Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#14630

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Raz w życiu byłam w sanatorium i już na pewno nigdy nie pojadę, chyba że mnie zwiążą i wywiozą.

Wszystko przez moją piekielną współlokatorkę. Okazało się bowiem, że nie ma pojedynczych pokoi, tylko same podwójne (przerobione, ciasnota straszna). Trafiła mi się pani spod ciemnej gwiazdy.

Przede wszystkim zaczęła rządzić i wydawać mi polecenia. Była kilka lat starsza, więc pewnie stąd przekonanie, że nie marzę o niczym innym, tylko o tym, żeby ktoś mną kierował. Oczywiście ignorowałam jej polecenia, co ją wyprowadzało z równowagi.

Bywalców sanatoriów można podzielić na dwie grupy: tych, którym coś dolega i chcą się leczyć oraz tych, którzy przyjechali się zabawić. Ja należałam do pierwszej grupy, współlokatorka do drugiej. A raczej chciała należeć, ale nie było chętnych - tych paru facetów, którzy byli na naszym turnusie, rozglądało się za młodszymi i ładniejszymi. Albo chlali piwo w swoich pokojach. Współlokatorka była niezadowolona, bo jej nie zapraszali. Nikt jej nie zapraszał - nawet na telewizję, chociaż obiecali. A ona była wielką amatorką telewizji i przez tych chamów nie obejrzała kolejnych odcinków swoich ulubionych seriali. Poza tym niepotrzebnie zainwestowała w siebie - cała waliza nowiutkich ciuchów, ekstra makijaż - i nic. Skandal!

Nie miała gotówki, do bankomatu daleko, więc postanowiła, że jak ja będę robiła zakupy, to ona zapłaci kartą, a ja jej oddam gotówkę. Później okazało się, że muszę jej jeszcze pożyczyć pieniędzy, bo u miejscowej fryzjerki trwała jest znacznie tańsza niż w Warszawie.

Ale to jeszcze nie wszystko. Przyjechała przeziębiona, ja natychmiast od niej złapałam i padłam. No to zaczęło się narzekanie, że spać przeze mnie nie może, bo ja całe noce kaszlę i chrapię. Poszła do apteki i kupiła sobie zatyczki do uszu, które ostentacyjnie do wieczór zakładała. A ja się po prostu dusiłam, brałam leki, ale jakoś wolno skutkowały.

No i kość niezgody - komputer. Wzięłam ze sobą netbooka z mobilnym internetem, żeby nie być odciętą od świata. Wieczorami, zamiast gadać z nią o głupotach, to wolałam pobuszować po sieci. "Wyłącz to natychmiast, bo ci wyrzucę za okno" - powiedziała mi kiedyś.

Denerwowali ją też moi znajomi. Rzadko gdzieś jeżdżę na dłużej przez te moje choróbska, więc wszyscy do mnie wydzwaniali żeby się dowiedzieć, czy żyję i jak się czuję. Nie dość tego - nawet do mnie przyjeżdżali :) Do niej nie dzwonił prawie nikt, czasem, ale bardzo rzadko, córka. Złościła się więc, że mój telefon ciągle brzęczy (w granicach rozsądku, nie w środku nocy czy co kwadrans).

Denerwowało ją też, że jeżdżę na wycieczki. A to właściwie był jedyny pożytek z tego sanatorium, że można było coś ciekawego w okolicy zobaczyć. Dla niej to był idiotyzm, "głupi ludzie chałupy oglądają" - jak mówiła. Gdy przyjechali do mnie znajomi, poszliśmy do jedynego w miasteczku muzeum - nawet jej się nie przyznałam, chyba by mnie pobiła.

Cały czas usiłowała mnie pouczać, ja zwróciłam jej uwagę tylko raz - jak w pełnym makijażu, bez mycia, położyła się spać. Powiedziałam jej, że sobie wysmaruje poduszkę. Przez cały czas dzielnie ignorowałam brudne majtki poniewierające się po całej łazience, zawalony resztkami żarcia stolik, wiecznie rzężące radio, nastawione na jakąś lokalną stację.

Chciałam zmienić pokój. Proponowałam nawet, że dopłacę, żebym tylko mogła być sama. Nie było takiej możliwości.

Pobyt w sanatorium wcale mi nie pomógł. Okazało się, że nie mogę brać wielu zabiegów, a pozostałe mogłam spokojnie wziąć w Warszawie. Przynajmniej nie musiałabym przez miesiąc użerać się z piekielną współlokatorką.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (96)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…