zaszczurzony ♂
Zamieszcza historie od: | 1 czerwca 2011 - 18:23 |
Ostatnio: | 3 maja 2018 - 22:59 |
Gadu-gadu: | 11909198 |
O sobie: |
Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam: |
- Historii na głównej: 151 z 163
- Punktów za historie: 165076
- Komentarzy: 1824
- Punktów za komentarze: 17160
Powiedziała żebym odebrał ją i moją kuzynkę z komisariatu jak zadzwonią jeszcze raz. Mojej niepełnosprawnej kuzynce ktoś ukradł... wózek inwalidzki.
Wracały od babci, ciocia wstąpiła do sklepu po bilety, a kuzynka została pod sklepem ponieważ nie był on dostosowany i nie mogła wjechać. Ktoś podbiegł, ściągnął ją z wózka, posadził na ziemi i uciekł razem z wózkiem...
Jestem lekko w szoku.
Nawet nie wiem jak to nazwać...
Wchodzimy na wskazane piętro i dzwonimy do drzwi.
- Tak? - Pyta kobieta niepewnie wychylając się na korytarz.
- Dzień dobry. Pogotowie.
- Widzę... Słucham?
- To my słuchamy. - Odpowiada kompan.
- Ale ja nie wzywałam pogotowia.
- Och... To mamy problem.
Kontaktujemy się z dyspozytorem. No numer mieszkania jak nic ten! Pytamy, czy może ktoś w bloku choruje na serce, może się pomylił, dyspozytor próbuje dodzwonić się do osoby, która zgłaszała problem. Nie, pani nie wie, pod numerem, z którego było wezwanie nikt nie odbiera. Popytaliśmy sąsiadów, nic. Na klatce wywiązała się dyskusja.
Po 15 minutach prosimy dyspozytora o pozwolenia na odwrót, ten trochę niechętnie, ale zezwala nam w końcu na powrót do bazy.
Schodzimy na dół, a przy karetce stoi jakiś facet. Podchodzimy i słyszymy:
- No ile można czekać?
Aaa! A zastanawiał się, gdzieśmy poszli. Aaa! No tak! Nie wziął telefonu. A bo widział, że jesteśmy i sądził, że za chwilę przyjdziemy i bał się wrócić do domu po telefon. Aaa! No tak! Bo to nie ten numer bloku podał...
Aaa! No tak... Wszystko jasne...
Facebook - Zaszczurzony
Wyjazd do wypadku. Wypadek spowodowała kobiecina, która spieszyła się do pracy. Piła po drodze kawę, której nie zdążyła wypić w domu, kubek okazał się przeciekać, więc się poparzyła. Upuściła kubek, ten się otworzył, oblała się wrzątkiem, odruchowo (cały czas jadąc) schyliła się po kubek, kierownica poszła na bok, w efekcie kierująca potrąciła kobietę na pasach i wyjechała na czołówkę - opis zdarzenia na podstawie zeznań sprawcy i świadków.
Żeby nie było zbyt przyjemnie to pani tak była przejęta... swoją pracą, że chciała odjechać żeby się nie spóźnić. Na szczęście ludzka solidarność zadziałała i świadkowie nie pozwolili jej odjechać. Ale przecież "ona widziała, że nikomu nic się nie stało to myślała, że nie musi zostać". Fakt, nikt nie odniósł większych obrażeń - raczej powstały szkody czysto materialne (zniszczone auto, ubrania).
Mało tego. Pani uznała, że nie musi przyjąć mandatu. Niby czemu? Ma syna policjanta! Panowie policjanci, którzy byli na miejscu, jednak nie znali rzeczonego syna i postawili sprawę jasno i wyraźnie. Ciekawe jak długo jeszcze po naszym odjeździe się z nią kłócili...
W każdym razie - wstańcie te 20 minut wcześniej, warto kawę wypić w domu...
praca
Docieramy na miejsce i rzeczywiście jest facet. Żona nas wpuszcza do środka i prowadzi do niego. Siedzi sobie. Nie wygląda ani na krwawiącego, niespecjalnie mdlejący - no ogólnie nie jest to pacjent, jakiego spodziewaliśmy się zastać.
