Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#16212

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ulegnę modzie na historie o współlokatorach i opowiem coś od siebie a przez 11 lat tułania się po różnych wynajmowanych mieszkaniach trochę się tego uzbierało.

Mieszkanie na warszawskich Szmulkach w super cenie i o dużym metrażu, wynajęłam je razem z koleżanką z pracy, Beatą. Miało dwa olbrzymie pokoje i początkowo mieszkałyśmy tam we dwie.

Zimą okazało się, że ogrzewanie jest na prąd (takie stare wielki piece kaflowe) i było droższe niż sam wynajem. Właściciel czując skruchę, gdyż zapytany o średni koszt ogrzewania wprowadził nas w błąd, zaproponował, że obniży nam cenę o 2/3 i będziemy wynajmować jeden pokój, a do drugiego kogoś znajdzie we własnym zakresie a dopóki nie będzie lokatora możemy z pokoju sobie korzystać i było pięknie, bo przez złą sławę dzielnicy nikt się do nas nie wprowadził przez najbliższe 8 miesięcy.

W pewien jesienny wieczór dzwoni pan Wiesio z informacją, że odezwał się ktoś w sprawie pokoju, żebyśmy się przygotowały na oględziny a więc posprzątałyśmy, wytransferowałyśmy swoje rzeczy i czekamy z niecierpliwością co nam los przyniesie.

Przyszła dziewczyna (Irena) ok. 30 wyglądająca całkiem sympatycznie i się zdecydowała. Okazało się, że nie będzie mieszkać sama, ale ze swoim 6letnim synkiem i konkubentem.

Cała seria piekielnych sytuacji zaczęła się mniej więcej tydzień po tym jak się wprowadzili.

Z Beatą doskonale się uzupełniałyśmy więc jedzenie, kosmetyki typu szampon, płyn do kąpieli oraz chemię kupowałyśmy dzieląc koszty na pół i taki układ doskonale się sprawdzał. Prowadziłyśmy takie wspólne mini gospodarstwo.

Beata poszła do pracy na rano a ja miałam popołudniową zmianę, więc ugotowałam obiad. W pracy ją zmieniłam i powiedziałam, że dziś na obiad są jej ukochane gołąbki. Beata tylko się oblizała i pognała do domu.
Po godzinie telefon od Beaty gdzie są gołąbki, bo nie może ich zlokalizować. Zdziwiona odpowiedziałam, że stoją w garnku na kuchence, żeby zapytała Irenkę może korzystała z kuchenki i je gdzieś przestawiła.

Po 10 minutach kolejny telefon z informacją, że Marek konkubent Irenki myślał, że to obiad przygotowany dla niego przez Irenę i je zjadł (6 sztuk!). Mówi się trudno, takie rzeczy się zdarzają Beata musiała się zadowolić kanapkami i wytłumaczyła Markowi, który komplet garnków i naczyń kuchennych jest nasz, żeby uniknąć takiej sytuacji w przyszłość. Jak się później okazało to nie pomogło wyżerali nam obiady regularnie, ale już nie tak do końca, że nam nic nie zostawało.

Po dwóch tygodniach zauważyłyśmy, że jakoś szybko nam się kończy jedzenie tradycyjnie robiłyśmy duże zakupy raz w tygodniu w supermarkecie i to nam w zupełności wystarczało, w osiedlowym sklepiku kupowałyśmy jedynie pieczywo i drobiazgi o których zapomniałyśmy, tymczasem po 2 dniach od zakupów nasze półki w lodówce świecił pustkami. Jakoś nie zaobserwowałyśmy, żeby oni robili zakupy lub gotowali na ich półce była kostka margaryny i koncentrat pomidorowy.
Postanowiłyśmy przeprowadzić rozmowę z naszymi współlokatorami, usłyszałyśmy, że ich oczerniamy i pewnie nam się apetyty zwiększyły, skąd możemy wiedzieć ile która z nas zjadła jak często mamy różne zmiany i rzadko spożywamy posiłki razem.
Dałyśmy się zbyć, ale ustaliłyśmy, że założymy zeszyt w którym będziemy wpisywały informację co spożywałyśmy, strasznie to było męczące, bo trzeba było wpisywać hasła typu bułka, dwa plastry sera i trochę masła.

