Szczerze powiedziawszy nie wiem kto był w tej historii bardziej piekielny.
Kilkanaście lat temu moja mama pracowała w pewnej instytucji państwowej. Istotnym elementem dla historii będzie fakt, że w tej instytucji ok. 90 procent pracowników to były kobiety z małymi dziećmi, niekoniecznie ze wspierającym mężem u boku (rozwódki). Moja mama pracowała w dziale, gdzie zajmowała się nieopłaconymi alimentami i innymi sprawami związanymi z komornikiem.
Przechodząc do akcji właściwej nadmienię, że moja mama była w tym czasie w ciąży i która to już była zauważalna (każdy zapewne kojarzy zmiany nastrojów etc.).
Pewnego dnia mama otrzymała telefon. Dzwonił komornik z informacją, że niedługo przyjdzie dosyć agresywny petent i żeby zawczasu uprzedziła ochronę - dla jej oraz innych pracujących w tym pokoju bezpieczeństwa.
Wpada rozzłoszczony petent. Petent jak się okazuje ma emeryturę dyrektorską w wysokości ponad 20 tysięcy złotych, dodatkowo pracuje (wtedy nie było ograniczeń dochodowych jakie są teraz tzn. ktoś mógł brać emeryturę i pracować jednocześnie za dowolną pensję). Petent ma kilkoro dzieci z kilkoma żonami i od wielu miesięcy nie łoży na utrzymanie potomstwa (w tym czasie obowiązek alimentacyjny narzucał alimenty tylko na pierwszych trójkę dzieci), więc "ścigał" go komornik - czyli dodatkowe koszty do całego "zadłużenia".
Petent się wydziera wniebogłosy, ochrona powiadomiła już policję. Mama wertuje dokumentację i próbuje rozmawiać z petentem, że skoro ma dzieci to ma obowiązek na nie płacić. Petent w którymś momencie krzyknął przy otwartych drzwiach:
-NIE BĘDĘ PŁACIĆ NA ŻADNĄ K****WĘ I JEJ CHOLERNE BACHORY!!!
Echem poszło to do wszystkich którzy akurat w tym momencie byli w budynku, a pocztą pantoflową nazwisko petenta...
Petent został wyprowadzony siłą z gabinetu. Moja mama się uparła, że pokaże mu, że się myli. Poszukała informacji w dokumentach i znalazła rozwiązanie... Mianowicie, zgodnie z prawem, mama podzieliła pensję tak aby opłacić komornika i część alimentów. Petent dostał przed świętami bożego narodzenia zamiast emerytury w wysokości 20 tysięcy złotych 750 złotych...
Moja mama przyszła po świętach do pracy, a tam czekała na nią kobieta z olbrzymim koszem słodyczy. Tak to była ta żona petenta, która tuż przed świętami dostała sporą kwotę zaległych alimentów.
Co do petenta, mężczyzna był po zawale i zasłyszał gdzieś, że jeżeli dostanie grupę inwalidzką to będzie zwolniony z alimentów. Tak się złożyło, że pewna pani, będąca w składzie komisji, tego dnia kiedy petent przyszedł do mamy była w gmachu i słyszała całe zajście. A, że była rozwiedziona, z małymi dziećmi i mąż nie płacił jej zasądzonych alimentów, kobieta zapamiętała nazwisko petenta. Na komisji przekonała pozostałych, że petent ma problemy zdrowotne tylko przez ten urząd i powinien chociaż w taki sposób dostać zadość uczynienie - nie powiedziała o co chodziło dokładnie ale reszta się z nią zgodziła i... petent dostał zakaz pracy i został z tymi 750 zł z emerytury.
Petent się odwoływał i kierownik placówki zgodził się na rozmowę z petentem. Z racji tego, że znów drzwi zostały nie zamknięte sekretarka zrelacjonowała rozmowę: kierownik [K] tłumaczył petentowi
[K] Pan jest idiotą. Wpada pan do instytucji, gdzie ponad 90 procent pracowników to kobiety samotnie wychowujące dzieci i się pan wydziera że "k***e płacić pan nie będzie na te jej bachory". Wie pan co by się stało gdybym pana poparł, a nie popieram? Moja sekretarka ma małe dzieci i niestety musi je utrzymywać sama. Wie pan co by się stało? Po następnej kawie by mi d***pę w kiblu urwało.
I z całej tej sytuacji petent dostał drugiego zawału serca, ale przeżył.
Może lepiej dodam, że emerytura tego petenta była okrojona TYLKO do momentu, aż spłacił zaległe alimenty i opłaty związane z komornikiem, później po prostu była pomniejszona o bieżące alimenty których było z 1,5 tysiąca.
