Jestem ratownikiem.
Na wstępie wyjaśnię.
W pobliżu stacji mamy takie trzy fajne budyneczki: sklep, bar i sklepik(kiosk). Wszystko jest jednego właściciela, ale funkcjonuje to jako osobne firmy. Zjeżdżając z wezwania lubimy tam wstąpić albo na zakupy albo do baru po coś gotowego do zjedzenia. Raz właściciel zaproponował nam, że da nam numer do sklepu i do baru i jak będziemy jechać do mamy zadzwonić to nam wszystko przygotują. Miło z ich strony. Wygląda to tak, że jak wiemy, że wstąpimy tam to dzwonimy np. do sklepu, mówimy co jest nam potrzebne i pani nam wszystko odkłada, przychodzimy, płacimy, bierzemy i jedziemy do bazy.
W tej historii piekielny jest facet właśnie w tym sklepie. Jechaliśmy z wezwania i stwierdziliśmy, że mamy pustą lodówkę, a brzuchy domagają się strawy. Na szybko skleciliśmy jakąś listę zakupów, kolega wykonał telefon do sklepu i sprawa załatwiona.
Po zakupy wszedł kolega. I nie wraca, nie wraca... Trochę długo zaczęło to trwać jak na wejście, odebranie zakupów, zapłacenie i powrót.
Zaoferowałem się więc, że pójdę kolegę popędzić. Niestety wdepnąłem w sam środek awantury. Okazało się, że jakiś pan (wcale nie starszy, na oko 40lat), który był akurat obsługiwany, zdenerwował się na kasjerkę gdy ta podała koledze worek z zakupami bo on akurat się zastanawiał nad czymś. Fakt, kasjerka głupio zrobiła, że nie mogła już poczekać tego jednego klienta, ale z drugiej strony to nie był powód żeby się awanturować.
Generalnie pan krzyczał, że kasjerka powinna wiedzieć kim on jest, że on też chce numer i chce żeby "ktoś mu robił zakupy" i podobne. Dobre pół godziny tkwiliśmy w tym sklepie próbując pana uspokoić, w końcu wezwaliśmy policję przez radio. Nie docierało do niego, że to grzeczność ze strony właściciela dla nas.
Nie rozumiem jednego. Tak się ludzie burzą, że robimy sobie zakupy, a jak wpadamy i tylko je odbieramy to problem bo oni też tak by chcieli...
Na wstępie wyjaśnię.
W pobliżu stacji mamy takie trzy fajne budyneczki: sklep, bar i sklepik(kiosk). Wszystko jest jednego właściciela, ale funkcjonuje to jako osobne firmy. Zjeżdżając z wezwania lubimy tam wstąpić albo na zakupy albo do baru po coś gotowego do zjedzenia. Raz właściciel zaproponował nam, że da nam numer do sklepu i do baru i jak będziemy jechać do mamy zadzwonić to nam wszystko przygotują. Miło z ich strony. Wygląda to tak, że jak wiemy, że wstąpimy tam to dzwonimy np. do sklepu, mówimy co jest nam potrzebne i pani nam wszystko odkłada, przychodzimy, płacimy, bierzemy i jedziemy do bazy.
W tej historii piekielny jest facet właśnie w tym sklepie. Jechaliśmy z wezwania i stwierdziliśmy, że mamy pustą lodówkę, a brzuchy domagają się strawy. Na szybko skleciliśmy jakąś listę zakupów, kolega wykonał telefon do sklepu i sprawa załatwiona.
Po zakupy wszedł kolega. I nie wraca, nie wraca... Trochę długo zaczęło to trwać jak na wejście, odebranie zakupów, zapłacenie i powrót.
Zaoferowałem się więc, że pójdę kolegę popędzić. Niestety wdepnąłem w sam środek awantury. Okazało się, że jakiś pan (wcale nie starszy, na oko 40lat), który był akurat obsługiwany, zdenerwował się na kasjerkę gdy ta podała koledze worek z zakupami bo on akurat się zastanawiał nad czymś. Fakt, kasjerka głupio zrobiła, że nie mogła już poczekać tego jednego klienta, ale z drugiej strony to nie był powód żeby się awanturować.
Generalnie pan krzyczał, że kasjerka powinna wiedzieć kim on jest, że on też chce numer i chce żeby "ktoś mu robił zakupy" i podobne. Dobre pół godziny tkwiliśmy w tym sklepie próbując pana uspokoić, w końcu wezwaliśmy policję przez radio. Nie docierało do niego, że to grzeczność ze strony właściciela dla nas.
Nie rozumiem jednego. Tak się ludzie burzą, że robimy sobie zakupy, a jak wpadamy i tylko je odbieramy to problem bo oni też tak by chcieli...
Sklep
Ocena:
659
(739)
Komentarze