Po tygodniu notowania miałyśmy pewność, że mamy rację, ponowna rozmowa z nimi nic nie dała, więc przy najbliższej okazji poinformowałyśmy właściciela, który z nimi porozmawiał, co również nie pomogło, więc przywiózł nam małą lodówkę, którą wstawiłyśmy do swojego pokoju.

To samo dotyczyło kosmetyków i chemii, które stały w łazience, wszystko kończyło się dużo szybciej, zabrałyśmy to do pokoju i targałyśmy ze sobą w przypadku konieczności użycia.
Siedzę wieczorem oglądam tv, wpada synek naszej współlokatorki do pokoju i pyta :
Kasia a gdzie jest pasta do ząbków i mydełko?

Odpowiedziałam, że zapytał wujka (tak mówił do Marka), bo Ireny nie było w domu.

Za chwilę przychodzi Marek i mówi :

M: Taka jesteś ?Dzieciakowi żałujesz trochę pasty ?! Przez Ciebie mu zęby powypadają!

J(ja): Marek, ale to moja pasta, kup mu pastę dla dzieci!

M: To nie mój dzieciak nic mu kupował nie będę!

I wyszedł, mały stał i patrzył zdezorientowany, więc wzięłam pastę i poszłam z nim umyć ząbki.
Wróciła Irena, opowiedziałam jej o sytuacji, która miała miejsce. Stwierdziła, że wszystko mają swoje i małemu się coś pomyliło, tylko trzymają w pokoju, żebyśmy im nie kradły.

Nabrałam ochoty na ser typu śmierdziuch (kupiłam go dzień wcześniej), którego Beata nie jadała, serdecznie nie znosiła, w jej obecności nie można było go spożywać, bo sam zapach jej przeszkadzał, zaglądam do lodówki a tam połowy zwartości opakowania brak.
Pytam, Beatę czy coś się jej odmieniło i została fanka śmierdziucha, popukała się w głowę.

Oznaczało to jedno włażą do naszego pokoju i dalej korzystają z naszego pożywienia, aczkolwiek rozsądniej i w mniej zauważalny sposób.

Zadzwoniłyśmy do właściciela z prośbą o wstawienie jakiegoś zamka do drzwi. Powiedział, że ok przyjedzie za kilka dni i nam go zamontuje, rozmowa telefoniczna była przeprowadzona przy otwartych drzwiach i głośno, żeby oni słyszeli czego się domagamy i dlaczego. Skończyłam rozmowę z panem Wiesiem i słyszę, że Irena dzwoni do niego z tym samym żądaniem, bo my ich okradamy.

Najgorsze było to, że zauważyłam braki skarpetek i bielizny, podzieliłam się z tym z Beata i zrobiłyśmy przegląd, faktycznie brakowało. Poszłyśmy do Ireny już mocno wkurzone, niedziela ok 10. 00, pukamy do jej pokoju, otwiera nam w samym t-shircie i tak w moich majtkach charakterystycznych koronkowych!

J(ja) czemu masz na sobie moje majtki?

I(Irena) to moje, może masz podobne!

J(ja) jestem pewna, że to moje!

B(Beata): Kaski! Na 100% to są majtki Kaśki!

I(Irena): a masz weź je sobie !

Zdjęła majtki i rzuciła nimi we mnie, odrzuciłam nimi w nią, wróciłam do pokoju i zadzwoniłam do właściciela z żądaniem natychmiastowego przybycia.