Kilkanaście lat temu moja mama pracowała w pewnej instytucji państwowej. Istotnym elementem dla historii będzie fakt, że w tej instytucji ok. 90 procent pracowników to były kobiety z małymi dziećmi, niekoniecznie ze wspierającym mężem u boku (rozwódki). Moja mama pracowała w dziale, gdzie zajmowała się nieopłaconymi alimentami i innymi sprawami związanymi z komornikiem.
Przechodząc do akcji właściwej nadmienię, że moja mama była w tym czasie w ciąży i która to już była zauważalna (każdy zapewne kojarzy zmiany nastrojów etc.).
Pewnego dnia mama otrzymała telefon. Dzwonił komornik z informacją, że niedługo przyjdzie dosyć agresywny petent i żeby zawczasu uprzedziła ochronę - dla jej oraz innych pracujących w tym pokoju bezpieczeństwa.
Wpada rozzłoszczony petent. Petent jak się okazuje ma emeryturę dyrektorską w wysokości ponad 20 tysięcy złotych, dodatkowo pracuje (wtedy nie było ograniczeń dochodowych jakie są teraz tzn. ktoś mógł brać emeryturę i pracować jednocześnie za dowolną pensję). Petent ma kilkoro dzieci z kilkoma żonami i od wielu miesięcy nie łoży na utrzymanie potomstwa (w tym czasie obowiązek alimentacyjny narzucał alimenty tylko na pierwszych trójkę dzieci), więc "ścigał" go komornik - czyli dodatkowe koszty do całego "zadłużenia".
Petent się wydziera wniebogłosy, ochrona powiadomiła już policję. Mama wertuje dokumentację i próbuje rozmawiać z petentem, że skoro ma dzieci to ma obowiązek na nie płacić. Petent w którymś momencie krzyknął przy otwartych drzwiach:
-NIE BĘDĘ PŁACIĆ NA ŻADNĄ K****WĘ I JEJ CHOLERNE BACHORY!!!
Echem poszło to do wszystkich którzy akurat w tym momencie byli w budynku, a pocztą pantoflową nazwisko petenta...
Petent został wyprowadzony siłą z gabinetu. Moja mama się uparła, że pokaże mu, że się myli. Poszukała informacji w dokumentach i znalazła rozwiązanie... Mianowicie, zgodnie z prawem, mama podzieliła pensję tak aby opłacić komornika i część alimentów. Petent dostał przed świętami bożego narodzenia zamiast emerytury w wysokości 20 tysięcy złotych 750 złotych...
Moja mama przyszła po świętach do pracy, a tam czekała na nią kobieta z olbrzymim koszem słodyczy. Tak to była ta żona petenta, która tuż przed świętami dostała sporą kwotę zaległych alimentów.
Co do petenta, mężczyzna był po zawale i zasłyszał gdzieś, że jeżeli dostanie grupę inwalidzką to będzie zwolniony z alimentów. Tak się złożyło, że pewna pani, będąca w składzie komisji, tego dnia kiedy petent przyszedł do mamy była w gmachu i słyszała całe zajście. A, że była rozwiedziona, z małymi dziećmi i mąż nie płacił jej zasądzonych alimentów, kobieta zapamiętała nazwisko petenta. Na komisji przekonała pozostałych, że petent ma problemy zdrowotne tylko przez ten urząd i powinien chociaż w taki sposób dostać zadość uczynienie - nie powiedziała o co chodziło dokładnie ale reszta się z nią zgodziła i... petent dostał zakaz pracy i został z tymi 750 zł z emerytury.
Petent się odwoływał i kierownik placówki zgodził się na rozmowę z petentem. Z racji tego, że znów drzwi zostały nie zamknięte sekretarka zrelacjonowała rozmowę: kierownik [K] tłumaczył petentowi
[K] Pan jest idiotą. Wpada pan do instytucji, gdzie ponad 90 procent pracowników to kobiety samotnie wychowujące dzieci i się pan wydziera że "k***e płacić pan nie będzie na te jej bachory". Wie pan co by się stało gdybym pana poparł, a nie popieram? Moja sekretarka ma małe dzieci i niestety musi je utrzymywać sama. Wie pan co by się stało? Po następnej kawie by mi d***pę w kiblu urwało.
I z całej tej sytuacji petent dostał drugiego zawału serca, ale przeżył.
Może lepiej dodam, że emerytura tego petenta była okrojona TYLKO do momentu, aż spłacił zaległe alimenty i opłaty związane z komornikiem, później po prostu była pomniejszona o bieżące alimenty których było z 1,5 tysiąca.
Ocena:
741
(809)
Komentarze