Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#16934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej pomysłowej pracownicy.

Prowadzę z moją przyjaciółką Beatą małą garmażerię.
Z czasem postanowiłyśmy kogoś zatrudnić, ciężko nam było tylko we dwie, bo działalność poszła w nieplanowanych kierunkach, jak to mówi moja mama jak zwykle nałapałyśmy wiele srok za ogon a ja jeszcze pracuję na etacie co dodatkowo obciąża Beatę.

Wywiesiłyśmy informację na szybie, że zatrudnimy kogoś do sprzedaży i obsługi klienta.

Po 2 dniach zgłosiła się do nas młoda dziewczyna Iwona, miała doświadczenie w handlu, jej mama prowadzi stoisko na pobliskim bazarze typu „mydło i powidło” i ona jej często pomagała, zdecydowałyśmy się ją przyjąć na okres próbny. Obie strony były zadowolone aż do afery butelkowej.

Klient nasz pan więc po licznych uwagach klientów, że jakby był jeszcze kompocik do obiadu to już by było całkiem jak u babci, postanowiłyśmy się dostosować do oczekiwań.

Burza mózgów w czym ten kompot sprzedawać, ponieważ wszystko u nas jest na wynos.
Stanęło na szklanych butelkach (plastiku unikamy jak ognia), znalezienie odpowiednich, żeby spełniały wymogi
praktyczne, estetyczne,higieniczne i dobrze znosiły kontakt z wyparzarką, nie było takie łatwe.

Trafiłyśmy na butelki z grubego szkła, takie z ceramicznym korkiem zamykane na drucik ze stali nierdzewnej, bez tych gumek pomarańczowych a jednocześnie szczelne i z niestandardowymi szerokim szyjkami, bo wiadomo w kompocie owoce muszą być.

Kupiłyśmy po 50 sztuk każdej pojemności 2, 1 i 0.5 litrowe.
Znalazłyśmy firmę, która nam wygrawerowała na nich napis „Kompot” oraz wytłoczyła rysunki owoców (mina pana, który przyjmował zlecenie bezcenna).

Butelki miały być z założenia zwrotne.
Wiadomo, że aby klient je odniósł trzeba go jakoś zmotywować najlepiej finansowo czyli kaucją.

Część klientów marudziła, że to zdzierstwo, nie docierało do nich, że to zabezpieczenie i kwota jest natychmiast oddawana jak butelkę zwrócą.
Żeby nie wywoływać niepotrzebnych zgrzytów Beata powiedziała Iwonie, żeby pewnej grupie stałych klientów dawać bez kaucji, często było tak, że pustą odnosili a brali kolejną. Jak się klienta nie zna to kaucja za butelkę obowiązkowa i bezdyskusyjna.

Po 2 tygodniach okazało się, że ze 150 butelek zostało 28. Nie było praktycznie w czym sprzedawać.

Wzmożona czujność, jak ktoś weźmie i nie odda to następnym razem figę dostanie.
Dyskretne zapisy w zeszycie z opisem kto brał, bo z dowodów ich spisywać nie będziemy (np. pan od owczarka niemieckiego,młoda blondynka co kupuje pierogi szpinakowe itd.)
Dziwnym trafem w ten sposób wyłapałyśmy tylko jedną sprawczynie niecnego procederu, panią Jolę, która przyznała się zawstydzona, że w naszej butelce zrobiła sobie wiśnióweczkę, zostało jej to wybaczone.
Chciała nawet za nią zapłacić, ale że klientka bardzo dobra to uzgodniłyśmy, żeby ją sobie zachowała w prezencie od firmy.

W pudełeczku na kaucję nie było odpowiedniej ilości pieniędzy, która by tłumaczyła takie braki w butelkach. Więc jak byk wychodziło, że to ci stali klienci musieli ich masowo nie oddawać. Coś ewidentnie było nie tak.
Kompot szedł jak woda co nas cieszyło, ale też dziwiło, sprzedawał się powyżej oczekiwań.
Miałam takie wrażenie, że nie ubywa go w takich ilościach na jakie by wskazywały oficjalne dane sprzedaży.

Trzeba było zamówić kolejne butelki, w między czasie kolega zrobił nam logo firmy.
Więc teraz na butelkach z jednej strony zleciłyśmy wytłoczenie nazwy i loga firmy a z drugiej napisu kompot i rysunków owoców, żeby było taniej i mieć zapas zamówienie było duże.

Iwona twierdziła, że nie potrzebnie się kosztujemy i logo nie pasuje do butelek, zamiast takich zmian jej zdaniem można by było zamówić takie butelki jak teraz ale np. brązowe lub zielone a najlepiej bez napisu "kompot"

Obie byłyśmy innego zdania i zlecenia nie zmieniałyśmy.

Sprawa się wyjaśniła przypadkowo, pani Jola przyszła i od wejścia woła, że kupiła takie samiutkie butelki na bazarku jak nasze, wyciąga z torebki jedną i mi ją podaje, ze słowami, że oddaje, bo ona nie wiedziała, że to takie drogie i teraz ma już zapas swoich butelek.

Te butelki były identyczne jak nasze a my same sobie projekt narysowałyśmy, więc skąd one się tam wzięły.
Wypytałyśmy panią Jolę na którym stoisku i za ile to kupiła. Beata pobiegła na bazar a tam nasze butelki na stoisku mamy Iwonki z kartką dumnie informującą, że to są butelki do nalewek w cenie od 15-25 zł. Jak ją szanowna mamusia zobaczyła, to najpierw pobladła potem poczerwieniała.
Na pytanie co to ma znaczyć odpowiedział, że ona do nas przyjdzie jak skończy handlować i wszystko wyjaśni.

Iwonka się nasłuchała od klientów jakie ładne i pomysłowe, te butelki i wpadła na pomysł, że jej mamusia mogłaby je sprzedawać. Wiedziała ile nas kosztowała jedna sztuka i sobie sprytnie wyliczyła, że nie opłaca się zamówić butelek i tłoczeń, taniej będzie nabić na kasę, że sprzedała kompot i zapłacić za niego a butelkę wynieść, kierując podejrzenia na klientów.
Część butelek odzyskałyśmy, za resztę nam zapłaciły.
Z Iwonką się pożegnałyśmy.
W tej chwili straty w butelkach to max 3 sztuki miesięcznie.

Już chyba nic mnie nie zaskoczy.Ludzie naprawdę mają ciekawe pomysły.

afera butelkowa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 971 (1009)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…