Po 30 minutach pan Wiesio był na miejscu, zrobiliśmy komisyjne okazanie szuflad i szafek a tam cała masa naszych rzeczy skarpetki, majtki, bluzki, kosmetyki, przetwory od mamy Beaty (wszystkie miały naklejki z ręcznym opisem zawartości), talerze i wiele, wiele innych drobiazgów.

Pan Wiesio nie wiedział biedny co ma powiedzieć, to co można było odebrać odebrałyśmy, natomiast np. majtek nie chciałyśmy odzyskiwać ze zrozumiałych powodów, zarządził więc, że mają nam zapłacić za te rzeczy 300 zł a jak się to powtórzy to wylatują.

Tych pieniędzy nigdy na oczy nie zobaczyłyśmy. Atmosfera w domu była mocno napięta.

Pewnego dnia wpada zapłakana Irena i wyszlochała, że Marka aresztowali, jechał bez biletu, nie miał przy sobie dowodu osobistego ani żadnego innego dokumentu, więc kontrolerzy wezwali policję i okazało się, że jest ścigany za niezapłacone alimenty na dzieci z poprzedniego związku.

Irenka straciła więc źródło dochodu, bo ona nie pracowała a Marek parał się remontami na czarno.

Przyszedł dzień płatności czynszu, właściciel wyrozumiale powiedział, że poczeka, żeby znalazła sobie prace i wtedy mu zapłaci. Nawet nie próbowała pracy szukać, liczyła na to, że Marka wypuszczą.

Zauważyłyśmy, że jej synek chodzi głodny, objawiło się to tym, że gdy Beata coś piekła, odłożyła margarynę na stół wpadł do kuchni porwał ją i uciekł na korytarz gdzie ją palcami jadł jakby to był największy smakołyk.

Zrobiło się nam go żal, to w końcu dziecko nie jego wina, że matka woli wydać pieniądze na ruskie fajki i alkohol z mety, zaczęłyśmy go dokarmiać, nawet kupować produkty typowo dla dzieci.

Nadeszły święta zrobiłyśmy mu paczkę od Mikołaja, głównie słodycze i rozjechałyśmy się do domów rodzinnych, wróciłyśmy po Nowym Roku.

Od progu przywitała nas Irena tekstem:

Gdzie się tyle czasu podziewałyście, ile można na was czekać Norbercik nie miał co przez was jeść przez ten tydzień.

Tego było za wiele zgłosiłyśmy to do odpowiednich instytucji, dostawali jedzenie z PCK (chyba), jakieś ubranka, przychodziła pani z opieki społecznej, mały dostawał obiady w szkole, w domu my go dokarmiałyśmy nadal oraz ona dostała jakiś dodatkowy zasiłek.

Oczywiście Irena miała do nas o to pretensje i robiła różne rzeczy za to, że na nią doniosłyśmy np. wlała wodę do zimowych butów Beaty, które stały na korytarzu, namalowała nam napis na drzwiach „tu mieszkają dzi*ki”, jak któraś spała po nocy w pracy to włączała muzykę na cały regulator, tak, że się oka nie dało zmrużyć. O wszystkim informowałyśmy właściciela co razem z 3 miesięczną zaległością za czynsz spowodowało, że podjął decyzję o tym, że wypowiada jej umowę najmu.

Jej odpowiedź brzmiała: Spadaj, jestem samotną matką, jest zima i nie masz prawa mnie wyrzucić. Potwierdziła to policja.

My miałyśmy serdecznie dość, znalazłyśmy w międzyczasie inne mieszkanie i się wyprowadziłyśmy umawiając się z panem Wiesiem, że gdyby udało się jej pozbyć to nas poinformuje, z przyjemnością wrócimy.

Pan Wiesio zadzwonił do mnie po prawie dwóch latach z informacją, że mieszkanie jest już wolne. Przez ten okres czasu wiele się pozmieniało na powrót się nie zdecydowałyśmy.

wspólokatorzy

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 794 (842)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…