Fakt. Pan miał blachę w nodze. Niecałe trzy tygodnie wcześniej. Sam se wyjął, sam se obandażował i... Nigdzie się z tym nie zgłosił. Nie ciężko się domyśleć co zostało w miejscu, gdzie była blacha - jedna, wielka papka. Wdało się potworne zakażenie, bo gość po prostu nie oczyścił tego dokładnie i totalnie zaniedbał. W ogóle dziw, że mu noga nie odpadła. ;)
Po lekkim zagadnięciu, że to owszem brzydko wygląda, ale nie jest to stan wymagający wezwania pogotowia ratunkowego gość zagotował się. No bo jak to... Pieprzeni ratownicy! On nam łaskę robi, pozwala sobie pomóc! A my co!? Uwagę mu zwracamy!? No ja śmiemy! Gdyby nie on... GDYBY NIE ON!!! JUŻ BYŚMY NIE MIELI GDZIE PRACOWAĆ!!!
Fakt. Podobno gdyby nie idioci to połowa karetek nie miałaby do kogo jeździć. :)
Praca praca ;)
Szczur jak zawsze na posterunku. Wezwanie.
Jakiś gość wypadł przez balkon z 2 piętra i „leży i się nie rusza, to może byście pojechali” (autentyczne zdanie wypowiedziane przez dyspo). To jedziemy. Na miejscu faktycznie gość nieprzytomny, z lekka poturbowany, ale ogólnie cały i przede wszystkim - żywy. Leci żona (dopiero teraz zauważyła, że jej mąż sfrunął z balkonu).
- Bo mąż lampki na balkonie wieszał, więc stał na taborecie...
Głupi z nieba nie spadają... Ale z balkonów im się zdarza.
praca
- Myślałam, że coś zaradzicie!
- Ja też tak myślałem, wychodzi jednak na to, że na idiotów nie ma rady.
Na szczęście każdy to zrozumiał po swojemu i odbyło się bez skargi. Ale krótko mówiąc pani nie była specjalnie zadowolona skutecznością dzisiejszego pogotowia.
Beznadziejni, głupi ratownicy medyczni. Nieprzydatni. W ogóle. Zabrali tylko jej cenny czas.
Tak nam przykro...
praca ;)
Coś tam pobolewa, coś tam strzyka, pyka, spać nie daje. Boli, rzęzi, dusi, gniecie. Kochani ratownicy litują się i zabiorą. A co tam. Najwyżej nam w szpitalu pokażą znak serdeczny, dobre humory mamy, dajmy ludziom coś od siebie.
- Wstanie pani sama?
- Ano, wstanę.
Asekuracyjnie chcę podać babci rękę, już mam złapać, już ma dojść do kontaktu łapsko-łapsko...
Jak nie ryknie.
- Ożeż ty! Chu... Ty! Rwać się babcie zachciało!? Pindla w spodniach trzymaj! Oż ty, żeż ty!
Odruchowo zasłoniłem najlepszego z mych przyjaciół. Wcisnąłem pacjentkę koledze i uciekłem za kierownicę. Całą drogę śmiejąc się z towarzysza, który przez samą swoją obecność w budzie wysłuchiwał o swoim popędzie do starszych pań.
Panią w szpitalu zatrzymali. A nam na odchodne palcem jeszcze pogroziła krzycząc: Ty, ty... Chu... ty!
Oż w mordę...
praca
Odbieram grafik na wrzesień (jak to bywa - odebrałem go 1 września) i widzę nie dość, że służbę 24h 16 września, 24h 17 września, wolne 15, 18, 19 września, to jeszcze policzono mi wrzesień jako miesiąc z 31 dniami (i łaskawie 31 września dostałem wolne!).
Znów wybrałem się do przemiłej pani, która tym rozporządza, a w odpowiedzi usłyszałem, że nie może mi teraz dać wolnego na niecałe dwa tygodnie przed.
