Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#14029

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dość smutna, ale jakże prawdziwa. Dotyczy piekielnych lokatorów.

Tytułem wstępu: jakiś rok temu odziedziczyłem po swej zmarłej babci mieszkanie. Moja babcia do osób technicznych raczej nie należała - ba, często wszelkie defekty zauważała za późno (czyt.: po szkodzie). Łazienka od długiego już czasu sprawiała spore problemy, co w konsekwencji doprowadziło do dwukrotnego zalania mieszkania poniżej.


Jako, że w tamtym czasie byłem bez stałego zatrudnienia, postanowiłem - po usilnych prośbach - po znajomości przechować u siebie na miesiąc-dwa swojego dawnego zioma, znajomka jeszcze z czasów podstawówki. Pokłócił się on był z matką (która nałożyła na niego komornika za pożyczkę, ale to inna historia), i poszukiwał ze swoją kobietą miejsca tymczasowego, na okres poszukiwania czegoś bardziej własnego. A że miał to być miesiąc-dwa, to się ostatecznie zgodziłem, i jeszcze tego samego dnia wylądowali u mnie oni plus graty. Otrzymali pokój, dostęp do kuchni i łazienki, a ze względu na ogólnie przykry stan przybytku - także zniżkę (no bo po znajomości) tak, że miesięcznie za obie osoby mieli płacić 450zł łącznie z mediami.

Piekielność zaczęła się mniej-więcej miesiąc po wprowadzeniu się. Najpierw sytuacja nieciekawa - jakimś cudem '450zł' przeobraziło się w '350zł', na co machnąłem ręką (dziś wiem, że był to błąd). Później okazało się, że niestety zmuszeni są przedłużyć swój pobyt, gdyż nie mogą nic znaleźć (cóż... z zerowymi zarobkami się nie dziwię). Zaczęły się imprezy, zaczęli się goście.

Pojawił się też znajomy (jak się okazało, ex jego lubej), który pierwotnie miał wynająć ode mnie drugi pokój. Sprawa rozeszła się po kościach (jak się okazało później, cudem uniknąłem jeszcze większej tragedii). Mój lokator przedstawił mi owego exa jako osobę znającą się na hydraulice, i zaproponował - także po znajomości - jego usługę w doprowadzeniu łazienki (a konkretniej odpływu wanny) do porządku.

Zgodziłem się, i żałuję tego do dzisiaj (a wraz ze mną - mój portfel). Najpierw zdemolowali mi całkiem sprawną wannę (wyciągając ją tak, że po prostu zeszła z niej emalia). Jak nabyłem nową (z braku finansów nie najwyższego gatunku) i przyszło do jej mocowania, pan fachowiec się nagle jednej nocy zmył. No ale narzędzia wróciły - to myślę, że zrobił, osadził, naprawił, jest cacy.

Następnego dnia, podczas posiedzenia na tronie wychwyciłem szmerek w łazience. Bliższe dochodzenie wykazało co następuje: pan fachowiec, usiłując nawiercić otwory do zamocowania wanny, nawiercił pechowo otwór... w rurze dopływowej do umywalki. NIC NIE MÓWIĄC ZAPCHAŁ DZIURĘ SILIKONEM i czym prędzej się ulotnił. Na nic się zdało zakręcenie wody - zalana już była klatka schodowa i lokal piętro niżej. Na szczęście właściciel budynku okazał na tyle wyrozumiałości, aby wysłać mi WYKWALIFIKOWANYCH hydraulików, którzy się do owej rury dostali szybko, i równie sprawnie dziurę załatali.

Co zaś tyczy się 'fachowca' - wrócił jakiś czas później, jak gdyby nigdy-nic, na wizytę u lokatorów. Wytłumaczyłem mu - najpierw uprzejmie, a po kilku kolejnych wizytach już mniej uprzejmie (wręcz dosadnie), że NIE ŻYCZĘ sobie jego obecności w moim mieszkaniu. Czy to coś dało? A skądże! Doszło nawet do ostrego spięcia z lokatorami - "- On przychodzi do nas, nie do ciebie, więc się odwal!" i moje "- NAWET JEŚLI pokój należałby do was, *a nie należy*, to chyba musiałby przefruwać oknem albo nad podłogą, bo ja sobie nie życzę aby jego noga przez drzwi wejściowe tu postała!". Nic to nie dało. Wyniósł się dopiero, gdy luba mojego lokatora nagle stwierdziła, że jednak woli tamtego, i lokatorowi dziwnym zbiegiem okoliczności też przestały pasować jego wizyty. I całe szczęście, bo facet miał (w sumie małego) psa, którego notorycznie - wbrew moim zakazom i groźbom - przynosił i ukrywał w ich pokoju, ku wielkim stresom mojej kotki...


