłam bez stabilizatora, który musiałam sama sobie zorganizować), ale wydawało mi się to za mało. Spodziewałam się gorsetu czy czegoś poważnego, co zapewniłoby mi prawidłowe zrośnięcie się kości. Lekarze mnie wyśmiali, a ortopeda, do którego poszłam prywatnie stwierdził, że wszystko się ładnie samo pozrasta.

No i pozrastało się. Młode kości, szybkie gojenie. Ale nikt nie przewidział, że będzie krzywo. Obojczyk jest OK, bez śladu, tylko że wskutek potężnego uderzenia, jakie towarzyszyło wypadkowi, cała prawa (czyli ta połamana) część szkieletu mojej klatki piersiowej niejako się przesunęła. Z przodu moje prawe żebra są nieco wklęśnięte, z tyłu - lekko wypukłe w stosunku do lewych. Poza tym bywa, że bolą, ale teraz już nic na to nie poradzę. Nie jest to bardzo widoczne, właściwie jak ktoś o tym nie wie, to tego nie zauważa, ale obcisłych bluzek w paski staram się unikać... Poza tym podejrzewam, że nie przejdę badań lekarskich pod kątem skoków spadochronowych, a zawsze marzyłam o skakaniu.

Walka o odszkodowanie nie przyniosła skutków, za to była potwornie upokarzająca. Najlepsze, że zamiast odszkodowania złożono mi propozycję... orzeczenia o stopniu niepełnosprawności (sic!). Propozycję obśmiałam, bo takie orzeczenie stanowiłoby dla mnie tylko przeszkodę w uprawianiu kilku fajnych sportów. Oczywiście przeszkodę do przejścia, ale po co sobie życie komplikować... Ech, Polska...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…