Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#13533

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez mamę, miała ponoć miejsce ładnych kilka lat przed moim przyjściem na świat.

Okres głębokiej komuny. W sklepach nie ma niczego. Rodzice dostali za pośrednictwem parafii paczkę z Holandii - dobrzy ludzie z zachodu wysyłali nam jakieś ręczniki, zapałki (do dziś są w domu!), słoiki ze śledziami, konserwy i tajemniczą szklaną butelkę litrową z przeźroczystym płynem i żółtą etykietą. Rodzice nie wiedzieli co to jest, nie rozumieli napisów na etykiecie, rozszyfrowali tylko, że w składzie specyfiku jest chinina. Skoro chinina, to pewnie to jakieś lekarstwo! Powodowani taką myślą rodzice przez prawie rok, codziennie rano dawali mojej dwuletniej wtedy siostrze małą łyżeczkę tego płynu "na wzmocnienie".

Domyślacie się, co to było?

Historię usłyszałem, jak w połowie lat '90 przyniosłem do domu butelkę napoju Kinley Tonic :)

Kto tu był piekielny? Chyba tylko chory system izolujący nasz naród przez pół wieku od cywilizowanego świata...

Kinley Tonic i dobrzy Holendrzy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (263)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…