Niestety w momencie kiedy wymyśliłem, aby ściągnąć urzędników do karetki i tam się ożenić, pani zarządzająca puknęła się w końcu w swój pusty dekielek i dała mi wolne.
Ale w nowym grafiku 31 września nadal mam wolne - myślę jak pożytecznie to wykorzystać.
praca
Jak na przykład wtedy, kiedy wezwano nas do faceta z potwornym bólem brzucha. No nic nie może zrobić, nie da rady dojechać na pogotowie, pomocy...
Więc nas wysłano.
Jesteśmy na miejscu, żona pacjenta zaprowadziła nas do niego, wtedy nas jeździło jeszcze trzech a nie dwóch w zespole, wchodzimy do pokoju, jest pacjent. Pan twierdzi, że od dwóch tygodni nie może się wypróżnić. Długo wytrzymał trzeba przyznać. Zwija się i boli go, tak bardzo boli... Co mamy zrobić... Trzeba pana do szpitala wziąć.
Chcemy więc pakować go, ale nie! Pan tak strasznie szpitali nie lubi, może on spróbuje jeszcze raz...
I poleciał do ubikacji.
Przez 15 minut staliśmy w konsternacji przy wyjściu i słuchaliśmy niezwykłych odgłosów natury. Próbując oczywiście się nie śmiać na początku, ale po pierwszych 5 minutach było nam wszystko jedno. Muszę powiedzieć, że przejął się chłopak swoją robotą.
Jednak kiedy po 15 minutach zza drzwi łazienki wydobyło się donośne: oooocccchhhh taaaaakkkk... - nie było mocnych. Żona pacjenta całkowicie się zaczerwieniła i poleciała gdzieś.
Pan wyszedł zadowolony i rzekł:
- Udało się! Chodźcie zobaczyć!
Na szczęście przetłumaczyliśmy panu, że wierzymy mu na słowo. Wyglądał na zawiedzionego, że nie może się pochwalić swoim dziełem, odmówił jazdy do szpitala, ale bardzo nam dziękował za porządną motywację do zrobienia kupy.
Spoko, generalnie nie ma za co.
praca
Ok, rozumiem, ja sam mam świra na punkcie ratownictwa medycznego. Mój motocykl, auto, portfel, klucze - wszędzie mam doczepione logo RM.
Jednak po wejściu do tego mieszkania zacząłem odczuwać niepokój. Dobra - myślę sobie - może gość zajmuje się sprzedażą takich gadżetów, bo kurde, to aż niemożliwe, aby na ścianach, podłodze, szafkach, lodówce, łóżku - WSZĘDZIE było logo ratownictwa, ubrania ratownicze, torby medyczne, nawet AED ćwiczebne stało na krześle, a zza blatu kuchennego wyglądał smętnie zwisający fantom.
Cholera, na pewno ma skalpel i zaraz nas wszystkich poćwiartuje.
Z kolegami szybkie spojrzenie na siebie, głęboki wdech i zaczynamy pracę. Pacjent, co jakoś mnie nie zdziwiło, studiuje ratownictwo medyczne.
Nie był chory. Chciał tylko sprawdzić standardy jakie panują w pogotowiu ratunkowym - liczył nam czas, sprawdzał czy wykonujemy absolutnie wszystkie (według niego) niezbędne badania i jak bardzo dokładni jesteśmy (podczas mierzenia ciśnienia miałem ochotę zacisnąć mu mankiet na szyi). Co chwilę nas poprawiał, bo jego wykładowca od...
Nie był chory. Właściwie nic mu nie było - w każdym razie fizycznie. Toteż po kłótni delikatnie wycofaliśmy się z mieszkania. Idąc przodem do niego, bo jakoś skalpel leżący gdzieś w pobliżu pobudzał naszą wyobraźnię. Spędziliśmy tam koło 30 minut i jestem ciekawy czy podlegaliśmy jakiejś ogólnej ocenie...
Praca praca