Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#13855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem POK-u. W większości sklepów POK jest umiejscowiony zaraz przy wejściu na sklep. Tak też jest u mnie. Obok mojej lady są zamontowane bramki, przez które klienci wchodzą na sklep, a obok jest wyznaczone wyjście dla klientów bez zakupów. Bramki są ruchome. Otwierają się w momencie, gdy klient podejdzie wystarczająco blisko. Dodam (co ważne), że otwierają sie tylko w jedną stronę - do środka. Klienci nie mogą nimi wychodzić - pilnuje tego ochroniarz, który zawsze jest w pobliżu POK-u.
Ruchome bramki dziwnym zrządzeniem losu wzbudzają zachwyt i dziką radość u najmłodszych klientów. Ich fenomen polega na tym, że dzieci uwielbiają rozrabiać w okolicach bramek i bawić się z nimi w ganianego. Nie zliczę ile razy ratowałam już takiego malucha przed uderzeniem. Ochrona również ma z tym pełne ręce roboty. Rodzice często ignorują zachowanie pociech i udają, że ratowanie ich należy do naszych zas*nych obowiązków.
Tej sytuacji nigdy nie zapomnę:

Do sklepu wparowuje młode małżeństwo z kilkuletnim synkiem. Rodzice uchachani, rozgadani, a ojciec wyraźnie na rauszu. Weszli, rozejrzeli się i skierowali w stronę alejek. Nie minęła chwila a maluch urządził sobie z tatą super zabawę - mały uciekał między regałami, a tatuś go gonił. Tatusiowi szybko zabawa się znudziła, tak samo jak pilnowanie dziecka. Ja akurat musiałam na moment udać się do biura. Zrobiłam dosłownie kilkanaście kroków, gdy usłyszałam odgłos upadku i okropny pisk. Odwróciłam się i wszystkie papiery które niosłam wyleciały mi z rąk. Moim oczom ukazał się straszny widok - na płytkach, pod bramką leżał zakrwawiony chłopczyk i piszczał tak rozdzierająco, że nie da się tego opisać. Rzuciłam się w jego stronę, a wraz ze mną kilka innych osób. Dzięki klientce, która okazała się pielęgniarką i dzięki zachowaniu zimnej krwi bardzo szybko udało się opanować sytuację.

Okazało się, że dziecko wbiegło wprost na otwierającą się bramkę i zostało uderzone w nosek. Oczywiście polała się krew. Po dłuższej chwili pojawili się rodzice i podnieśli raban, że nie życzą sobie karetki (która była już w drodze) i nikt nie ma prawa dotykać ich dziecka. Oni mają w rodzinie lekarza i sobie poradzą. I dyla ze sklepu.

Wszyscy doszliśmy do wniosku, że uciekli, bo bali się konsekwencji swojego zaniedbania, oraz tego, że zbyt dużo osób zobaczy, że tatusiek jest pijany. Karetka przyjechała, opisaliśmy sytuację, poparło nas wielu klientów, wiec nie mieli do nas pretensji o bezpodstawne wezwanie. Długo było u nas głośno o tej sprawie, wzbudziła wiele kontrowersji. Wielu z nas wieszało psy na młodych rodzicach i martwiło się o zdrowie maluszka.
A teraz finał.

Parę dni po zdarzeniu przyszła do nas do POK-u matka dziecka. I rzuciła mi w twarz te słowa:
- Gdyby nie to, że macie pewnie nagrane, że mąż był pijany, to bym was do sądu pozwała przez tą cholerną bramkę. Mimo tego, że dziecku nic nie jest, oskubałabym was co do grosza!
Nie byłam jej dłużna:
- Tak, mamy to nagrane. I nie tylko to. Proszę NIGDY nie wątpić w nasz monitoring - odparłam mierząc ją lodowatym wzrokiem.
Wyszła wściekła.
Tak, mieliśmy wszystko nagrane. Nawet to, że jej mąż wolał kraść piwo niż zająć się dzieckiem...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 766 (828)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…