#14816

Historia z Politechniki o pewnej osobie przez której brak myślenia sporo się wydarzyło a uczelnia straciła pieniądze.
Uwaga długie.

Na drugim roku studiów obowiązkowy był basen ( możliwość zamiany była, ale pod warunkiem zaświadczenia lekarskiego)
Działało to tak uczelnia wykupywała ilość godzin na basenie, a potem studenci opłacali składkę i korzystali.
Niby super, ale kto chce zimą na basen biegać? No ale jak to bywa kilka osób się znalazło.
Było by super, dokąd nie dostaliśmy ostatecznego planu zajęć.

Poniedziałek 8:15 Wykład sala wykładowa ta i ta. ( u profesora gdzie nie ma cię na wykładzie nie zaliczysz) do 9:00
9:15 Basen do 10:00
10:15 Laboratorium/ćwiczenia zależnie od grupy ( obecność obowiązkowa jak nie trzeba kombinować jak odrobić).

Niby super, ale było by to trudne nawet gdyby basen mieścił się na terenie kampusu. Mieścił się kilka km dalej dokładnie 5,5km.

Nie licząc czasu na wyjście z wykładu, samochodem jechało się 10 min w idealnych warunkach, ale w praktyce 25min (przejazd przez centrum). Oczywiście nie liczę czasu na przebranie się bo, gdyby to zsumować to na miejscu było się 9:40.
Tramwajem było jeszcze gorzej. Najpierw spory spacerek na przystanek, potem czekamy aż odpowiedni tramwaj przyjedzie, a wiadomo MPK często jeździ jak chce (zwłaszcza zimą)tak czy owak docierało się chwile przed 10.

Gdzie basen, a potem suszenie i powrót?
W efekcie wielka wędrówka ludu do lekarzy i zaświadczenie, że nie da rady na basen chodzić.

To zainteresowało Panią dziekan, bo w końcu wydział zapłacił, i powinno się zwrócić.
Gdy wyszło, że dziewczyna segregująca salę ( by nie było konfliktów) zbyt bardzo zaufała programowi wspomagającemu, który był projektowany, że lokacje są na jednym kampusie.

Oczywiście szybko to poprawiono, ale komu się chce jechać zimą na 8 na basen, aby o 10 zacząć zajęcia.
Cóż przez nieumiejętność jednej dziewczyny napsuto sporo nerwów, i wydział stracił kaskę.
Na basen wykupiony dla 120 osób chodziły 4.

politechnika