Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#13556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem POK-u (punktu obsługi klienta), a to będzie kolejna historia z Piekielną Psorką w roli głównej.
Piekielna Psorka robi u nas zakupy bardzo często, mimo, że ciągle powtarza jak bardzo nas nienawidzi. Oczywiście MY JĄ KOCHAMY. Wierzycie mi, prawda?:-)

Psorka płaciła za zakupy przy jednej z kas. Ja na bieżąco monitorowałam sytuację, by w razie kłopotów w porę interweniować. Tym razem poszło gładziutko - tylko dwie anulacje paragonu a kasjerka nie doznała uszczerbku na psychice. Ja już oddycham z ulga, rozluźniam się i ... nagle widzę jak Psorka dumnie kroczy w moją stronę. Zauważyła to też ochrona i pojawili się u mojego boku w liczbie dwóch egzemplarzy. Tu muszę wyjaśnić - nie przyszli dlatego, że ta kobieta jest tak niebezpieczna, tylko dlatego, że nie chcieli nic przegapić. Taką sławą u nas cieszy się ta klientka.

Psorka podchodzi do POK-u, prostuje te swoje metr sześćdziesiąt wzrostu w kapeluszu (i na stołku). Rzuca w moją stronę naszą firmową kartą na punkty. (Za każde wydane 2 zł klient otrzymuje 1 punkt. Punkty są potem zamieniane na bony i talony)
- Ja już tego nie chcę! Rezygnuję! Chcę napisać rezygnację!
- Oczywiście - zaczynam szukać formularzy rezygnacyjnych. Klientka czeka aż zapytam o powód jej rezygnacji. Nic takiego nie następuje (bo za dobrze ją znam), więc sama łaskawie postanawia mnie oświecić.
- Nie chcę być członkiem tego waszego klubu, bo w tym sklepie brzydko, ale to bardzo brzydko się wyrażają!
Takiej skargi nigdy nie ignoruję.
- Czy ktoś tu panią obraził? Proszę opowiedzieć co się stało - próbuję się czegoś dowiedzieć.
- Ja jestem kobietą! Przy mnie się takich słów nie używa! To skandal! - warczy Psorka.
Myślę sobie, no ładne jajcunki. Pewnie tak dała w kość jakiemuś pracownikowi, że brzydko jej odpyskował. Klient jaki jest, taki jest, ale przeklinania nie uznaję w żadnym wypadku.

Znalazłam już potrzebny druczek, podałam jej i dalej cierpliwie nakłaniam do podjęcia opowieści.
- Stałam przy kasie, płacę, rozumie pani, PŁACĘ - podkreśla to słowo - I słyszę jak jakiś parobek w niebieskiej koszuli mówi do krawata (ukryty mikrofon w krawacie ochroniarza) TO SŁOWO!
Panowie "parobkowie" stojący obok mnie zachowują kamienne twarze. Prawie mi ich żal.
- Jakie słowo? - dopytuję
- No TO SŁOWO! - niecierpliwi się klientka - wszyscy wiedzą jakie! Pani nie wie?!
Kręcę głową, że nie. Szukam pomocy u "parobków", oni tez nie wiedzą o co chodzi.
-No TO SŁOWO! Na K! - wyrzuca z siebie Psorka.
Na K? Kolano. Kot. Korbka. Kokarda...no dobra, żartuję. Od razu się domyśliłam o jakie straszne słowo chodzi.
- Czy pan ochroniarz powiedział to okropne słowo do pani? - pytam zachowując pełna powagę.
Ochrona spojrzała na mnie z naganą w oczach. Jak mogłam tak o nich pomyśleć? No jak mogłam?
- Nie! On gadał sam do siebie! Znaczy, do krawata. Już mówiłam. Ale ja jestem kobietą! - i tak w ten deseń.
Przeprosiłam panią w imieniu kolegi, ochrona też przeprosiła, winowajca przyszedł, wyjaśnił, że słowo usłyszane jako Kur*wa było słowem Kutraj (nazwisko kolegi). Wyjaśnienia nic nie dały. Ta pani zawsze wszystko wie lepiej.

Zabrała się za pisanie rezygnacji. Na formularzu raptem dwa pola do wypełnienia - imię i nazwisko klienta i numer karty o której mowa. Pod spodem rubryka "bardzo uprzejmie prosimy klienta o zaznaczenie z jakiego powodu rezygnuje z posiadania naszej karty na punkty". Psorka raz, dwa napisała imię, nazwisko też. Numer karty kazała wpisać mi z tekstem:
- Numer sobie wpiszesz, od tego jesteś.
Oj, będzie kara za "tykanie"
Wyciągnęłam notesik i mówię;
- Oczywiście, już to sobie dopisałam do moich obowiązków.
Kobieta kiwa głową zadowolona, nie zrozumiała aluzji. I tak bywa.
Rzuca mi formularzem zadowolona z siebie. Zadałam jej dwa podstawowe pytania: gdzie pozostałe karty? ( wydajemy 3 egzemplarze) i gdzie są wydruki i zniżki (wymagane do zdania karty).
Babka robi karpika, ale moment i łapie fason. Wyrywa mi formularz i coś tam kreśli, coś tam dopisuje. Rzuca go znowu i oddala się majestatycznym krokiem, nie zaszczycając mnie nawet słowem.
Zerkam na druczek, a tam wszystko tak zamazane, że dokument stał się prawie nieczytelny. Jednak jej dopisek łatwo dał się rozszyfrować:
"Wasze talony i karty zostały spuszczone w klozecie. Jeśli dalej Was interesują to zapraszam pod podany adres. A skoro piszecie , że PROSICIE o podanie powodu, to ja go NIE podam. Bo to znaczy, że NIE muszę."
Parsknęłam śmiechem. Pokazałam druk kierowniczce. Poradziła by go odłożyć i nakłonić Piekielną do wypełnienia go w sposób prawidłowy, przy następnej wizycie w naszym sklepie. Taki formularz nie zostałby przyjęty przez centralę w W-wie. Ja jednak po dłuższym przemyśleniu sprawy i po kilku konsultacjach postanowiłam druczek wysłać. Szczególnie, że klientka napisała maila do siedziby głównej z zapytaniem, dlaczego nie ma jeszcze odpowiedzi (napisała maila kilka godzin po incydencie).
Wysłałam.
My też niecierpliwie czekamy na odpowiedź.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (639)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…