Ale na tym historia się nie kończy, o nie! Przyszły święta, ja - po stosownym poinstruowaniu lokatorów nt. BRAKU IMPREZ - wyjechałem wraz z lubą do jej rodziców. Święta przyszły i poszły, a do mnie docierały telefonicznie sygnały o imprezach w moim mieszkaniu. Ale najlepsze miało dopiero nadejść: w poniedziałkowy poranek (ok. 8 rano) obudził mnie telefon. Otóż właściciel budynku, WRAZ Z POLICJĄ, chciał mnie poinformować, że stoi oto w moim mieszkaniu PEŁNYM WODY, i szykuje się do wyważania drzwi do pokoi (wszystkie pozakluczałem, naturalnie). Po BARDZO krótkiej rozmowie nt. mojego natychmiastowego przybycia wbiłem się w pociąg i około 10-11 byłem na miejscu.

Mieszkanie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Należy wam wiedzieć, że podłogi w mieszkaniu mam drewniane. A na nich dywany. Och, naiwności moja... dlaczego ich nie zwinąłem? Ale nic to by nie pomogło, bo zalane zostały trzy pokoje i korytarz. No i oczywiście, już klasycznie - klatka schodowa i lokal piętro niżej.

Najciekawszą sprawą do dzisiaj pozostaje źródło tej wody: na mojej ulicy w tym okresie była awaria, dostawca wody wyłączył jej dopływ, a roboty naprawcze trwały jeszcze dzień po moim powrocie. Skąd tę wodę wzięli - nie mam pojęcia. Właściciel ani policja też nie.

Szacunkowe straty: podłogi, dwa dywany, ściana w pokoju lokatorów ("wyszedł im grzyb" i musiał jedną ścianę - bez pytania - skuć, i tak ją pozostawił gdy się wynosił), no i oczywiście roszczenia z lokalu niżej. Stwierdzili tylko, że trzy razy ignorowali, ale czwarty raz to już za dużo - i wszczęli postępowanie. Pierwszym efektem jest roszczenie w wys. 5000zł od firmy ubezpieczeniowej. Czekam na ciąg dalszy.

A mój lokator? Ano, w okolicy lutego miał się wynieść (na moje wyraźne żądanie), ale otrzymał trochę pomocy z nieoczekiwanej strony. Otóż pewnej niedzieli wczesnym rankiem do mych drzwi zapukała policja. Okazało się, że mój piekielny lokator dopiero co był zatrudnił się w jakiejś hurtowni (o czym mi nie wspomniał), a już zdążył nakraść z niej towaru za ponad 2000zł.

Finał historii nie jest mi jeszcze znany. Cały czas czekam na ciąg dalszy spraw o odszkodowanie i zadośćuczynienie, no i mam mieszkanie w stanie do ogólnego remontu. Nie mówię, że było cudowne, ale dało się w nim wcześniej mieszkać. Jeszcze długi czas smród był nie do zniesienia.

A co do mojego lokatora - widuję go czasami, jak chodzi na piwo (jego matka mieszka kilka klatek ode mnie - ponoć wprowadził się z powrotem do niej). Starych znajomych już nie ma - od każdego pożyczył był jakieś pieniądze, żadnemu nie oddał. W lokalnym sklepiku nabił sporą krechę i nie jest tam już mile widziany (w sumie to nie jest tam w ogóle widziany, jakby nie patrzeć). Ma kilka spraw w sądzie. Uważam, że nie ma żadnego sensu abym dokładał kolejną - raz, wiem o jego notorycznej niewypłacalności (nadal jest mi dłużny 500zł zaległości za wynajem), a dwa - dla mnie byłyby to kolejne koszta, na które w obecnej chwili nie mogę sobie pozwolić. Zresztą - nie spisałem z nim żadnej umowy najmu, bo przecież miał to być tylko miesiąc-dwa...


Morał jest prosty, choć dwojaki:

a) NIGDY nie wynajmujcie lokum "po znajomości"
b) ZAWSZE spisujcie umowę najmu, co do najdrobniejszych szczegółów, nawet jeśli najem miałby trwać tylko 24 godziny

Wiem, wiem, jestem naiwny. Trochę mi tej naiwności po tych wszystkich wydarzeniach zniknęło. Pieniądze by się absolutnie przydały, zwłaszcza teraz, ale prędzej to mieszkanie sprzedam, niż znów komukolwiek cokolwiek wynajmę. Mądry Polak po szkodzie? Chyba którejś z rzędu...

Piekielni lokatorzy i s-ka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (579)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…