Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cztery lata temu moja babcia zachorowała: wymiotowała, miała biegunkę, groziło jej odwodnienie, więc lekarz skierował ją do szpitala, a tam tego samego wieczoru zrobiono prześwietlenie brzucha. Diagnoza tragiczna: zaawansowany nowotwór. Nie ma sensu operować; tylko żeby przedłużyć życie, zaproponowano babci założenie takiego worka podpiętego do pęcherza. Babcia się jednak nie zgodziła („Jak umierać, to umierać, ale nie będą mnie tu kroić!”). Cała rodzina ją przekonywała, babcia nie i nie. Lekarz kazał jej więc podpisać dokument, że rezygnuje z terapii i odesłał pacjentkę do domu.
Babcia miała pożyć jeszcze około tygodnia, więc ja zrezygnowałam z zajęć na uczelni, brat wziął w pracy urlop, przyjechała bliższa i dalsza rodzina, mama po cichu kupowała już żałobne ubrania i opłakiwała razem z wujkiem babcię jeszcze za życia. Babcia zaś, świadoma, że już wkrótce odejdzie, ze wszystkimi się pogodziła, ba, nawet kazała wezwać sobie księdza, ona, która do kościoła uczęszczała mniej niż rzadko.
Ale oto minął tydzień i drugi, babcia żyje. Minął trzeci, babcia wstała z łóżka i raźnie oznajmiła, że czuje się jakoś lepiej i że ma dość diety, i chce jeść normalnie. Minął miesiąc, babcia znów zaczęła konsumować mięso, wbrew surowym zaleceniom lekarzy (babcia nie wierzy w cholesterol, bo „Ruscy zawsze słoninę jedli, a po sto lat żyli”). Minęły cztery lata, a babcia wciąż ma się świetnie. Od czasu do czasu tylko, wymachując laską, twierdzi, że chce pojechać do szpitala i pokazać się lekarzowi, żeby „na drugi raz nie był taki skory porządnych ludzi do grobu wysyłać”.
Nie mam pojęcia – czy zamieniono wyniki? Czy ktoś popełnił błąd w interpretacji?

pewien szpital w Lublinie

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 709 (745)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…