Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#17382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ze współlokatorem.
Mieszkałem kiedyś z kolesiem co zwał się Marcin. Opisać go można tak: świr, socjopata, cynik, kłamca i utalentowany kucharz. Mieszkanie z nim to był sport ekstremalny, nigdy nie było się pewnym, co przyniesie jutro, albo noc. Przedstawię TOP 3 sytuacji, jakie mi zgotował.

Miejsce trzecie: godzina ok. 3 w nocy, śpię sobie śniąc o niebieskich migdałach, nagle z hukiem otwierają się drzwi. Naga żarówka torturuje moje oczy strumieniem fotonów. Myślę sobie że ABW robi mi wjazd na chatę, niestety to był Marcin. Brutalnie łapie mię za bary i stawia do pionu. Nie zdążyłem nawet wycharczeć, „co jest kur**” a lądują na mnie moje ciuchy. Marcin na jednym tchu prawie wykrzykuje, że za 30 sekund ma mnie tu nie być bo potrzebuje na gwałt wolnej chaty i wpycha mi do rąk 50zł. Po kolejnych pięciu sekundach już go nie ma, zostałem sam z ciuchami i kasą w rękach oraz bujająca się żarówka. Przynajmniej miasto nocą ładnie wyglądało.

Miejsce drugie: Mieliśmy spory kryzys ekonomiczno-seksualny (zaglądasz do portfela a tam ch...), jedzenia już nie było, a do naszych wypłat jakiś tydzień. Posilanie się mieszaniną kartonu i kranówki nam się nie uśmiechało to kombinowaliśmy skąd wytrzasnąć kasę. Nagle Marcin mówi, że ma plan, już sobie myślę że planuje skok na spożywczak, albo bank. Potrzebował paliwa z mojego samochodu za obietnice porannej wyżerki. Zgodziłem się, jakąś rurą przelał sobie paliwo i pojechał diabeł wie gdzie koło godziny 20. Wrócił koło 5 rano z ośmioma (!) pstrągami. Okazało się zrobił sobie wędkę ze starej żyłki i kija, spławik z korka po winie, robaki potraktował prądem z akumulatora żeby same wylazły i złowił te ryby przez płot z jakiegoś stawu hodowlanego i zwiał zanim ktoś go zobaczył. Składniki do przysadzenia ryb pożyczyliśmy od sąsiadów w zamian za dwie ryby i z głodu nie umarliśmy.

Miejsce pierwsze: godzina nocna. Śpię sobie jak normalny człowiek, Marcina nie ma. Ze snu wybudza mnie szczękniecie drzwiami i odgłosy grzebania w szafce, nic niezwykłego. Morfeusz ponownie wziął mnie w swoje obcięcia. Po sekundzie, która okazała się ok. czterema godzinami, budzi mnie eksplozja. Wyskakuje z wyra i patrzę za okno, pusto. Żadnego krateru po meteorycie czy coś, to lecę na przegląd chaty, Marcin wyskakuje ze swojego pokoju miotając przekleństwa ile sił w płucach. Zajrzałem do kuchni i oniemiałem. Calusieńka kuchnia umazana w brązowej brei. Efekt podobny do tego co powstało gdy Jaś Fasola malował dom przy użyciu petardy w wiadrze farbą. Epicentrum była kuchenka, dokładniej garnek postawiony na niej. Okazało się kochany Marcinek chciał zrobić masę krówkową/karmelową i zostawił w garnku puszkę z koncentrowanym mlekiem. Poszedł do swojej nory, zwanej pokojem i przysnęło mu się. Skończyło się na ekspresowym remoncie z własnych kieszeni (ten syf tak przywarł, że trzeba było go zdrapać razem z cienka warstwą tynku). Starszy pan, u którego wynajmowaliśmy dowiedział się o wszystkim już po renowacji, najpierw nas wesoło opierniczył że mu nie powiedzieliśmy wcześniej bo chciał zobaczyć efekt detonacji puszki mleka, po czym stwierdził że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo kuchnia wygląda nawet lepiej i obniżył nam trochę czynsz.

Rodzynek na koniec. Z Marcinem cały czas utrzymuje kontakt, jakiś czas temu zadzwonił i powiedział że wyjeżdża do Anglii dorobić sobie na przysłowiowym zmywaku. Na koniec naszej pogawędki stwierdził że "będzie się działo". Trzy dni po jego przylocie na wyspy wybuchają słynne zamieszki. Zbieg okoliczności? :)

Wynajete mieszkanie

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1176)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…