Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#16532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed przeprowadzką mieszkaliśmy w tak zwanym bloku policyjnym - cztery piętra, więc w klatce praktycznie każdy się z każdym znał, zwłaszcza że często nawet pracowało się razem. Do bloku ze spółdzielni oddelegowany był dozorca, który pełnił jednocześnie funkcję sprzątacza (bo przecież sami policjanci mieszkają, pełna kultura, więc po co zatrudniać dodatkowo sprzątaczkę). Przez kilka lat tą zaszczytną funkcję pełnił pan Miecio, który jak przystało na osobę pamiętającą czarną komunę od kieliszka nie stronił, co nie znaczy, że chodził pijany. Wręcz przeciwnie, z panem Mieciem można było pogadać o historii, ekonomii, religii, nawet o polityce, chociaż dla niego to "samo buractwo panie, ino im chlew napełnić, żeby się nie zagryzły" :)

Pan Miecio swoje lata już miał, więc spółdzielnia odesłała go na emeryturę, przysyłając nowego, młodszego dozorcę. Ten okazał się jaśnie panem, który sprzątać nie będzie, bo nie, bo on za delikatne rączki ma do takiej roboty i magistra skończył, więc niech sobie "policjanty same sprzątają".

No to w porządku, smrodu na klatce nie ma, śmieci się nie walają, jakoś się przez parę tygodni żyło w spokoju, aż w końcu nadeszła zima, a meneliki i bezdomni z całego miasta chyba nasz blok sobie upatrzyli na darmowy hotel. Niestety łącznie z darmową toaletą, więc na klatkach zaczęło śmierdzieć bliżej nieokreślonymi zapachami, które do najprzyjemniejszych nie należały.

Poszła więc skarga na nowego dozorcę, potem do spółdzielni, ale nic to nie dało - prośby o zamykanie klatki (mamy drzwi z domofonem na kod) też bez odzewu - jak śmierdziało tak śmierdzi. Myśleliśmy, że z wiosną to wszystko ustanie, ale nie - klatka cały czas była zapaskudzona, tyle tylko, że teraz już nie na parterze, ale pod samymi drzwiami. I to głównie tych osób, które podpisały imieniem i nazwiskiem (a nie np. parafką) skargę na dozorcę. Coś więc było nie tak, a wydało się przypadkiem, gdy ojciec wychodząc rano z psem zauważył, że nasz miły dozorca również postanowił skorzystać z darmowej toalety przy drzwiach sąsiada.

Po powrocie ze spaceru ojciec zapukał do sąsiada, wyjaśnił mu sytuację i plan był gotowy - gdy dozorca wszedł do klatki, ojciec razem z sąsiadem "zastanawiali się" nad problemem zapaskudzonych drzwi, że może wandale jacyś, że to się już powtarza dość długo i w ogóle mało higienicznie jest. Wtedy sąsiad "wpadł na pomysł", że przecież mogą pobrać próbkę, zanieść do laboratorium i pod DNA na pewno dojdą do tego, kto im takie kawały robi. Na te słowa dozorca chyba w jednym skoku pokonał osiem schodków i od razu zaczął przepraszać sąsiada, bo to jego wina, bo mu się spieszyło, i to tak naprawdę nie było specjalnie, tylko że ciemno i że nie trafił i w ogóle cuda na kiju:) Ojciec słuchając tych tłumaczeń też ledwo wytrzymał ze śmiechu, ale ostatkiem woli się wstrzymał - sąsiad mógłby tego nie przeżyć :P

Od tamtej pory dozorca CODZIENNIE (prócz niedziel i świąt, niech ma chłopina wolne:) sprzątał naszą klatkę, wypucował stary grzejnik, który nie jest nawet do instalacji podłączony, a sąsiadowi sam czyścił wycieraczkę z piachu.

Pytaniem pozostaje tylko fakt, jak dozorca "z magistrem" mógł uwierzyć, że będąc niekaranym można go będzie znaleźć w bazie DNA :)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 602 (660)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…