Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#18205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele młodych dziewczyn, które uczą się/ studiują, dorabia sobie jako hostessa na promocjach. Ja również miałam okazję – jedną i ostatnią w życiu. Będzie długo.

Byłam jakoś na drugim roku studiów, kiedy koleżanka, pracująca jako hostessa w różnych supermarketach, namówiła mnie, żebym też spróbowała szczęścia. Był to okres tuż przed świętami Bożego Narodzenia, a więc w sklepach tłumy ludzi, skorych do wydania pieniędzy większych niż zwykle, którym można bez większego wysiłku wcisnąć różne produkty i zgarnąć za to przyjemną - jak na studencką kieszeń - sumkę (atrakcyjna stawka godzinowa plus ewentualna premia za tzw. aktywną sprzedaż). Koleżanka umówiła mnie ze swoim szefem i po dogadaniu szczegółów otrzymałam pierwsze zlecenie: miałam pojechać do wielkiego marketu na obrzeżach miasta i proponować klientom zakup interaktywnych zabawek (gadające lalki, poruszające się i wydające odgłosy pieski i kotki, zestawy do karaoke dla dzieci, ptaszki „naśladujące” głos człowieka itp. ustrojstwa). Miałam pracować 12 godzin z małą przerwą na kanapkę i WC.

Początek pracy był super; wielu klientów zatrzymywało się przy moim stoisku, wypytywało o "moje" zabawki, a ja - pełna entuzjazmu - odpowiadałam na pytania, doradzałam, zachwalałam oferowany towar. Nie wymagało to zresztą z mojej strony specjalnego wysiłku – takie zabawki były wtedy nowością na rynku, więc same przykuwały uwagę klientów. Wielu z nich bez dłuższego namysłu wkładało zabawkę do koszyka, dziękowało mi za pomoc i oddalało się, życząc wesołych świąt, itd. Ogólnie - sielanka.

Ale sielanka ma to do siebie, że nie może trwać wiecznie i musi się pojawić ktoś piekielny.

Szybko zorientowałam się, że „stały” personel sklepu patrzy na mnie dość niechętnie. Szczególnie dały mi się we znaki dwie panie ok. 50-tki, które przewoziły towary na wielkich wózkach. Postawiły sobie za cel dać mi w kość i realizowały swój plan skrupulatnie, aż do końca mojej pracy. Zaczęło się od tego, że - przejeżdżając swoimi wózkami obok mojego stoiska – „niechcący” potrącały starannie ustawione „piramidy” pudełek z towarem, bądź co bądź – dość delikatnym. Po każdym takim „spotkaniu” z paletą czy wózkiem miałam robotę z układaniem pudeł od początku. Panie - oczywiście żadnego „przepraszam” czy coś w tym stylu. Po którymś razie - bardzo uprzejmie i uśmiechając się - poprosiłam je o ostrożną „jazdę”, gdyż jestem odpowiedzialna za towar, który mi powierzono. Wtedy oświeciły mnie, że powinnam „ruszyć tłustą d..ę i pomóc starszym” (to znaczy im), bo „kto to widział, żeby takiej gówniarze płacić za samo stanie i uśmiechanie się do klientów”, a w ogóle to one zaraz załatwią, że „wylecę stąd na zbity pysk”!

I rzeczywiście. Nie minął kwadrans, gdy odebrałam telefon od szefa; był wyraźnie wkurzony i kazał mi wyjaśnić, co się dzieje. Zwrócił mi także uwagę, że powinnam być grzeczna i uprzejmie odnosić się do stałych pracowników sklepu. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodzi, ale po chwili domyśliłam się, że padłam ofiarą donosu. Takich telefonów było jeszcze kilka, za każdym razem szef był coraz bardziej zły – na mnie, choć ja nie zrobiłam niczego złego, a wręcz przeciwnie - sprzedawałam towar jak świeże bułeczki.

Tymczasem babska – ośmielone swoim „sukcesem” - uprzykrzały mi życie jak tylko mogły; celowo zostawiły na środku „mojej” alejki ciężką paletę załadowaną towarem i gdzieś sobie poszły. Chcąc podawać klientom pudełka z zabawkami, musiałam raz po raz ocierać się o tę paletę i stojące na niej brudne kartony, więc w krótkim czasie wyglądałam jak nieboskie stworzenie (palety sama nie byłam w stanie przesunąć). Wykorzystując moją nieuwagę, schowały mi butelkę z sokiem, którą mogłam mieć ze sobą, oczywiście gdzieś „zachomikowaną” za towarem (w sklepie było bardzo gorąco i cały czas chciało mi się pić). O słownych zaczepkach nawet nie będę pisać, komentarzach na temat mojego wyglądu i ubioru również. Wspomnę tylko, że kiedy wróciłam z krótkiej przerwy na toaletę, zastałam swoje stoisko w takim stanie, jakby przeszedł przez nie tajfun: wszystko pomieszane, poprzewracane. Babsztyle stały nieopodal i z uśmieszkami przyglądały się, jak staram się doprowadzić to wszystko do porządku. Potem jedna z tych bab, chcąc poznać moje nazwisko, zerwała mi przypięty do bluzki identyfikator, robiąc w ubraniu dziurę. Na sam koniec ta sama popchnęła mnie, również „niechcący” na metalowy regał z wyłożonymi towarami. Po dosłownie 10 minutach zadzwonił do mnie znowu szef i mimo, że do końca pracy została mi ponad godzina, kazał mi natychmiast zejść z hali i iść do domu. Wyszłam stamtąd z płaczem na końcu nosa.

Nazajutrz koleżanka, która wciągnęła mnie w tę pracę, przyniosła mi od szefa kopertę z pieniędzmi. Oczywiście była tam tylko stawka godzinowa, bez premii za sprzedaż, a wynik miałam naprawdę niezły. A kiedy zapytałam, czy otrzymam jakieś nowe zlecenia, odparła, że szef prosił, aby mi przekazała, że jestem konfliktowa i raczej nie ma szans.

Po jakimś czasie inna osoba, pracująca w ten sposób, wyjaśniła mi, że stali pracownicy sklepów nie znoszą dziewczyn zatrudnianych na promocje, gdyż niekiedy hostessy zarabiają na godzinę ponad dwa razy więcej niż „etatowcy” (zależy to od zleceniodawcy, czyli producenta promowanego towaru). Dlatego takie osoby z zewnątrz bywają po prostu tępione – pracownicy zatrudnieni w sklepie za najniższą pensję we własnym zakresie wymierzają „sprawiedliwość”.
Nigdy więcej nie podjęłam się takiej pracy i innym również to odradzałam. Nigdy więcej nie zrobiłam też zakupów w sklepie, w którym przeżyłam tę niemiłą „przygodę”.

hipermarket

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 734 (820)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…