Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#17261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o lekarzach, pechu w chorobie i "koleżance". Długa ale ważne jest opisanie wszystkiego.
Podczas jednego semestru miałam długą przygodę z chorobą. Pewnie każdy z was miał tak: objawy pojawiają się w piątek i do poniedziałku jesteście zdrowi. Co najmniej denerwujące. Ja miałam podobnie.

WAŻNE!
Gorączka, która pojawiła się w piątek i ból gardła - zwykłe przeziębienie. Wzięłam garść tabletek i zawinęłam się w naleśnika. Sobota i niedziela - dnie w których o lekarza trudno - to dalej ssanie tabletek na gardło i inne aspiryny. W poniedziałek jeszcze gorączka trzymała, więc w myśl zasady - lepiej całkowicie się wykurować niż iść na zajęcia ;-) - poszłam na zajęcia we wtorek. Środa i czwartek w miarę dobrze, ale w piątek zaczyna się wszystko od nowa.

Mam nadzieję, że można się trochę zdenerwować, że drugi weekend stracony, ale nic w poniedziałek poszłam do lekarza i diagnoza - zapalenie gardła (przyjęta zostałam dobrze). Przepisany antybiotyk.

Tu muszę napisać, że biorę antybiotyk poprawnie, czyli do skończenia opakowania i nie przestaję "bo już mi lepiej" aby wybić wszystkie paskudy.

No i rzeczywiście spokój.. był.. przez około tydzień. Zaczynam zastanawiać się "co jest ze mną, przecież chorowita nie jestem". W tym momencie już chyba ze3-4 razy mnie nie było na poniedziałkowym wykładzie(ważne!).

Kolejny lekarz, tym razem przyjęcie typu "następny i byle szybko" cała wizyta chyba minuty nie trwała. Nie zdążyłam powiedzieć nic poza "gardło mnie boli" a już trzymałam receptę na kolejny antybiotyk. Tym razem diagnoza (usłyszana prawie za drzwiami) - angina. Znowu pomogło, znowu na jakiś tydzień, może dwa (nie pamiętam).

Trzeci lekarz, ale przygotowana na możliwość trafienia na "szybkiego lekarza" od wejścia zaczęłam opowiadać, że już z miesiąc weekendy spędzam w łóżku i jak biorę antybiotyki to gorączki nie mam a jak tylko przestaję to wracają objawy. Tym razem lekarz mnie zbadał i zdiagnozował jakąś bakterią trudną do zabicia, strasznie uciążliwą [bla, bla bla...]. Dał mi mega silny antybiotyk, jakieś osłony dodatkowe (poza normalną), ogólnie podczas brania tych tabletek źle się czułam, ale lekarz ostrzegał, że tak będzie, więc się nie martwiłam.

W taki sposób straciłam około 2 miesiące weekendów + poniedziałki, czasami też wtorki. Uznacie, że nie jest to piekielnie, bo nie stało mi się nic strasznego. W sumie nie, z jednym wyjątkiem.

Nieszczęsny wykład w poniedziałek. Byłam na nim na początku semestru ze 2 razy, potem podczas chorób na jakimś się pojawiłam, a po chorobach (chorobie?)były jeszcze jakieś 2 zajęcia. Z prowadzącym nie było problemów, bo zajęcia nieobowiązkowe. Problemem okazała się "koleżanka" z którą, jak mi się wydawało, miałam dobry kontakt. Ludzie z grupy często pożyczali skserować notatki, akurat ktoś jej oddawał te, które chciałam pożyczyć i skserować. Jak zapytałam czy mogę usłyszałam:

- Nie
- Dlaczego?
- Bo nie było cię na wykładach

Odpowiedź zbiła mnie z tropu, ale to żart nie był. Ona nie wierzyła, że byłam około 2 miesiące chora, a ja nie zamierzałam jej tego udowadniać.

koleżeńska życzliwość

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (101)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…