Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#14221

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w domu jednorodzinnym. Mieszkańcy takich domów kojarzą się raczej z osobami majętnymi, dlatego czasem zdarza się, że ktoś dzwoni do furtki z prośbą o wsparcie. Czasem proszą o jedzenie, czasem o pieniądze, albo o opłacenie rachunków, czasem o ubrania.

Raz przyszło dwóch chłopaków, ok. 16-17 lat. Z okna wychyliła się moja babcia (miała swój pokój na parterze z dobrym widokiem na furtkę), zorientowała się, o co chodzi, wyciągnęła 10 złotych i podała mi, abym im dała. Jej pieniądze, jej wola. Chłopcy gorąco podziękowali i zaoferowali swoją pomoc - może przy koszeniu trawnika, porządkowaniu podwórka itp. Oni już to robili u innych i byli bardzo chwaleni i w ogóle... Akurat nic nie było do roboty, ale nie powiem, ujęła mnie ta chęć.
Zaczęli przychodzić coraz częściej, jakoś o tej pracy już nie wspominali, ale parę złotych dostawali. Zawsze mieli jakąś listę potrzeb - to na buty, to na podręczniki. Później przychodził jeden - brat ciężko chory w szpitalu, na leki potrzeba. Aż któregoś razu doszłam do wniosku, że znalazłaby się jakaś praca. Zaproponowałam malowanie ogrodzenia. Oczywiście, bardzo chętnie. Umówiliśmy się na konkretny dzień, kupiłam farbę, wszystko przygotowane, tylko brakuje młodego człowieka. Nie ma go tydzień, dwa, trzy... Płot pomalowaliśmy sami, on dostał od nas ksywkę "artysty malarza".

Jeszcze niedawno napisałabym, że tyle go było. Ale nie, z miesiąc temu znowu przyszedł. Koniecznie chciał się ze mną widzieć, akurat mnie nie było. Rozmawiał z nim mój mąż. Artysta odszedł z niczym.
Od momentu niedoszłego malowania minęły jakieś trzy lata.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (186)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…